21-09-2014 Esfahan

Meczet Lotfollaha, EsfahanO 6tej rano miasto wygląda bardzo spokojnie. Taksówką szybko dojeżdżamy do centrum, mimo że tak jak w całym Iranie dworzec położony jest daleko od miasta. Taksówkarz próbuje nas naciągnąć na dodatkową opłatę za bagaż, ale go wyśmiewamy. I tak dostaje aż 20tys. (6,5USD), co jest bardzo wysoką stawką, ale jest piąta rano, a dworzec na odludziu.
Wybrany przez nas hotel Shad zamknięty na kratę. Po chwili pojawia się ktoś z obsługi tylko po to, by nam oznajmić, że nie ma miejsc. Adam rusza na poranny rekonesans hoteli, a my czekamy na walizkach w korytarzu przed kratą. Lila wyjątkowo w dobrym humorze, jak na taką wczesną godzinę.
Znów pojawia się recepcjonista z hotelu i na migi pokazuje nam żeby iść na górę. Jednak jest mały pokój! Chyba spał w nim wcześniej recepcjonista, bo pościel jeszcze wygnieciona, ale jest dobrze. Najważniejsze, że mamy łóżko i dzieci mogą się położyć. Po chwili wraca Adam z informacją, że w innych hotelach brak miejsc. Mamy szczęście z tym naszym pokoikiem.

Meczet Immama, EsfahanEsfahan bardzo różni się od dotychczas widzianych przez nas miast. Jest spokojniejszy mimo, że ruch uliczny w centrum jest duży. A przede wszystkim jest bardzo zielony. Piękne parki z soczystą trawą i placami zabaw dają wytchnienie w czasie największych, południowych upałów. Nawet w dni powszednie spotkać tam można tłumy Irańczyków, piknikujących na dywanach.
Zresztą, między 12tą a 16tą i tak nie ma nic innego do roboty. Większość sklepów nieczynna i zabytki też pozamykane. Szkoda, bo taki upał najlepiej by przeczekać właśnie w meczecie. Przed 12tą udaje nam się zobaczyć tylko meczet Immama i przespacerować głównym placem Naqsh-e Jahan. Niestety piękny dziedziniec tego niezwykle niebieskiego meczetu jest pokryty rusztowaniami. Kopuła też w remoncie.

Bazar-e Bozorg, EsfahanBazar w południe w większości zamknięty. W ostatniej chwili przed sjestą zaczepia nas fotograf i proponuje Lili sesję zdjęciową w tradycyjnym, irańskim stroju. Chce ją dodać do portfolio pokazywanego turystom, a nam oferuje jedną fotkę za darmo. Lila po kilku dniach w Iranie jest do zdjęć zrażona, ale jak widzi lokalną, kolorową sukienkę do ubrania, od razu się godzi.
Fotograf zaprowadza nas na obiad do małej restauracji przy bazarze. My z Lilą się najadamy, ale Adam musi wyskoczyć na falafela do pobliskiego fast foodu. W drodze do hotelu odkrywamy piękne parki. Lila zachwycona małymi fontannami, w których można chociaż ręce zanurzyć.
Jedno późne popołudnie w Esfahanie konieczne trzeba spędzić na przechadzce mostami. Jest to ulubione miejsce spacerowe Irańczyków, a szczególnie zakochanych par, które próbują znaleźć na nadrzecznym bulwarze jakieś ustronne zakątki. Nie jest to proste, bo po parku chodzi policja obyczajowa. Widzieliśmy taką dwójkę: mężczyzna w mundurze i szczelnie zakryta kobieta w czerni. Upominali trzy młode dziewczyny, których kolorowe chusty były za luźno związane pod szyją!

