W poszukiwaniu wymarzonego kempingu

Nieistniejący kemping nad Jeziorem TreskaPo kiepskich doświadczeniach z kempingami w Serbii, wciąż mieliśmy nadzieję na znalezienie jakiegoś ciekawego miejsca na kemping w Macedonii. Jako, że jechaliśmy z dziećmi, zakładaliśmy noclegi tylko na oznaczonych polach namiotowych. Spanie na dziko sobie odpuściliśmy ze względów bezpieczeństwa i czasu jaki byśmy musieli spędzić na poszukiwanie ciekawego i spokojnego miejsca, z dala od miast i ludzkich siedzib. Nasz przewodnik Pascala niestety za bardzo nie pomagał w znalezieniu noclegów, ale jeden kamping, na przedmieściach Skopje wskazywał. Postanowiliśmy więc poszukać na gogle maps czy jeszcze czegoś w pobliżu nie ma, np. w okolicach bardzo popularnego turystycznie Kanionu Matka. I kemping się znalazł (Kamp Treska)!

Kąpać się można ale nie wolno! Nawet były do niego jakieś znaki na trasie, ale jak dojechaliśmy, zastaliśmy tylko kilka prywatnych przyczep, porozmieszczanych na tyłach jeziora Treska, wzdłuż polnej drogi. Macedończycy powiedzieli nam, ze jest to teren tylko dla lokalnej ludności i nie wolno nam tu zostać i rozbić namiotu. Nas jednak nurtował ten całkiem nowy znak na kemping, umieszczony przy głównej drodze. Pojechaliśmy więc z powrotem i wjechaliśmy na teren opuszczanego ośrodka wczasowego. To musiało być tu! Jezioro było, jakaś stara infrastruktura również, ale najwyraźniej kemping już dawno zlikwidowano. Jako, że już było ciemni, w desperacji postanowiliśmy jednak rozbić się tam na dziko. Ale niestety. Gdy tylko zaparkowaliśmy auto, nagle pojawił się stróż i nas po prostu przegonił. Nie chciał nawet słyszeć o naszym noclegu w tym niemalże zupełnie opuszczonym miejscu.

Kemping Bellevue pod Skopje Pozostało nam wrócić pod Skopje na kemping Bellevue przy hotelu, między dwom autostradami. Nie brzmiało to dobrze, ale miejsce było pewne i w rzeczywistości okazało się nie takie złe. Jedyna wada to cena, bo aż 25 euro za noc za miejsce, ryczałtem za wszystko. Gdy zadeklarowaliśmy pobyt na więcej niż jeden dzień, cena spadła o kilka euro, bo nie policzono nam za prąd (którego i tak za bardzo nie zużywaliśmy przy aucie osobowym, bez przyczepy!)
Nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy zostać na kempingu aż trzy noce i stąd robić wypady do północnej Macedonii. Miejsce było całkiem w porządku, bo mimo, że przy autostradzie, to w najdalszym rogu otoczone było polem kukurydzy i warzywnym ogródkiem z dynami i pomidorami. Właśnie tam się zaszyliśmy, a na drugi dzień z rana miejscowy rolnik podrzucił nam do śniadania lokalne przysmaki z pola!

Stolica, w której nic nie ma, ale warto ja zobaczyć!

W centrum SkopjeSkopje to miejsce dość dziwaczne. Jak każda stolica, zatłoczone i jak każda stolica w południowej Europie, niezmiernie gorące i duszne miejsce podczas lata. Ale jest też coś, co to miasto wyróżnia. Jest to niezliczona ilość, zupełnie nie powiązanych ze sobą pomników, mniej lub bardziej znanych bohaterów narodowych! Pomniki są wszędzie, każdy w innym stylu, a dodatkowo, w centrum towarzyszą im stylizowane na antyczne, całkiem nowe budowle. Wygląda to wszystko razem jak jedno wielkie składowisko w magazynie muzealnym podczas remontu.

Na wejściu do twierdzySkopsko Kale Na szczęście są tez dwa, nieco bardziej autentyczne miejsca – jest to starta turecka dzielnica, w centrum miasta (niestety dość popularna, więc też bardzo droga) oraz nieco zapomniana twierdza, na której starą tabliczkę obiekt zamknięty po prostu przemalowano na obiekt otwarty i gdzieś na tyłach wzgórza, poprzez niepozorną bramę, bez żadnych znaków dojścia z centrum, można dostać się na teren obiektu. Twierdza to w zasadzie tylko mury ale i tak warto tam pójść bo rozciąga się z nich ciekawy widok na całe Skopje.
Wizyta w Skopje to maksymalnie dwie godziny, tyle bowiem wystarczy by przyjrzeć się miejskim absurdom architektonicznym i się nie znudzić. Najlepiej dojechać autem do samego centrum i próbować zaparkować na płatnym parkingu jednej z galerii handlowych, które są czynne do późnego wieczora. Parkowanie na ulicach graniczy z cudem.

