Dzień 1 1050km: Polska - Belgia

Fort van Broechem, Fort van Lier, Fort Duffel, Fort Sint Katelijne-Waver, Fort van Walem

Na parkingu w BelgiiPo 12 godzinach jazdy niemalże bez przerwy, dotarliśmy do Belgii. Slash przygotował wcześniej namiary na forty wokół Antwerpii, więc powinno pójść jak po sznurku. Mijamy otwartą na oścież bramę, dojeżdżamy na jakiś parking i Chris idzie szukać Fort van Broechem z 1859 roku, zbombardowanego w 1914 roku. Znajduje coś, ale otoczone wodą. Nie do zdobycia. W międzyczasie nas znajdują jakieś służby (jeszcze nie mundurowe) i oznajmiają nam, że wjechaliśmy na teren przeznaczony do ćwiczeń wojska, policji i straży, a policja została już wezwana. Czekamy. Nadjeżdżają cztery radiowozy i wysiadają służby mundurowe. Przesłuchania za bardzo nie robią, tylko biorą nasze dowody do sprawdzenia i spisania. Ku mojemu rozczarowaniu Liliana nie została wylegitymowana.

Fort van Lier Jedziemy dalej. Krótkie zakupy w supermarkecie (trzeba w końcu spróbować słynnego belgijskiego piwka!) i ruszamy na poszukiwanie kolejnego XIX wiecznego fortu z listy: Fort van Lier (1859r). Znów trafiamy na zamieszkały teren, a sam fort wygląda na miejsce imprez integracyjnych (strzelnica, stoliczki, ale też wielkie anteny radioamatorskie) Wjazd na teren obiektu otwarty ale poszczególne zabudowania już pozamykane. Robimy szybkie śniadanko i zmierzamy w kierunku następnego fortu w okolicy: kolejowego Fort Duffel (1896r.). Tym razem już jest tabliczka, że teren prywatny, a do tego brama zamknięta potężnym łańcuchem. Nikt się w środku nie kręci, więc do akcji wkracza Gelwe i rozciąga dwie części bramy do tego stopnia, że wszyscy jesteśmy się w stanie przecisnąć pod łańcuchem. Fort bardzo fajny, w trakcie odbudowy. Znaleźliśmy bardzo dobrze zachowaną bramę z wysuwanym mostem zwodzonym oraz wiele wąskich, krętych korytarzy.

Fort Sint Katelijne-WaverFort Walem Kolejny fort, Fort Sint Katelijne-Waver (1902r.), znów prywatny, ale tym razem oficjalnie wpuszcza nas kobieta wynajmująca pomieszczenia w forcie na tworzenie rękodzieła (ceramiki). Dużo do zwiedzenia nie było, ale znaleźliśmy fajne stare drewniane nosze. Fortu za bardzo się nawet górą obejść nie dało, bo wszędzie domki i prywatne ogródki. Ostatni fort tego dnia to Fort Walem (1865r.). Super opuszczone miejsce, w całości otoczone wodą, z dobrze zachowanym mostem i ponownie wielką, zamkniętą na łańcuch bramą. Wbijamy się bez trudu, bo łańcuch jest znów luźno założony. Fort jest bardzo duży, częściowo spalony. Na tym samym terenie znajdują się bunkry i duże hale z niesamowitą ilością starych, kompletnych zestawów masek przeciwgazowych. Są tego setki na wielkich stosach. Wszystko zardzewiałe.

Fort WalemFort Walem Decydujemy się rozbić mini obóz w tym miejscu. Nasza sielanka jednak nie trwa długo, bo gdy tylko Liliana zasypia w rozstawionym w jednej z hal namiocie, zjawia się. belgijska policja! Tym razem bodajże tylko trzy radiowozy, ale za to panowie mundurowi i jeszcze ktoś z straży rządowej. Jednostki specjalne zostały wezwane przez małego rudzielca, opiekuna fortu, który zamiast podejść i z nami pogadać, najpierw chwycił za telefon a potem, już z obstawą, się ujawnił. Oczywiście, nie zważając na śpiące dziecko, wyrzucono nas z obiektu i kazano generalnie znikać z ich terenu (żeby było ciekawiej - mieliśmy filmową scenę, gdyż: rozpętała się burza i dobijał nas belgijski grad!). Tej prośby już spełnić nie mogliśmy, jako że chwilę wcześniej poszła jedna cytrynówka i panowie mundurowi dowiedzieli się ze kierowców u nas brak. Zabronili więc nam rozbijania namiotów przed fortem i powiedzieli, że będą co godzinę do rana nas odwiedzać. Nasza rodzina ulokowała się więc w aucie Gelwe, a reszta ekipy spala na dworze, na moście. Gelwe pozostał na straży przed autami i skutecznie odpierał ataki policji aż do samego rana. Zjawili się jeszcze w nocy dwa razy! Rrano na dokładkę trzeba było odpalać Multikopter z kabli!

