W stolicy Andamanów

Pozwolenie na pobyt na AndamanachAndamańska służba graniczna przywitała nas bardzo miło, wypełniając za nas większość formularzy pozwolenia na wjazd. Wszyscy urzędnicy zostali zagonieni do pomocy bo formularz był długi a w kolejce stały tylko dwie rodziny czyli my! Dobrze że nikt inny nie przyleciał tym samolotem z zagranicznych turystów, bo formalności trwają całkiem długo, angażują kilku urzędników i kończą wieloma pieczątkami. Pozwolenie, wbrew temu co nam powiedziały linie lotnicze IndiGo w Chennai, jest za darmo i bez problemu się je dostaje na tzw. e-visę. Przed wyjazdem nigdzie nie udało mi się tej informacji potwierdzić, bo sprzecznych wersji w internecie było wiele.

Widok z tarasu hotelu Lalaji Bay View Taksówkarz zawozi nas do hotelu Lalaji Bay View gdzie za 1300 INR dostajemy typowo indyjski mały pokoik 3 osobowy z jednym, sporym łóżkiem i kiepską łazienką. Jesteśmy w samym centrum Port Blair, więc jest dość głośno ale przynajmniej wszędzie możemy dojść na pieszo. W samym Port Blair za bardzo nie ma co robić. Jest to takie samo miasto jak inne miasta w Indiach. A że jest to jedyne większe miasto na Admananach, ruch tutaj jest duży i hałas ogromny. Trzeba jakość przetrwać ten czas do promu.

Cellular Jail, Port Blair Najciekawsze miejsce to Cellular Jail czyli dawne brytyjskie więzienie z początku XX wieku, zamienione obecnie w muzeum. Korytarze więzienne rozchodzą się gwiaździście z umieszczonej na środku strażnicy. Każdy oddział wygląda tak samo i są to tylko puste cele, z odnowionymi korytarzami. Najciekawsze miejsce to dach na który można wejść i obejrzeć cały teren z góry. Niestety całego rozchodzącego się promieniście komplektu nie widać ale i tak fajne zdjęcia można porobić z palmami w tle.

Wyprawa na "opuszczoną" wyspę Ross

Przystań na wyspie Ross Jeśli ma się jeszcze jeden dzień w Port Blair to obowiązkowo trzeba się wybrać na wyspę Ross. Teoretycznie publiczne łodzie pływają tam od 8.30 rano z portu Aberdeen Jetty. Praktycznie żadnej państwowej łodzi tam nie widzieliśmy, a jak przyszliśmy o 8mej to panował typowy indyjski chaos i nikt nic nie wiedział. Zapisy na łodzie odbywały się na małych kartkach, różne osoby zbierały pieniądze, a główna brama na przystani była wciąż zamknięta. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy płacić czy nie. W końcu jedna z miejscowych turystek nam wyjaśniła że nie ma stąd dużych łodzi tylko 10 osobowe motorówki za 280INR(6,5USD) i niestety na wyspie można przebywać tylko godzinę. Tłum na wybrzeżu gęstniał, a że już na listę się wpisaliśmy, wsiedliśmy do jednej z łodzi motorowych. Cała przeprawa to tylko kilkanaście minut, bo wyspa znajduje się bardzo blisko. Dopłynęliśmy na tyle wcześnie, że okazało się że obsługa jeszcze nie otworzyła okienka z opłatami i musimy czekać na kasjera.

Wyspa RossWyspa Ross A do zwiedzania jest tam całkiem spory teren. Kiedyś pozwalano zostać dwie godziny i taki czas byłby idealny na obejście wszystkiego. W godzinę to można trochę pobiegać, ale przy fotografowaniu bardzo trudno jest zobaczyć wszystko. Inna opcja to wynajęcie meleksa i jak w zoo objechanie najważniejszych miejsc, ale praktycznie bez wysiadania. Zajmuje to 25 minut i wielu lokalnych turystów właśnie z tej opcji korzysta. My idąc na pieszo, trochę za dużo czasu spędziliśmy na początku, zachwycając się pierwszymi budynkami, a raczej ich ruinami, obrośniętymi korzeniami drzewa Banyan i potem za mało czasu nam zostało na resztę wyspy.

