27-09-2014 Kerman

Polskie spotkanie na szczycieDo Kerman przebywamy z ponad godzinnym opóźnieniem, ale nam to odpowiada, bo i tak planujemy przeczekać na dworcu do rana. Ciężko by było znaleźć hotel o trzeciej nad ranem, a płacić za tylko pół nocy też nie ma sensu.
Na dworcu przypomina mi się, że gdzieś tu powinien być pokój modlitw, osobno dla kobiet i dla mężczyzn. Pamiętam z Omanu, że podróżni często w takich miejscach nie tylko się modlą, ale również odpoczywają a nawet przysypiają. W środku nocy pokój kobiet jest pusty, ale chwilę po nas wchodzą jeszcze dwie podróżne. U mężczyzn większy ruch i zapalone światło. Tam udaje się Adam. Niestety dzieci się tak rozbudziły, że zamiast spać Tymek gaworzy, a Lila żąda opowiadania bajki.
O 7mej wyganiają nas do hali dworca, chyba będą sprzątać. Taksówką jedziemy do hotelu, gdzie powinni być już nasi znajomi z dziećmi. Czas akurat na śniadanie. Prawdziwie polskie spotkanie w środku pustynnego Iranu. Trzy rodziny z małymi dziećmi wzbudzają sensację. Hotelowi goście robią sobie z nami fotki!

Arg-e RayenArg-e RayenWynajętymi taksówkami jedziemy dziś razem do Rayen i Mahan. Twierdza w Rayen, to taka namiastka tego, co kiedyś można było oglądać przed trzęsieniem ziemi w Bam. Świetne miejsce, pełne zakamarków i pięknych, widokowych tarasów. Dzieci szaleją aż za bardzo, a my próbujemy jakoś je ogarnąć, by się nie pogubić. Dla dziewczynek to duża atrakcja, gdy mogą trochę czasu spędzić w swoim młodym towarzystwie, a nie tylko z rodzicami.
W Mahan oglądamy perskie ogrody Shahzadeh. To drugie moje ogrody w Iranie i nadal nie widzę w nich nic szczególnego. Duża sadzawka na środku, trochę drzew i zazwyczaj jakiś ozdobny budynek. Chyba na tych dwóch ogrodach poprzestanę.

Świątynia dżinistyczna w MahanNasi kierowcy zawieźli nas w jeszcze jedno miejsce, do świątyni dżinistycznej, która w środku niczym nie różniła się od meczetu. A każdy meczet w Iranie jest piękny i niepowtarzalny. Po południu w Kerman znów mamy problem ze znalezieniem restauracji. Przeszukujemy okolice bazaru ale wszystko pozamykane. Wreszcie znajdujemy małą herbaciarnię, z kilkoma mięsnymi daniami do wyboru. Adamowi pozostaje suchy ryż...

28-09-2014 Kerman - Kaluts

Uczniowie w muzeum wojny irańsko-irackiej w KermanDziś umawiana od dawna wspólna wyprawa na pustynię, by obejrzeć skalne zamki Kaluts. Organizacja transportu z Kerman okazuje się prostsza niż przypuszczałam. Jest to typowa trasa na pół dnia i nasz hotel Akhavan załatwia nam taksówkę za 100tyś.(33USD) Jedziemy w dwie rodziny z dziećmi, w mini konwoju dwóch taksówek. Wyjazd o godzinie 13tej , tak by zdążyć obejrzeć młyn oraz starą karawansjerę i dotrzeć do Kaluts godzinę przed zachodem słońca. Rano wyskakujemy jeszcze do nieco dla nas egzotycznego muzeum wojny irańsko-irackiej. Najbardziej dziwnym eksponatem jest tam bardzo obrazowa makieta tortur, szczególnie że muzeum głównie odwiedzają dzieci ze szkół podstawowych.

Shafi Abad, w drodze do KalutsOkolice Kaluts to jedno z najgorętszych miejsc na ziemi. Co prawda sezon upałów już się kończy, ale i tak na pierwszym przystanku przy starym podziemnym młynie jest naprawdę gorąco. Bardzo zmienił się krajobraz. Naokoło prawdziwie sucha, kamienna pustynia, porośnięta cierniami. W wioskach pojawiają się wreszcie palmy. Tu mi się naprawdę podoba. Taki zupełnie inny, dziki Iran. Karawansjera w małej wiosce, mimo że zrujnowana, wygląda imponująco.

Kaluts, Dasht-e LutZbliżając się do Kaluts, z daleka na horyzoncie widać ostre skały o różnych kształtach. Zatrzymujemy się przy poboczu asfaltowej drogi. Niestety nie jest to prawdziwa wyprawa w głąb pustyni, bo wtedy trzeba by wynająć auto terenowe. My idziemy na pieszo i wspinamy się tylko na kilka skał, by mieć lepszy widok na okolicę.