Trochę informacji o fortach wokół Antwerpii:
W XIX wieku zdano sobie sprawę, że belgijskie wojsko nie będzie w stanie odeprzeć żadnych ataków wroga mając do dyspozycji tylko wojska lądowe/polowe (field army). Postanowiono zbudować forty wokół głównych punktów strategicznych, takich jak Antwerpia, Liege, Namur. Budowy podjął się Generał Henri Alexis Brialmont, w latach od 1859 do 1914. Pierwsze osiem fortec z cegły zostało ukończonych do roku 1879. Znajdowały się one tylko 5-6 km od centrum Antwerpii. Kolejne forty były już budowane w większej odległości od miasta (10-15km), aż do roku 1914. Tutaj już jako materiał wykorzystano nie tylko cegłę lecz również beton, a zewnętrzne ściany miały grubość 2-4 metrów, wewnętrzne: 1,4 metra. W sumie zbudowano 22 forty, tworząc pierścień wokół Antwerpii o długości 95 km. W 1914 roku każdy z fortów stał mniej więcej 5 km od kolejnego.
Więcej informacji po angielski na stronie: http://members.fortunecity.com/milit/fortress.htm

Dzień 2 Belgia - Francja 265 km

Gent - Brugia - Dunkierka (Bray-Dunes) - Fort des Dunes - Calais

Centrum belgijskiego GentZaczynamy dość komercyjnie od zwiedzenia Gent. Jest to bardzo fajne, klimatyczne miasteczko z potężnym, kamiennym zamkiem (Gravensteen z XII wieku z drewnianą gilotyną i średniowiecznymi narzędziami tortur do podziwiania). Po drodze chcieliśmy też zahaczyć o Brugię, ale władowaliśmy się w taki korek, ze tylko przemknęliśmy przez centrum, bez zatrzymywania się. W końcu bunkry czekają!

Nadmorskie bunkry w okolicach Dunkierki Docieramy do pierwszych bunkrów na plaży, w okolicach Dunkierki. Liliana szczęśliwa ląduje w piachu pod bunkrem ze swoim wiaderkiem. Pogoda piękna, ale trochę wietrznie. Większość bunkrów znajduje się na plaży lub na wydmach; wszystko pozasypywane, a na około informacje o zakazie rozbijania namiotów. Wygrzewamy się trochę w bunkrowym słońcu, zjadamy obiadek i ruszamy dalej (przy krzykach Lilki, która wcale nie chciała opuszczać wielkiej piaskownicy).

Fort des Dunes (1870r.) w Dunkierce - znany z operacji Dynamo totalnie pozamykany, chyba używany jako strzelnica wojskowa. Bez szans na wbicie się, jako że znajduje się w miasteczku i jest dość porządnie ufortyfikowany. Obchodzimy go tylko na około. Przy okazji znajdując parę pojedynczych bunkrów na wydmach. Nadchodzi pora na szukanie noclegu. Krążymy po francuskiej wsi; nie jest łatwo, bo każdy skrawek ziemi zajęty albo przez gospodarstwo albo przez pole. W końcu udaje nam się przedostać w kierunku morza i odnajdujemy bunkrową okolice. Jest nawet parking. Oczami wyobraźni już widzę francuską policję, jak tylko rozbijemy namioty, ale najwyraźniej Francuzi maja większego luza niż Belgowie, gdyż widzi nas ktoś opiekujący się bunkrami ale nie podnosi żadnego alarmu.

Dzień 3 370 km Calais - Wizernes - Château-Gaillard (Les Andelys) - Château de Conches (Conches en o

Okolice CalaisOkolice CalaisAmbitne plany od rana - szukamy baterii w okolicach Calais. Na przeszkodzie stoi nam głównie autostrada i dość długo krążymy na około nim udaje nam się dotrzeć w miejsce, skąd już przez krzaki na pieszo Chrisowi i Slashowi udaje się podejść do bunkrów. Gelwe i ja próbujemy inną drogą na skróty, przez płot. Bunkry są potężne, a po wdrapaniu się na górę, widać z nich morze. Jest kilka pomieszczeń w środku do obejrzenia. Wszędzie poustawiane stosiki kamyków do łatwiejszego wspinania się. Widać dzialanosć miejscowych bunkrowców. Niestety owe kamyki nieco Chrisowi zaszkodziły przy schodzeniu bo obsunęła mu się noga i cos się stało ze stopa. Chris na szczęście może chodzić, ale utyka.