Wyspa RossWyspa Ross Najciekawszy jest kościół i kasyno. Teoretycznie na teren niektórych ruin w ogóle nie można wchodzić, ale nikt tego nie pilnuje i swobodnie można sobie poeksplorować. W najdalszej części wyspy, tuż za koszarami, znajduje się japońska bateria. Niewiele z niej zostało, ale jest to niezły punkt widokowy.

Wyspa RossWyspa RossZ drugiej strony wyspy mamy mały cmentarz i coś w rodzaju dworku, otoczonego starym murem, z powrastanymi w niego drzewami. Większość budynków jest już bardzo zniszczona i czasami ledwo widoczna pomiędzy bujną roślinnością. Miejsce to świetnie nadawałby się na powolną wędrówkę, gdyby nie to że trzeba je przebiec w godzinę. Jeśli nie zdąży się na łódkę, można liczyć na powrót inną łodzią, za drugie 280IR, pod warunkiem, że będą miejsca.

Mini treking i plaża, której nie ma!

W poszukiwaniu taksówki w Port Blair W ten sposób już przed 12tą byliśmy z powrotem w Port Blair, bez wyraźnego planu na resztę dnia. Chcieliśmy się gdzieś wydostać z miasta, najlepiej na plażę. Patrząc na mapę znaleźliśmy małą plażę (Chidiya Tapu) na samym końcu cypla, 30km na południe od miasta. Trochę to było daleko, ale postanowiliśmy sprawdzić czy nie jeżdżą tam autobusy. Na dworzec autobusowy jednak nie dotarliśmy bo zachwyciły nas stojące przed nim piękne, czarno żółte ambasadory. Po sesji fotograficznej postanowiliśmy właśnie ambasadorem udać się na plażę. Wynegocjowaliśmy cenę 1400 INR (23USD) za przejazd w dwie strony i czekanie 3 godziny na miejscu.

W drodze do Chidiya Tapu Sama jazda przez piękne, dżunglowe tereny była tego warta! Okazało się, że plaża wcale nie jest tak blisko i jechaliśmy tam prawie godzinę. Na początku przez wioski a potem już wąską asfaltówką w rezerwacie przyrody.

Na plaży w Chidiya Tapu Było pięknie, ale po drodze, na nabrzeżu zaczęły nas niepokoić tablice z ostrzeżeniami o krokodylach! I niestety była to prawda, nasza plaża owszem była, ale bezwzględnie zamknięta! Ostatni krokodyl widziany był tam w grudniu i nie zalecają nawet brodzenia przy brzegu. A plaża wyglądała świetnie! Jeszcze nie dawno musiała być czynna, bo cześć zatoki ogrodzona była podwójnymi siatkami i wisiały regulaminy kąpieli. Teraz tylko na wejściu strażnicy informowali o niebezpieczeństwie i proponowali mały trekking przez dżunglę do oddalonego o niecałe 2km punktu widokowego niedaleko latarni.

Na plaży w Chidiya TapuMini treking z plaży przez dżunglę Wyszła nam z tego całkiem fajna wycieczka, która nawet nasz mały 4 latek samodzielnie, ścieżką przez dżunglę pokonał. Było trochę pod górkę, trochę wystających korzeni, ale ogólnie trasa dość łatwa. Widok na piękną zatoczkę aż kusił by zejść na dół i chwilkę posiedzieć na plaży z tymi niby krokodylami. My jednak postanowiliśmy wrócić wcześniej i poprosić naszego kierowcę by nas zawiózł na inną, mijaną po drodze plażę, gdzie dzieci mogłyby się wykąpać. Niestety nie przewidzieliśmy, że po południu zaczyna się silny odpływ i zamiast pieknych plaż wszędzie było tylko wyschnięte błoto!

