Kolejna wyprawa w dżunglę przed nami

Na targu rybnym w BakoPark Narodowy Bako znajduje się tylko 37km od Kuchnig. Dostęp parku jest tylko od strony morza, tak więc z wioski Bako trzeba jeszcze dopłynąć koło 30 min. łodzią motorową. Wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane. Na przystani znajduje się biuro parku narodowego, gdzie kupuje się bilety wstępu, potwierdza noclegi i zapisuje na łódkę. Odjazdy są nieregularne, zazwyczaj jak coś przypłynie i nazbiera się turystów (około 12-15 osób), to odpływa z powrotem. Obok biura parku znajduje się mały targ rybny, z rewelacyjnym, świeżym jedzeniem (owoce morza!), przyrządzanym na miejscu. My niestety byliśmy w porze śniadaniowej więc kupiliśmy tylko smażone banany na słodko i na niesłodko oraz smażoną tapiokę. Wszystko bardzo tanie, bo to daleko od miasta.

W drodze do Parku Narodowego Bako Droga do Parku Narodowego Bako wiedzie nabrzeżem Morza Południowochińskiego. Na początku mijamy małe wioski oraz rybaków w łodziach, potem już tylko dżungla i lasy namorzynowe na brzegu. Już po zejściu na ląd od razu widać, że przyroda tutaj jest zupełnie inna niż w Mulu. Jest też znacznie więcej zwierząt, nawet na terenie biura parku i naszych domków noclegowych spotkać można całe stada makaków oraz dzikie świnie (wild boar), ryjące po trawniku.

Bako Forrest Lodge no 5 Przyjeżdżamy tuż przed południem i jest bardzo gorąco. Na szczęście czynna jest kafeteria - stołówka, gdzie można odpocząć pod wentylatorem, napić się schłodzonej wody (4RM za butelkę 1,5 litra) i zjeść proste dania na wagę. Jest to jedyna opcja żywieniowa na terenie parku. Jest trochę drożej niż na lądzie, ale dla nas wciąż nie są to wysokie ceny. Śpimy również na terenie parku, w domkach pomiędzy palmami, bardzo, o blisko morza (Unit 5, 100 RM za noc za 4 osobowy pokój). Jest zadziwiająco czysto i nawet mamy własną łazienkę z zimną wodą. Jak na dżunglę na Borneo to na prawdę luksusy!

Albo w prawo albo w lewo ale zawsze pod górę!

Telok Paku

Początek tras w Bako Późnym popołudniem wybieramy się na pierwszą wycieczkę... i od razu po dojściu do początku szlaku musimy zawrócić! Nie spodziewaliśmy się, że szlak będzie prowadzić przez teren górski, z drewnianymi drabinkami, kamieniami i odkrytymi korzeniami drzew. W Mulu były drewniane pomosty, ale bardzo szerokie i wszystkie trasy na płasko, bez problemu do pokonania z wózkiem i w sandałach. Tutaj musieliśmy przebrać się w tenisówki, długie spodnie, a wózek zamienić na nosidełko.

Nasz ścieżka przez dżunglę Trasa do plaży Paku miała tylko 800 metrów długości, ale całość po klifowym terenie, wspinając się na skarpę , a potem schodząc w dół. Roślinność bardzo egzotyczna, dużo różnych rodzajów palm i innych wysokich drzew, w których na pewno kryło się wiele zwierząt. Nam udało się wypatrzeć te najbardziej znane na Borneo, długonose małpy Proboscis (te których nie mogliśmy znaleźć w Brunei!).

Małpy ProboscisSzukanie zwierząt to nie łatwe zadanie. Bez przewodnika, który zna ulubione miejsca zwierząt, zauważenie czegokolwiek to kwestia szczęścia, a może raczej przypadku. Nam pierwszą małpę, na plaży, na szczycie palmy, pokazał właśnie przewodnik innej grupy, a drugą zauważyłam, gdy podczas postoju w drodze powrotnej przez dżunglę, podniosłam głowę do góry i akurat trafiłam na nią wzrokiem.

Trasa do Telok Paku Przejście całej trasy do plaży Pako i z powrotem zajęło nam prawie 2 godziny. A była to jedna z krótszych tras. Mimo zachodzącego już słońca, panował ogromny upał, który w połączeniu z dużą wilgotnością i górskim terenem wyczerpywał siły bardzo szybko. Do siedziby parku zeszliśmy akurat na kolację, a potem, z rozpędu, zapisaliśmy się na nocny spacer z przewodnikiem.

Night Walk

Trasę w kierunku Ulu Assam pokonalismy najpierw nocą, a potem jeszcze raz za dnia Codziennie koło 20tej, jeżeli nie pada, zbiera się grupa turystów z latarkami i razem z kilkoma przewodnikami rusza na krótką trasę nocną w poszukiwaniu zwierząt. Płaci się tylko 10 RM. Przewodnicy już na terenie biura parku rozpoczynają poszukiwania zwierząt, świecąc mocnymi latarkami wzdłuż drzew. Potem, wąskim drewnianym pomostem idzie się fragmentem trasy Ulu Assam. Nam udało się spotkać tarantulę, bardzo dużo pająków, trującą żabkę i inne jadowite, duże insekty oraz latającego lemura! Spacer bardzo ciekawy, chociaż wiele zależy od wielkości grupy i umiejętności zachowania ciszy w dżungli. Niestety przewodnicy czasami aż za bardzo się starają i próbują wypłoszyć zwierzęta z koron drzew, co już z ochroną przyrody niewiele ma wspólnego.