Most Si-o-Seh, Esfahan O tej porze roku koryto rzeki jest zupełnie wyschnięte, więc między mostami poruszać się można albo bulwarem albo dnem rzeki. Warto zostać do zachodu słońca, gdyż chwilę później mosty są pięknie podświetlane. Jakimś cudem dzięki opowieściom o kolorowych wężach, Lila pokonała całą drogę między trzema mostami na nogach. Niemały wpływ no to miał plac zabaw przy najdalszym moście.
Im późniejszy wieczór tym główna ulica Abbasi bardziej zatłoczona. Coraz więcej też lokalnych kobiet, w całości pozakrywanych czarnymi czadorami, tak że nie widać nic oprócz twarzy. My już mamy dość narastającego zgiełku więc ruszamy do hotelu.

22-09-2014 Esfahan

Chehel Sotoun, EsfahanDrugi dzień w najwspanialszym ponoć mieście Iranu rozpoczynamy od zwiedzania pałacu 40 kolumn. W tym kraju trzeba się sprężać ze zwiedzaniem, bo nim się człowiek obudzi, to już 12ta i wszystko zamykają. A po południu nigdy nie jest pewne, o której otworzą. Pałac to tak naprawdę jedna bogato zdobione muralami sala tronowa i średniej wielkości perski ogród. Od ogrodu znacznie ciekawszy jest niedaleki park miejski, z dużym placem zabaw.
W Esfahanie temperatura tak daje się we znaki, że staramy się środek dnia przeczekać w hotelu lub parku. W parku jednak za długo posiedzieć nie możemy, ponieważ od razu otaczają nas miejscowi i chcą robić zdjęcia. Lila ma już tego dość.

Meczet Piątkowy (Masjed-e Jāmé) , EsfahanDo Meczetu Piątkowego dojeżdżamy taksówką, która powinna kosztować około 7-8tys (2,5USD), a kierowca żąda 15tys (5USD)! Naciągają turystów jak mogą. Nie dajemy się i kierowca odjeżdża obrażony z 8tys, co i tak jest wysoką stawką.
Meczet niełatwo jest znaleźć w wąskich uliczkach, nad dwupasmówką gdzie wysiedliśmy. Trafiamy na moment tuż przed rozkładaniem dywanów i parawanów na wieczorne modlitwy. Spotkane Iranki zajmują się dziećmi, a my spokojnie zwiedzamy niesamowite, surowe wnętrze..

Bazar-e Bozorg, EsfahanPrzez Bazar-e Bozorg wracamy na plac Naqsh-e Jahan. Tam już przed 18tą wszystkie zabytki pozamykane. Pałac Ali Qapu i meczet Lotfollah oglądamy więc tylko z zewnątrz. Za to na samym placu sporo się dzieje. Zapada zmrok, a to ulubiona pora Irańczyków na piknikowanie. Wyciągają dywany, termosy i rozsiadają się na trawie na środku placu. Nie ma żadnych kawiarni, herbaciarni czy restauracji. To typowe w Iranie. W najciekawszych miejscach wszelkiego typu rozrywki są niepożądane.
Lila nadciąga nas na przejażdżkę dorożką wokół placu. Koszt 5tyś. (1,5USD), można by jeździć w kółko, ale rozrywek na dziś wystarczy.

23-09-2014 Esfahan – Na’in

Mieszkanka NaAutobus do Naen łapiemy prawie w biegu i już przed 11tą docieramy do kolejnego miasta. Transport tutaj jest naprawdę szybki. W środkowym Iranie za dużo miast nie ma, więc jeździ się bez zbędnych przystanków czy korków na przedmieściach. Autobusy dalekobieżne często do miast na trasie w ogóle nie wyjeżdżają tylko wyrzucają pasażerów na obwodnicy lub przedmieściach. W Na'in w ogóle dworca dalekobieżnego nie ma, więc wysadzono nas właśnie gdzieś na przedmieściach. Za 2 tyś. (0,7 USD) taksówka dowiozła nas pod mały gościniec w centrum. Tym razem pokój bez łazienki ale za to trzy łóżka. Pierwszy raz śpimy w tzw. mosaferkhaneh (Gholami), czyli małym prywatnym hoteliku, używanym głównie przez młodych Irańczyków: robotników i studentów.