Łódką przez Kanion Matka

Łódki w Kanionie MatkaKanion Matka i Tetovo spokojnie można zwiedzić jednego dnia, tylko w planowaniu dnia trzeba wziąć pod uwagę niezwykłą popularność tego pierwszego i ogromne korki w centrum miasta przy drugim obiekcie. Dojazd spod Skopje jest bardzo prosty – autostradą E65 w kierunku zachodnim. Jeśli jedzie się najpierw do Tetova, to żadne dodatkowe wskazówki nie są potrzebne, wystarczy trzymać się znaków i zapłacić bodajże 2 euro za autostradę. Jeśli jednak chce się najpierw obejrzeć Kanion Matka, trzeba zachować większą czujność. Zjazd na Kanion znajduje się bowiem przed bramkami opłat i bardzo łatwo go przegapić, bo brązowa tablica informująca o ciekawym miejscu jest bardzo małą i postawiona tuz przed zjazdem! Za pierwszym razem ja przegapiliśmy i zorientowaliśmy się ze jesteśmy za daleko jak zobaczyliśmy bramki na autostradzie. W takiej sytuacji da się jeszcze na szczęście skorzystać z wyjścia awaryjnego – tzn, rozejrzeć się czy nie widać w okolicy wozu policyjnego i szybko zawrócić na pasy w przeciwnym kierunku. Jest to możliwe, bo pasy w obu kierunkach przed bramkami nie są niczym od siebie oddzielone. W ogóle na autostradzie macedońskiej wiele rzeczy jest możliwych, łącznie z łapaniem stopa i wystawianiem na poboczu ogromnych straganów z lokalnymi warzywami!

Zapora przed Kanionem Matka Kanion Matka najlepiej zwiedzać od rana, tak by w spokoju podjechać autem i znaleźć miejsce parkingowe. Samochód najlepiej zostawić w centrum wioski, około 500 metrów przed zaporą i dalej dojść na pieszo, przed elektrownią odbijając w asfaltową drogę pod górę po prawej stronie. Niektórzy śmiałkowie jadą autami znacznie dalej, za szlaban i potem pod górę aż do wąskiej ścieżki, gdzie znajduje się bardzo mały parking, ale kończy się to tym, że koło godziny 10 tej wszystkie miejsca u góry i tak już są zajęte, a Macedończycy wciąż nadjeżdżają i nadjeżdżają i potem bardzo ciężko wyjechać z powrotem w dół.

Kanion MatkaOstatnie kilkaset metrów idzie się na pieszo, ścieżką wykutą w skale, aż dochodzi się do małej kapliczki, całkiem sporej restauracji i małego pomostu, skąd łódką lub kajakiem można popływać po Kanionie Matka. My wybraliśmy łódkę, bo na kajaki dzieci jeszcze były za małe. Standardowa trasa to około 5 km do jaskini i z powrotem. Na zadaszoną łódź wchodzi koło 15-20 osób. Trasa jest całkiem fajna i widokowa, natomiast jaskinia w części udostępnionej do zwiedzania nie jest duża i w miarę ciekawa. Całość drogi można pokonać też na pieszo, idąc ścieżką, wykutą w skale, a chwilami górą kanionu. Niestety ścieżka kończy się po drugiej stronie rzeki i poza sezonem szanse na zwiedzenie jaskini są bardzo małe, bo nie ma nikogo kto by przewiózł pieszych turystów na drugą stronę.

Meczet w Tetovie W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Tetovo by zobaczyć malowany meczet. Niestety okazało się, że Tetowo to całkiem spore miasto, a nie mała wioska, jak nam się wydawało. Meczet znajdował się w samym centrum, a po 15tej zaczęły się już popołudniowe korki. Miejsc do zaparkowania nie było żadnych, a większość małych uliczek wokół meczetu była jednokierunkowa. Umęczyliśmy się strasznie i nie znajdując nic rozsądnego, zaparkowaliśmy jak miejscowi, prawie na rogu małej uliczki, niemalże zastawiając przejazd! Stamtąd biegiem do meczetu…który w końcu obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, bo byliśmy wszyscy nieodpowiednio ubrani! W końcu było to typowe już bałkańskie lato z temperaturami powyżej 35C~! Na szczęście malowany meczet podziwia się głównie z zewnątrz i chociaż jest on niewielki, to na prawdę piękny. Ale chyba jednak nie wart nerwowego krążenie po mieście w upale.

