Sierpniowa podróż przez Albanię

Na plaży w JaleCelem naszego wyjazdu na Bałkany była Albania, określana jako nieodkryta perełka Europy. Może tak i było parę lat temu, ale z roku na rok boom turystyczny na Albanię rośnie. W roku 2017 Polacy za cel wybrali sobie właśnie Albanię, zapanowała na nią jakaś moda. Ktoś już był, ktoś się wybiera, koleżanka koleżanki też i jej rodzice i w ogóle wszyscy! Nie wróżyło to dobrze, bo my preferujemy miejsca odludne lub znane, ale poza sezonem. Niestety ograniczają nas ferie szkolne, a w tym czasie znaleźć miejsce odludne w Europie to już prawie niemożliwe. Zapewniam, że do takich miejsc Albania nie już nie należy, nawet w jej południowych krańcach. Może gdzieś daleko w górach dałoby radę uniknąć wakacyjnych tłumów, ale przy pierwszej wizycie na Bałkanach chce się zobaczyć te znane, nadmorskie miejscówki i najważniejsze zabytki przyrody oraz miasta. Polaków, jak i inne narodowości można spotkać już w każdym zakątku Albanii, nadmorskie kempingi są przepełnione, a ceny w restauracjach zawyżane. Na plażach tłok, a każda mała zatoczka koło południa zastawiona jest parkującymi autami. W nadmorskich miejscowościach, na wąskich drogach robią się korki. Ot, taki wakacyjny klimat dla jednych stanowiący nieodzowną część urlopu, a dla innych, takich jak my, trochę psujących postrzeganie tego kraju. Może jednak trzeba było w te góry ruszyć?

Albańska riwiera to nie tylko plaże

Wschodnia Albania, okolice jeziora OchrydzkiegoAlbańskie, górskie szutrówki sobie odpuściliśmy (również żeby nie męczyć dzieci długimi przejazdami, podczas gdy one czekały tylko na plażę) i ruszyliśmy z Macedonii najpierw wzdłuż albańskiej części jeziora Ochrydzkiego i aby ominąć góry, przez kawałek Grecji, do południowej Albanii, do Ksamilu. Krajobraz wschodniej Albanii, tuż po przekroczeniu granicy macedońskiej i udaniu się na południe bardzo nas zaskoczył. Tu było zupełnie inaczej. Inne góry, kolory, wioski, inni ludzie i to, czego się spodziewaliśmy, totalnie inni i niezrozumiały język! Do dziś żałuję, ze nie spędziliśmy w tamtej okolicy więcej czasu. My jednak umówieni byliśmy z resztą ekipy na samym południu w Ksamilu i tam czekał nas pierwszy nocleg na niesamowicie zatłoczonym kempingu.

Na skalnej plaży w Ksamilu Albańska riwiera ciągnie się od Ksamilu aż do Wlory i kończy w okolicach niesamowitej przełęczy Llogarskiej. Wybrzeże to jest bardzo ciekawe, bo nie dosyć, że pięknie umiejsownione, małe plaże w zatoczkach, to jeszcze ciekawe, małe wioski i wystające co kawałek kopułki bunkrów. Do tego dochodzą malowniczo położone twierdze. Nie można się tu nudzić.

Na szutrówce do plaży w Lukovej Jedynym problemem przy podróży z małymi dziećmi są silne prądy na większości wybrzeża oraz skaliste dno na wielu plażach. Tak było w Ksamilu, gdzie dzieci praktycznie kąpać się nie mogły, bo było zbyt niebezpiecznie. O wiele ciekawszą plażę znaleźliśmy jadąc w kierunku Dhermi, w Lukovej. Małą zatoczkę wypatrzyliśmy z głównej drogi i po prostu do niej zjechaliśmy, kierując się na najbliższą wioskę. Zjazd był spory, bo główna trasa wiedzie górą, nad wybrzeżem. Ponieważ było dopiero po 10 rano, na plaży tłumów nie było i udało się autem zaparkować na samym końcu drogi. Potem się okazało, że Albańczycy jadą jeszcze dalej, szutrową drogą ku następnej plaży z lepszym dojściem do wody i rzędami leżaków na wybrzeżu, ale było to dosłownie 200 metrów, które my już przeszliśmy na pieszo. Plaża w Lukovej miała świetny, biały piaseczek, bez żadnych kamieni i ogromne fale. Dzieci trzymały się blisko brzegu i trochę się fal bały, ale my, dorośli, mieliśmy niesamowitą zabawę. Dzieci w sumie też nie narzekały, bo zajęte były nieustannym uciekaniem od fal, które my przeskakiwaliśmy. Ta plaża okazała się najciekawszą na naszej albańskiej trasie, chociaż na pewno nie można jej nazwać opustoszałą. Z godziny na godzinę ludzi przybywało, ale i tak ginęli na całkiem dużej przestrzeni.