Kaluts, Dasht-e Lut Upał zelżał i dzieci mogą pobawić się w kamiennym piachu. Po zajściu słońca bardzo szybko robi się ciemno, a my wracamy do Kerman. Długa trasa, ale naprawdę warto. Aż szkoda znów wracać do cywilizacji…

29-09-2014 Kerman - Bam

Tego w planach nie było. Mamy jeden dzień wolny w Kerman, a w mieście za dużo do zobaczenia nie ma. Nasz pociąg odchodzi dopiero o północy, więc w ramach zabijania wolnego czasu jedziemy do Bam. Ponoć fort jest już w miarę odbudowany i po 11tu latach rekonstrukcji od czasu trzęsienia ziemi, jest znów co oglądać. 190km powinniśmy pokonać dość szybko autobusem. Mamy mały dylemat, bo okazuje się, że na pociąg do Kashan też przejeżdża przez Bam, tylko nasze bilety zaczynają się stację dalej w Kerman. Najprościej byłoby dokupić tę jedną stację, ale proste rozwiązania w Iranie nie zawsze działają. Otóż na pociąg dalekobieżny nie prowadzi sprzedaży na krótkie odcinki. Może kierownik pociągu by nas stację wcześniej wypuścił, ale nie ma pewności. Nie ryzykujemy, bo już widzieliśmy jak dokładne są kontrole biletów nawet na samym dworcu. Nim się wejdzie na peron, bilet jest sprawdzany dwa razy, a potem jeszcze przed i w pociągu. Okolice Bam to już szeroko pojęta brama do Pakistanu, więc tam kontrole i przepisy mogą być bardziej restrykcyjne.

Nasi współtowarzysze podróży do BamNa dworcu autobusowym w Kerman musieliśmy trochę powalczyć, bo sprzedano nam bilety na za półtorej godziny twierdząc, że autobus odjeżdża już teraz. Adam odczytał z biletu właściwą godzinę i wykłóciliśmy się o zwrot pieniędzy, bo firma obok odjeżdżała wcześniej. Anulować nie chcieli, udając ze nie rozumieją. Gdy w końcu się udało, rozpętała się awantura, gdy poszliśmy do innej firmy.
Koniec końców przed 12.30 wyjechaliśmy do Bam lokalnym autobusem. Kerman to takie wrota na wschód Iranu. Dobrze widać było to na dworcu, gdzie po raz pierwszy widzieliśmy ludzi pobieranych w lokalne długie koszule i luźne spodnie. Twarze też jakieś takie inne, bardziej przypominające Pakistańczyków. Tak samo było w naszym autobusie. Tubylcy dość zamknięci w sobie, bacznie nas obserwowali, bez uśmiechu, ale jak się później okazało z taką samą życzliwością, jak w innych częściach Iranu. Lilę obdarowano chipsami, ciasteczkami i brzoskwiniami. Cała ekipa jechała prawdopodobne aż do ostatniego przystanku, czyli do granicznego Zahedanu, a my byliśmy jedynymi turystami w autobusie.

Arg-e BamW Bam byliśmy dopiero o 15.30, bo nasz autobus mistrzem prędkości nie był. Taksówką szybko pojechaliśmy pod twierdzę. Obiekt z daleka już robi wrażenie. Ponad zewnętrznym murem góruje odrestaurowana forteca. Dopiero gdy wejdzie się na teren dawnego starego miasta, widać jak wiele jest tu jeszcze do zrobienia po trzęsieniu ziemi. Większość tras spacerowych po dolnym mieście jest niedostępna, ale tak naprawdę nie wiemy ile było rzeczywiście udostępnione do zwiedzania przed 2003 rokiem.
Setki lat temu to musiała być potęgą. Patrząc nawet na to co pozostało, można sobie to doskonale wyobrazić. Obecnie turyści mogą wejść na dziedziniec górnej twierdzy. Na samą górę wejścia nie ma. Prace archeologiczne niby trwają, ale my nie widzieliśmy nikogo pracującego.

Arg-e BamCzy warto tu przyjechać? Jeśli jest już się w pobliżu to pewnie tak, ale nadal jest to - patrząc z bliska - kupa gruzu i obiekt prac budowlanych, z licznymi rusztowaniami. Jednak na fotkach całkiem fajnie to wychodzi.
Powrót do Kerman znów lokalnym autobusem. O 21 byliśmy w hotelu i załapaliśmy się na późny obiad. Noc na grzędzie, czyli przejazd pociągiem do Kashan.