Przelotem przez serbskie fortyfikacje, nieczynny zamek i jak najbardziej czynne sanatorium

W winnicy Zwonko Bogdan w PalicuJako, że Serbia nie była celem naszej podróży, zwiedzanie ograniczyliśmy tylko do tego, co było w miarę na naszej trasie w kierunku Macedonii. Granicę serbsko – węgierską przekroczyliśmy w małej miejscowości Backi Winogrady, omijając korek na głównym przejściu w Roschke. Pierwszy nocleg zrobiliśmy tuż za granicą, w Palicu, płacąc 30 euro za pokój 3 osobowy w domu jednorodzinnym nad jeziorem. Wg planu miało być jezioro, mini zoo, zwiedzanie winnicy i basen..a skończyło się tylko na restauracji i krótkiej wizycie w winnicy, bo temperatura w Serbii nagle spadła z wielkich upałów do 17 C i mżawki! Nie po to się rusza na południe Europy! Na szczęście po dwudniowym załamaniu pogody, wszystko wróciło do normy i w Macedonii przywitały nas ponad 30-stopniowe upały.

Wjazd do twierdzy w Nowym Sadzie Przejazd przez Serbię zaczęliśmy od zwiedzania twierdzy w Nowym Sadzie. Miłośnicy fortyfikacji nie powinni pominąć tego miejsca, bo jest naprawdę fajne i klimatyczne, szczególnie, ze do twierdzy wjechać można autem. Na samej górze znajduje się muzeum, ale nie o muzeum tu chodzi a o same fortyfikacje i rozciągające się z nich widoki. U góry trochę wiało i deszczowa pogoda nie sprzyjała eksploracji, ale i tak trochę pochodziliśmy. Wjazd na teren twierdzy jest bezpłatny, a bilety obowiązują tylko w muzeum, do którego w ogóle nie weszliśmy, ponieważ najciekawszy był sam wjazd i pochodzenie po okolicy.

Twierdza belgradzka Kontynuując szlakiem twierdz, musieliśmy zahaczyć o sam Belgrad, do którego dojeżdża się nieco zdezelowaną, ale całkiem wygodną płatną autostradą. Nie wiem czy to z powodu niedzieli, czy po prostu dlatego, że twierdza Beogradzka znajduje się na półwyspie, a nie w samy centrum, dojechaliśmy tam bez problemów i praktycznie bez korków, z których Belgrad słynie. Problem był z parkingiem, bo w Belgradzie za parkowanie płaci się smsem, ale nie koniecznie to działa z polskiej komórki. W okolicach twierdzy nie znaleźliśmy żadnego parkingu strzeżonego, gdzie by można było zapłacić gotówką, ale za to udało nam się trafić na darmowy parking, nad samą rzeką. Trzy razy pytałam miejscowych czy na pewno jest to za darmo i potwierdzali że tak, więc po prostu zostawiliśmy auto. Objeżdżając twierdzę na około, tuż za zoo, gdy jest się już na wysokości rzeki, parking ten jest oznaczony, a łatwo go rozpoznać po wąskim, fortecznym wjeździe. Całkiem niedaleko znajduje się już standardowy, płatny parking. Być może ten nasz był bezpłatny, bo do głównego wejścia do twierdzy był stamtąd spory kawałek.

Rozrywki na terenie twierdzyRozrywki na terenie twierdzy Twierdza belgardzka to właściwie ogromny park, z różnymi atrakcjami, w tym zoo, do którego niestety nie mieliśmy czasu zajrzeć. My przeszliśmy teren dołem na około i potem do góry, do głównych zabudowań. Bardzo ciekawie to wyglądało, bo w zabudowania forteczne, w tym fosy, wkomponowano całkiem współczesne rozrywki, typu mały park dinozaurów, czy kilka boisk sportowych. W porównaniu z surową twierdzą w Nowym Sadzie, tutaj już trochę traciło się klimat twierdzy, ale samo połącznie zabytku z funkcja społeczna w sumie bardzo fajnie wyszło.

Na ulicach Belgradu Wracając z twierdzy przeszliśmy przez kilka głównych ulic Belgradu, które w zasadzie niczym się nie różną od ulic w innych centrach miast. Jest deptak, drogie sklepy, kawiarenki, restauracje, itp. Dopiero zejście w niższe rejony, znów kierując się z powrotem do twierdzy, pozwoliło nam nieco złapać klimat Belgrady, który oparty jest nie na tych centralnych, pięknych ulicach, ale właśnie na węższych, stronnych uliczkach, odchodzących od centrum. To tam znaleźć można małe kawiarenki i puby, zadymione tak, ze aż trudno sobie to wyobrazić, serwujące wino tańsze od soczków dla dzieci!