Meczet Piątkowy, NaNajwyższy czas zjeść śniadanie. Z chlebem, tzn. lokalnym plackiem, nie ma problemu, bo piekarnię mamy na dole. Tuż obok sklep spożywczy. Zaopatrzeni, wyruszamy w kierunku starego miasta, by w jakimś fajnym miejscu zjeść śniadanie. Jeden ze starszych meczetów w Iranie jak najbardziej się do tego nadaje.
Niestety nadchodzi południe, a my znów zamiast w hotelu, w środku zwiedzania. Nie tylko my, bo do meczetu co chwilę przyjeżdżają busiki i autokary z turystami, prawdopodobnie w drodze do Yazd.
Chowamy się w cieniu staromiejskich, kruszących się murów i zjadamy lokalne, bardzo oblepione cukrem i miodem słodkości. Przed nami ruiny zamku Narin, bardzo już zniszczone, ale doskonałe dla Lili na zabawę. My w tym czasie delektujemy się herbatką, daktylami i cukierkami, przyniesionymi przez mieszkających obok ludzi.

W drodze na pustynięPo popołudniowym odpoczynku w hotelu, czeka na nas jeszcze jedna atrakcja - krótka wycieczka na pustynię. Organizuje ją jedyny w Na’in przewodnik, Mahmood Mohammadipour (wynegocjowane 120 tys. (40USD)). Jedziemy 60km za miasto, na najbliższe ergi, czyli piaszczyste wydmy. Po drodze zwiedzamy podziemny młyn Rigareh. Jest fajny, bo znajduje się 28 metrów pod ziemią, a my lubimy wszystko co podziemne. Przy okazji odkrywam, że ominęłam w zwiedzaniu jeden piękny, ogromny, zrujnowany zamek. Znajduje się on też w wiosce Mohammadieh, niedaleko Na’in, a zauważam go po wyjściu z młyna. Trudno go nie zauważyć, bo góruje nad okolicą! Chyba jutro będzie wczesna pobudka, aby go zobaczyć przed wyjazdem.

Pustynia w okolicy VarzanehDroga na pustynię już sama w sobie jest bardzo pustynna. Ale na razie jest to pustynia kamienista. Duża, płaska przestrzeń, z wystającymi gdzie niegdzie pojedynczymi skałami. Wiosek nie ma prawie wcale, czasami tylko widać jakieś pozostałości dawnych, małych fortec i karawansjer. Po zjeździe z głównej trasy Esfehan – Yazd, w kierunku Varzaneh, ruch jest niewielki. Do wyczekiwanych, piaszczystych wydm docieramy niecałą godzinę przed zachodem słońca. Idealnie, by wspiąć się najbliższą górkę i porozglądać po okolicy. Lila przeszczęśliwa hasa po piasku w górę i w dół. Całodzienne zmęczenie jej przeszło i teraz na zmianę turla się w dół i wchodzi na czworakach do góry. Oprócz nas nie ma nikogo i tak nam się to podoba, że zostajemy jeszcze chwilę po zachodzie słońca, by poobserwować gwiazdy. W międzyczasie dochodzą pieczone przez naszego przewodnika ziemniaczki. Nasze dziecko znów radosne, bo może dostać typowe, polskie jedzenie ogniskowe.

Atrakcje dziś mnożą się same. Po powrocie do Na’in czeka nas jeszcze wizyta w domu naszego kierowcy, który koniecznie chce nas przedstawiać swojej żonie i półtorarocznej córeczce. A my się cieszymy na możliwość obejrzenia prawdziwego, irańskiego domu klasy średniej. W środku piękne dywany, witryny z serwisami do herbaty, telewizor i wielka przestrzeń dla dzieci do biegania. Dziewczynki chętnie by się długo bawiły ale niestety trzeba wracać do hotelu i kłaść się spać...