Nad ogromnym Jeziorem Ochrydzkim

Północna część Jeziora OchrydzkiegoKto tylko był na Bałkanach i słyszał, że się tam wybieramy, wyrażał dwój zachwyt nad pięknem jeziora Ochrydzkiego. Tylko jakoś nikt nam nie wspomniał o masowej turystyce nad tym jeziorem, po stronie macedońskiej! Miejsce rzeczywiście jest bardzo ładne, chociaż żeby to stwierdzić, trzeba trochę wokół jeziora pojeździć, bo od północy, w okolicach miejscowości Struga, przy głównej drodze ze Skopje, to zamiast jeziora widzi się nad samym brzegiem ciąg turystycznych wiosek, za zatłoczonymi, małymi plażami tuż przy samej szosie i wszędzie powciskanymi autami.

Wschodnia strona jezioraDopiero gdy odjedzie się na południe, daleko za samą Ochrydę, robi się nieco spokojniej i rzeczywiście można skupić się na podziwianiu krajobrazów, szczególnie w miejscach, gdzie szosa prowadzi sporym wzniesieniem nad jeziorem.

Klasztor św. Nauma o poranku Na pewno warto dojechać aż do klasztoru Św. Nauma, na samym końcu jeziora, tuż przy granicy z Albania. Tylko żeby znaleźć miejsce na parkingu, trzeba być tam przed 10tą. Potem tłum narasta i narasta, a przed klasztorem zaczyna się handel, grillowanie i ogólnie pojęta rozrywka masowa na publicznej plaży Jeszcze lepsza opcją może być przyjazd wieczorem i nocleg na polu kempingowym, bezpośrednio za klasztorem. Teren jest dość duży i do tego kamping ma dostęp do swojej, małej, nadgranicznej plaży.
My tę plaże wypatrzyliśmy z murów klasztornych i jak gdyby nigdy nic przez teren kampingu na nią przeszliśmy. Jest to idealne miejsce na kąpiel dla dzieci, bo dno jest piaszczyste i jest bardzo płytko. Jedyna dziwna rzecz na plaży to zakaz jedzenia i budowania zamków z piasku! Ten pierwszy zakaz po cichu ominęliśmy, dyskretnie zajadając swoje kanapki. Drugi zakaz był bezwzględnie egzekwowany i jak tylko jakieś dziecko utworzyło budowlę na piasku, przychodziła straż graniczna i kazała zburzyć!

Zamek w Ochrydzie Najbardziej znanym miejscem nad jeziorem Ochrydzkim jest oczywiście samo miasteczko Ochryda. Tutaj niestety znów w sezonie trzeba walczyć o płatne miejsca do parkowania w centrum, ale nie można tego miejsca ominąć. Jak zwykle najlepiej przyjechać rano lub późnym popołudniem ale też nie wieczorem, bo wtedy znów imprezowy tłum narasta. Nam udało się dojechać na godzinę przed zachodem słońca i od razu na pieszo, najpierw wzdłuż wybrzeża, a potem przez wąskie uliczki startego miasta, ruszyliśmy w górę na zwiedzanie niesamowitego zamku – twierdzy. Jak to zwykle na Bałkanach, drogowskazów nie było żadnych, więc trochę pokrążyliśmy ale udało nam się zdążyć wejść na zamkowe mury tuż przed zamknięciem. Bo zamek to właściwie tylko potężne mury, z których rozciąga się niezapomniany widok na okolicę, czyli miasteczko w dole, jezioro Ochrydzkie i góry.

Jeden z ochrydzkich klasztorów Ochryda to też kilka zabytkowych cerkwi, pięknie komponujących się na tle jeziora. My już do środka do nich nie wchodziliśmy, bo zrobiło się już za późno, a i tak mieliśmy już za sobą spory spacer przez całe miasto, rekordowo bez marudzenia i narzekania ze strony naszych dzieci, które wkręciły się w wchodzenie po murach i wynajdowanie wąskich zaułów.

Jezioro Ochrydzkie objechaliśmy praktycznie całej, najpierw po wschodniej stronie, a potem po zachodniej, już albańskie, aż do Pogradecu. Chcieliśmy jeszcze udać się nad pobliskie jezioro Prespa, ale niestety piękna, kręta trasa przez góry i Park Narodowy Galiczica była zamknięta ze względu na wysokie zagrożenie pożarowe. Jezioro w Albanii wygląda zupełnie inaczej. Jest znacznie spokojniej, mniej komercyjnie, ale też jest pozarastany brzeg i jeszcze mniej miejsc na kąpiel. Tak samo jak w Macedonii, szosa prowadzi w dużej części nad samym brzegiem jeziora, ale ruch jest tu mniejszy.