Ponoć najlepiej Belgrad poznawać nocą, ale nie dla nas takie rozrywki z dwójka maluchów, które z nocnych rozrywek akceptują tylko bajki na dvd , leżąc w śpiworkach w namiocie. Tego dnia w planach mieliśmy jeszcze dojazd na wschód i znalezienie gdzieś tam noclegu, najlepiej na kempingu. Niestety w Serbii kempingów nie ma zbyt wiele, raczej turystyka opiera się na tzw. Sobe, czyli kwaterach na wynajem, reprezentujących przełom lat 80-tych i 90-tych. Niestety cenowo są one jak najbardziej w XXI wieku. My uparliśmy się na kempingi, tam, gdzie się da i tak skończyliśmy w okolicach zamku…, szukając zaznaczonego na mapie pola namiotowego. Po dłuższym krążeniu po okolicznych działkach nad jeziorem, w końcu jakiś kemping znaleźliśmy (już po ciemku!) i przy okazji dowiedzieliśmy się na czym polega serbska definicja kempingu. Jest to mały, ogrodzony teren, niemalże w całości zajęty przez postawione na stałe przyczepy kempingowe na wynajem. Pola namiotowego za bardzo nie ma, chyba że zmieści się gdzieś między przyczepy!
Nam się jakoś udało i do rana dotrwaliśmy, chociaż była to najzimniejsza noc na całym naszym wyjeździe. Na szczęście następnego dnia nastąpił przełom i powoli zaczęło do nas wracać bałkańskie słońce i ciepło. Kemping, który do końca kempingiem w naszym pojmowaniu tego miejsca nie był, miał tylko stróża oraz permanentnie nieczynną recepcję. W sumie recepcja była zbędna, skoro miejscowi przyjeżdżali tam na kilak tygodni i pewnie opłacali pobyt z góry, a tacy namiotowi turyści jak my raczej się nie pojawiali.

Twierdza nad Dunajem, w GolubacW poniedziałkowy poranek ruszaliśmy na zwiedzanie tego, co najbardziej nas przyciągało we wschodniej Serbii, czyli ogromnego zamku Golubac nad brzegiem Dunaju. Trzeba podkreślić jeszcze raz, że był to poniedziałek, co dla mnie na początku nie miało żadnego znaczenia, jednak znaczenia nabrało gdy już dojechaliśmy pod rzeczony zamek..i zastaliśmy szczelnie zamknięte bramy! Przecież to muzeum, co z tego ze jedno z najbardziej znanych w Serbii, i co z tego że w środku sezonu wakacyjnego! W poniedziałki muzea przecież są nieczynne! Wielka szkoda, bo mimo że w remoncie, zamek wyglądał imponująco! Obejrzeliśmy go dokładnie z zewnątrz, z trasy i pojechaliśmy dalej, mijając po drodze całkiem sporo tak samo zdezorientowanych turystów jak my!

Trasa na południe Serbii wiedzie częściowo nad samym brzegiem Dunaju. Po drugiej stronie rzeki można spojrzeć już na Rumunię, która akurat w tym miejscu wygląda bardzo podobnie do Serbii i również żadnej większej infrastruktury nie ma. To co nas najbardziej zaskoczyło to jak w tym rejonie wygląda wypoczynek Serbów. Co kawałek nad brzegiem Dunaju stał przyczepa lub mały, sklecony z desek domek, z postawionym sprzętem rybackim. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że odległość między główną szosą a rzeką wynosiła zaledwie kilkanaście metrów i te małe domki wciśnięte były dosłownie między poboczem naszej trasy a brzegiem rzeki!

Uzdrowisko w Niskiej Bani Wieczorem dotarliśmy do Niskiej Bani i znów trzeba było znaleźć kwaterę. Jako, że było to uzdrowisko, cena wynosiła już 15 euro za osobę, ale na szczęście mieliśmy dwa łóżka podwójne i dzieci mogły spać za darmo. Standard znów jak z blokowiska PRL. Jedna to nie standard nam przeszkadzał, wręcz było to ciekawe, tylko dlaczego taka całkiem wysoka cena?
Jak na uzdrowisko przystało, rano postanowiliśmy poszukać jakiś źródeł termalnych. I owszem były, w bardzo poważnym hotelu sanatoryjnym. Bilet kosztował gorsze i bez problemu mogliśmy wejść z dziećmi na teren basenu. Potem okazało się, ze teoretycznie dzieci nie wpuszczają, ale nie nikt nam nie zwrócił uwagi. Nasze wyobrażenia o basenie sanatoryjnym trochę minęły się z rzeczywistością, szczególnie, że do momentu wyjścia z szatni, wszystko wyglądało mniej więcej tak jak u nas. Ale tylko szatnie były odnowione! Basen był zadziwiająco mały i pełen staruszków. Chwilę popływaliśmy w ciepłej wodzie termalnej, gdy nagle pojawiła się instruktorka i zaczęły się jakieś zajęcia. Ale nas z wody nikt nie wyrzucał, więc nadal kręciliśmy się po środku basenu. Było to trochę abstrakcyjne, bo mieliśmy wrażenie , że kuracjusze traktują nas jak powietrze. Tylko jedna osoba się do nas w końcu odezwała i powiedziała, żeby z dziećmi za długo w wodzie nie siedzieć, bo jest to woda radonowa. I dopiero wtedy skojarzyliśmy nazwę hotelu Radon!