Widok na plażę w JaleKolejną noc spędziliśmy przy bardzo polecanej plaży w Jale, na kempingu pod drzewami, jakieś 100 metrów od morza. Jak się okazało, był to najdroższy kemping w Albanii, gdzie nawet policzono nam za 3 latka i razem wyszło nam 22 euro za warunki przyzwoite ale bardzo prymitywne, z prysznicami obitymi deskami i znikającą z dużym tempie wieczorem ciepłą wodą. Obsługa potwierdziła, że z założenia jest tu drogo, bo kemping ma ekskluzywne położenie tuż koło prywatnej plaży, na którą nie wpuszczane są dzieci i zwierzęta! Na szczęście była też duża, publiczna plaża i wieczorem zrobiło się na niej całkiem przyjemnie. Tym razem w cichej zatoczce w ogóle nie było fal i nawet Lila sama mogła popływać aż do zachodu słońca.

Przełęcz LlogarskaPrzełęcz Llogarska Pozostałe plaże na południu podziwialiśmy już tylko z góry, podczas wjazdu na niezwykle widokową przełęcz Llogarską. Część z nich była standardowo zatłoczona, niedaleko głównej drogi, w miejscach gdy trasa schodziła do wybrzeża, a część znacznie ciekawej umieszczona, z długim dojazdem w dół po asfaltowej lub szutrowej drodze. Może kiedyś jeszcze do nich wrócimy!

Na zamku w Lëkurësi Albańska riwiera to również potężne fortece. My wjechaliśmy na jedną z nich, w okolicy Sarandy (Lëkurësi), nieco nadwyrężając moje nerwy przy każdym kolejnym zakręcie i jeszcze bardziej stromej drodze w górę (na szczęście asfaltowej).

Na zamku w LëkurësiGdy dojechaliśmy na szczyt, tuż przed zachodem słońca, okazało się że jeden wielki parking jest już w pełni zajęty i właśnie zapełnia się drugi! A my myśleliśmy że może będziemy tam sami! Na terenie twierdzy znajdowała się bowiem elegancka restauracja, z kilkudziesięcioma stolikami na zewnątrz. Bez problemu można było tez wejść i tylko porobić zdjęcia, bez korzystania z restauracji. Widoki z góry świetne, szczególnie na bardzo blisko położone Korfu i znajdującą się u naszych stóp Sarandę.

Twierdza w Porto Palermo Drugim bardzo ciekawym miejscem było Porto Palermo i tamtejsza twierdza, z niezwykle klimatycznym, ciemnym, kamiennym wnętrzem z wieloma zakamarkami. Przyjemny chłód sprawiał, że w ogóle nie chciało się stamtąd wychodzić. A dla spragnionych plażowania, znów czekała mała zatoczka, gdzie można było popływać. Niestety tym razem bardzo blisko głównej drogi, do której prowadził krótki, szutrowy zjazd.

Albańska stolica, czyli w poszukiwaniu bunkra Hodży

Na plaży w GolemPoprzez nieciekawą Wlorę dotarliśmy do równie nieciekawych okolic Durres. Nie było innego wyjścia, gdzieś tu trzeba było zanocować, tak aby na drugi dzień w miarę szybko dojechać do Tirany. Kemping Mali Robit w Golem nawet mieliśmy fajny, między sosnami, na tyłach nadmorskiej willi, trochę jak w typowej miejscowości nad naszym Bałtykiem. Na plaże dotarliśmy wieczorem. Plaża była bardzo duża i długa, a przed każdym hotelem stały gęsto ustawione leżaki i tylko nad samym brzegiem dało się pospacerować. Atmosfera miejska, niezbyt czysto a woda ponoć też nie za ciekawa i bardzo zamulona. Kąpiel sobie odpuściliśmy.

Wjeżdżamy do stolicy Z Golem do Tirany dojechać można w niecałą godzinę, a potem spędzić można dowolną ilość czasu w korkach w centrum miasta. Bez nawigacji nie ma co się tam w ogóle wybierać. Lepiej też mieć już jakieś obycie w albańskim stylu jazdy, by się zbytnio nie stresować manewrami jakie w innej części Europy byłyby niedopuszczalne! Tu nawet za bardzo nikt na nikogo nie trąbi, ale większy zawsze ma pierwszeństwo, a pieszy jest niezauważalny.

W centrum Tirany Aby dojechać do dawnego schrony Envera Hodży, z czasów zimnej wojny, trzeba prawie przez samo centrum przejechać. Mimo korków, trasa bardzo mi się podobała. Tirana ma coś ciekawego i przyciągającego w tym swoim chaosie urbanistycznym. Każdy blok wygląda jak z innej bajki i jest w innym stylu. To, co mnie najbardziej zaskoczyło to kolory budowli. Nie ma żadnych szarości, nie ma żadnych ograniczeń w palecie barw!