Wreszcie porządna plaża

Plaża w Corbyn Dopiero nasza, odwiedzona dzień wcześniej Corbyn's Cove Beach, 7 km od centrum Port Blair okazała się wciąż czynna i z dobrym kąpieliskiem. Dzieci szalały w płytkim morzu, a było na tyle ciepło i w miarę pusto że nawet ja się zdecydowałam wskoczyć do wody. Aby nie wzbudzić sensacji, na strój kąpielowy założyłam sukienkę, która zdjęłam dopiero w wodzie, a Adam zaniósł ją na brzeg. Przy wyjściu Adam przyniósł mi sukienkę, którą założyłam już w wodzie. Musiało to śmiesznie z brzegu wyglądać, ale i tak byłam jedyną kąpiąca się kobieta!

Plaża w Corbyn Plaża w Corbyn's Cove jest otoczona japońskimi bunkrami, tak więc oprócz kąpieli można jeszcze odbyć mały spacer dydaktyczny. Jest kilka stoisk z jedzeniem i lokalnymi pamiątkami. Największy ruch zaczyna się tuż przed zachodem słońca. Dojazd z Port Blair bardzo łatwy, bo to tylko 7km, które można pokonać tuk tukiem za 150INR (2,5USD). Trzeba tylko pamiętać by zabezpieczyć sobie powrót. Tuk tuki w dużej ilości dostępne są na parkingu wieczorami. W ciągu dnia może być pusto, więc lepiej mieć z góry załatwiony transport w obie strony.

Plaża w Corbyn W sumie na tej plaży byliśmy aż trzy razy, bo co tu robić innego z dziećmi w Port Blair. Plaża ma łagodne i bezpieczne zejście do morza, bez skał i kamieni, a zatoka jest całkiem spora. Jeśli pojedzie się koło 9-10 rano, jest jeszcze duży przypływ i woda dochodzi aż do betonowych schodów. Z tego co nam powiedziano, obecnie jest to jedyna otwarta plaża w Port Blair i okolicy, gdzie można się kąpać. Na innych, nielicznych, odnotowano krokodyle i na wodę można sobie tylko popatrzeć!

Gdzie jeszcze można spotkać widmo krokodyli

Plaża w Wandoor W okolicach Port Blair mało jest miejsc, które można odwiedzić w ciągu kilku godzin. Najpopularniejsze są całodniowe lub półdniowe wyprawy łodziami na niedalekie wysepki, ale wtedy trzeba wyruszyć rano. My po przypłynięciu z wyspy Neil mieliśmy pół dnia, ale od południa. Postanowiliśmy pojechać na plażę Wandoor, niedaleko Morskiego Parku Narodowego Mahatma Gandhi. Niestety na zwiedzanie parku znów trzeba by mieć więcej czasu, bo tam pływa się tylko łodziami o trzeba wcześniej załatwić pozwolenie. Wyprawa na co najmniej dwa dni

Plaża w Wandoor My więc pojechaliśmy tylko na plażę, ponownie starym ambasadorem, który okazał się najpopularniejszą taksówką w Port Blair. Do plaży tej można również dotrzeć autobusem podmiejskim, bo to tylko 25 km od miasta jednak my po południu woleliśmy nie ryzykować, bo nie wiadomo było o której godzinie wraca ostatni autobus!

Plaża w Wandoor Plaża byłaby całkiem fajna, gdyby nie zakaz kąpieli! Mogliśmy się tego spodziewać, bo to samo było w Chidiya Tapu. Tylko, że tutaj krokodyla ostatnio widziano niecałe dwie doby temu więc w ogóle nie mieliśmy ochoty zbliżać się do linii wody i do zarośli. Zakazu chodzenia po plaży nie było, ale policjanci co jakiś czas się pojawiali i obserwowali wodę oraz robili zdjęcia.

Plaża w WandoorMy przeszliśmy tylko kilkaset metrów ścieżką obok plaży i kawałeczek plażą. Na końcu zatoczki znów były znaki, że jest to ulubiony teren krokodyli więc nasza wycieczka szybko się skończyła. Bardzo blisko znaków ulokowany był duży ośrodek wypoczynkowy. Chyba w najbliższym czasie nie zarobi on jednak na turystach, o okolica wydawała się raczej opuszczona. Ponoć trochę ludzi przyjeżdża na sam zachód słońca. I to dla nich wciąż czynna jest jedna, mała restauracja i kilka straganów z pamiątkami.