Muzeum w Wizernes Jedziemy do Wizernes, po drodze mijając blockhaus z wyrzutnią rakiet V1. Jest to małe muzeum wokół bunkra, jednak my do środka nie wchodzimy, bo przed nami inne muzeum - La Coupole z wyrzutnią rakiet V2, skierowaną na Londyn. Panowie uiszczają po 9 euraskow i oglądają mini korytarze takie jak w MRU, ale dodatkowo tutaj z efektami dźwiękowymi i różnymi wizualizacjami [dodajmy do tego ekspozycje opisujące zasady działania silników rakietowych (na ekranach 3D); makiety systemów wyrzutni V1 i V2, dział V3 i całego ich dobrodziejstwa; całą fotoopowieść o życiu pod niemiecką okupacją na tamtych terenach.

Zamczysko w Les Andelys Zmieniamy nieco klimat, gdyż przed nami pierwszy średniowieczny zamek w Les Andelys. Fajnie położone ruiny z XII wieku - nasz pierwszy kontakt z Ryszardem Lwie Serce, na wzgórzach nad miasteczkiem, na skarpie nad rzeką. Chris dzielnie kuśtyka na szczyt, a wraca już powieziony Multiplą. Przed nocą docieramy do jeszcze jednych ruin, które teoretycznie miały stanowić nasz nocleg (Château de Conches). Niestety znajdują się one w środku miasteczka, dosłownie w parku koło urzędu miejskiego, więc rozbijanie namiotów nie jest zbyt wskazane. Eksplorujemy ruiny i pędzimy szukać miejsca na spanie. W międzyczasie zaczyna padać deszcz. I tak pada przez następne 12 godzin. W desperacji wjeżdżamy do najbliższego lasu i rozbijamy nasz namiocik przy ścieżce. Panowie gotują obiad na przystanku autobusowym i postanawiają dziś spać w autach. Wieczór zaskakująco miły. Zintegrowani w deszczu popijamy wszystko procentowe co mamy pod ręką, siedząc w dwóch otwartych bagażnikach aut, połączonych parasolem (czy kto jest w stanie sobie to wyobrazić?

Dzień 4 270 km Tours - Château Saint Jean (Nogent le Rotrou) - Château de Loches

Château Saint Jean Radośnie rozpoczynamy poranek od zmierzenia poziomu alkoholu we krwi. Zwycięża Chris z 3,8 promila, potem Gelwe 1,3, Adam 0,2, Ada 0. Już wiemy ktoś dziś prowadzi nasze dwa auta z rana. Coś nam od paru dni buczy w aucie. Najwyższy czas to sprawdzić, bo hałas się nasila. Po śniadaniu Gelwe siada za kierownicą i szybko zapada wyrok. Tylne łożysko do wymiany! Dobrze, że jedziemy dziś przez kilka większych miasteczek, może jakiś mechanik i części się znajdą.
Koło południa dojeżdżamy w okolice Tours. Warsztat jest, ale Citroena; dogadać się oczywiście nie ma jak, wiec mechanik sam wsiada i już po chwili wie o co chodzi. Niestety części do Multipli nie ma, więc musi zamawiać. Naprawa najwcześniej po południu następnego dnia. Koszt. koło 200 euro wraz z robocizną. No cóż... do tanich ten wyjazd nie będzie należał. Nie decydujemy się jednak czekać do następnego dnia, bo jesteśmy jeszcze daleko od Oradour-sur-Glane. Może uda się znaleźć jakiś serwis Fiata w samym Tours. Po drodze jeszcze sprawdzamy Norauto, ale to samo, części tylko na zamówienie. Serwis fiata znajdujemy w końcu na obrzeżach miasta, ale to jeszcze nie koniec, bo tu również części brak. Zamawiamy więc dostawę łożyska do Limoges i licząc na łut szczęścia ruszamy powolutku naszym buczącym autem dalej na południe.

Miasteczko LochesChâteau de Loches Dziś z atrakcji czekają nas jedynie dwa zamki, niestety do pierwszego trafiamy w trakcie obowiązującej niemalże wszędzie w tym kraju dwugodzinnej przerwy obiadowej (od 12 do 14tej), kiedy to wszystko jest pozamykane, nawet supermarkety! Château Saint Jean obchodzimy więc na około i w drogę. Poszukiwania serwisu fiata zajęły nam w sumie tyle czasu, że i do kolejnego zamku przyjeżdżamy za późno i oglądamy go tylko z zewnątrz. W sumie są to średniowieczne zamki obronne i tak naprawdę najfajniej wyglądają właśnie z zewnątrz, więc za bardzo nie ma czego żałować. Miasteczko Loches samo w sobie jest super. Stare, średniowieczne miasto otaczające zamek jest tak zakręcone, że sami się w nim gubimy, próbując znaleźć dojście do głównej baszty przez ponad 20 minut! Trafia nam się fajny nocleg nad rzeką. Wreszcie panowie mogą się wykąpać ;)