W bunkrze Envara Hodży Na wjeździe do BunkrArtu przywitał nas strażnik w mundurze z epoki, potem jeszcze betonowy tunel i znaleźliśmy się na niewielkim parkingu, otoczonym zielenią, sąsiadującym z czynną jednostką wojskowa. Po terenie schronu można chodzić samodzielnie, zwiedzając oryginalnie urządzone pomieszczenia z lat 70tych. Jest sala kinowa, pokój zebrań, kilka gabinetów i sypialnie dla dygnitarzy. Są też wystawy nawiązujące do tamtejszego reżimu. Na dzieciach największe wrażenie zrobiła syrena alarmowa, którą same mogły uruchamiać, zadymiając przy okazji całe pomieszczenie.

Mural na Placu Skonberga Tak nam dobrze poszedł dojazd do BunkArt, że postanowiliśmy dojechać aż do samego Placu Skonberga w centrum stolicy. Tu jednak pojawił się problem z parkowaniem, bo na ulicach miejsca były zapełnione, a na płatny parking podziemny nasze auto z bagażnikiem było za wysokie! W końcu za radą Albańczyków, zatrzymaliśmy się niedaleko placu, w bocznej ulicy, na przeznaczonych chyba dla miejscowych, miejscach zaznaczonych niebieską linią. Powiedziano nam, że turysta może tu stać, a my niemalże w desperacji w to uwierzyliśmy. W końcu wychodziliśmy tylko na 20 min, zobaczyć główny plac. Mandatu nie było, ale do dziś na wiem dlaczego te miejsca akurat były wolne!

Główny plac Tirany to ciekawe miejsce z jednego powodu – ogromnego muralu komunistycznych bohaterów Albanii z lat 70-tych, umieszczonego na wejściu do Muzeum Historycznego. Dodatkową atrakcję na wielkim, pustym placu stanowi pomnik Skonberga na koniu, na który, nie wiedzieć czemu, każdy Albańczyk musi się wspiąć!

Atrakcje w okolicach Szkodry

Zamek w Lezhë Północna część Albanii zdominowana jest przez stare, warowne zamki, które w całości lub w ruinach wypatrzeć można na wzgórzach wielu miejscowości. Najbardziej znana jest twierdza w Szkodrze, ale jadąc od strony Tirany, z drogi widać jeszcze jeden zamek (Fortress Lezhë, Rruga Varosh, Lezhë District 4501, Albania), zupełnie nie rozreklamowany, a równie piękny jak ten w Szkodrze. Wreszcie udało nam się dotrzeć do miejsca niemalże pustego, gdzie turystów nie było żadnych, a w budce z biletami siedział znudzony strażnik. Zamek to trwała ruina, ze szczątkami budowli i bardzo okazałymi murami obronnymi. Było w nim wiele ciekawych zakamarków i okazał się idealnym miejscem do zabawy dla naszych dzieci.

Zamek Rozafa pod Szkodrą Rzutem na taśmę, po drodze nad jezioro wpadliśmy do twierdzy Rozafa górującej nad Szkodrą. Adam, po tygodniu jeżdżenia wg albańskich zasad ruchu drogowego, tak jak miejscowi postanowił podjechać tak daleko jak się da. A w Albanii da się podjechać naprawdę wysoko..tylko po co! Po brukowanym, wąskim zamkowym trakcie dojechaliśmy aż do ostatniego zakrętu przed bramą i tam udało mi się wynegocjować parking. Oczywiście pobocze zastawione było tylko miejscowymi autami, ale akurat ktoś wyjeżdżał i się na zakręcie wcisnęliśmy w dziurę. Alternatywą byłby zjazd na wstecznym na dół! Tak więc polecam, bez zbędnych wrażeń po prostu od razu zostawić auto przyzwoicie na parkingu PRZED szlabanem!

Nad jeziorem SzkodraNad jeziorem SzkodraJezioro Szkodra trochę nas zaskoczyło, bo nie spodziewaliśmy się, że będzie ono aż tak zarośnięte. Nocowaliśmy na kepmpingu Shkodra Lake Resort (z świetną restauracją w niskich cenach!) i dzięki temu mieliśmy w miarę przyzwoite dojście do bagnistego i pozarastanego przy brzegu jeziora. Kemping miał swój pomost, głęboko wprowadzony w jezioro. Na końcu pomostu była drabinka i ławeczki na zostawienie rzeczy. Poziom wody był jednak tak niski, że drabinka przydała się tylko dzieciom. Nam woda w żadnym miejscu nie sięgała wyżej niż do pasa. Jezioro było bardzo ciepłe i długo nie zapomnę kąpieli aż do zachodu słońca, z widokiem na góry. Nawet wodorosty aż tak bardzo nam nie przeszkadzały!

Na granicy albańsko - czarnogórskiejWydostać się z Albanii w sezonie nie jest łatwo. Nawet najmniejsze przejścia (np. Muriqan-Sukobin) są pozapychane i trzeba się nastawić na godzinę czy dwie czekania. Jednopasmowa kolejka ciągnie się przez wioskę i chwilami aż trudno opędzić się od sprzedawców, a nawet żebraków. Nie było to zbyt przyjemne przejście, ale za to najkrótsza droga do Kotoru.