Telok Pandan Kecil

Na trasie do Pandan Kecil Większość tras w Bako to kilkugodzinny treking po górach. My wybraliśmy się na czterokilometrowy spacer do plaży Kecil i z powrotem. Wspinaczki było więcej niż byśmy się spodziewali, ale za to przyroda niesamowita. Lila z Adamem wypatrzyła nawet dzbaneczniki.

Na trasie do Pandan KecilOgromne dzbanecznikiTrasa wiodła na początku przez teren górski, z drewnianymi drabinkami oraz korzeniami ułatwiającym wspinaczkę. Potem było w miarę płasko, znów po pomostach, aż do skarpy z widokiem na morze. Na koniec po drabinach ostro w dół na plażę. Turystów było niewielu, mimo, że to ponoć najpopularniejszy kierunek.

Pandan Kecil Ze skarpy zejść można po stromych schodach aż do plaży Kecil. Morze kusiło kąpielą, ale trochę się baliśmy, bo w porcie w Bako wisiało ogłoszenie o zakazie kąpieli ze względu na pojawienie się przy plaży krokodyla. Pozwoliliśmy tylko dzieciom na pluskanie się przy brzegu, bacznie obserwując morze. Prawdopodobieństwo pojawienia się krokodyla było bardzo małe, bo byśmy daleko od skał, a koło nas cumowały też łódki i co chwile pojawiali się ludzie. Gdyby gad notorycznie się tu pojawiał, już by go złapali, a ponoć wciąż szukają.

Droga powrotną trochę nam się dłużyła, ale Lila dzielenie dała radę. Tymek prawie całość przespał w nosidle, tak że aż odpalił sobie buźkę. To był bardzo intensywny dzień!

Telok Delima

Najkrótsza z możliwych tras, rozpoczynająca się prawie spod biura parku i z bardzo małą wspinaczką. Wcześnie rano, podczas odpływu, do plaży Delima dojść można bezpośrednio plażą spod kantyny. My nawet nie wiedząc o tym doszliśmy do skał drugiego dnia rano, ale nie poszliśmy już dalej.

Las namorzynowy - Telok Delima Droga przez dżunglę jest dłuższa niż plażą, ale bardzo ciekawa. Kończy się na małej plaży, wśród lasu namorzynowego. Już koło południa zaczyna się tam dość gwałtowny przypływ. Lila na chwilę poszła za skalę, na brzegu morza i nie mogła wrócić, bo jej ścieżka została w ciągu kilku minut zalana wodą! Nie zdawaliśmy sobie sprawy ze woda aż tak szybko się przybliża do brzegu! Oczywiście Lila nadal mogła przejść z powrotem morzem, jednak wybrała opcję na sucho, przy pomocy taty, przez skały.

Skorpion na naszej trasie Na plaży spotkaliśmy miejscową parę i mężczyzna pokazał nam dużego, ciemno zielonego skorpiona! Znów, gdyby nie miejscowy, nic byśmy nie zauważyli. Ten sam pan, już po powrocie do biura parku, zaprowadził nas w miejsce, tuż koło stołówki, gdzie na drzewie wypoczywała sobie spora, zielona żmija! Aż strach pomyśleć ile innych zwierząt czaiło się wokół nas w ciągu ostatnich kilku dni, a my nic nie zauważyliśmy.

Trasa Ulu Assam Wizytę w Bako zakończyliśmy krótkim spacerem po pomostach przez dżunglę w kierunku Ulu Assam. Była to ta sama trasa, którą pokonywaliśmy w nocy. Na początku szło się po płaskim terenie i po pomostach ale po kilkuset metrach zaczęła się ostra wspinaczka w górach i końca nie było widać. Do punktu widokowego więc nie doszliśmy, bo ostatnie 200 metrów było ostro pod górę, a my nie mieliśmy zbyt wiele czasu.

Z Bako wydostać się można tylko łodzią motorową. Zapisaliśmy się na kurs o 14 i był już wtedy bardzo silny przypływ, z dużymi falami. Łódź pędziła, ślizgając się po falach, a ja umierałam z niepokoju o nasze niezwiązane bagaże na dziobie. Nie mówiąc już o nas samych, bo co chwilę zdawało mi się że nie wyrobimy na zakręcie i wylądujemy w morzu!

Na przyportowym targu rybnym w Bako, w małej restauracji, ukrytej na samym końcu straganów, zjedliśmy najlepsze tygrysie krewetki w życiu. Nawet dzieciaki się objadały, mimo że zazwyczaj są bardzo nieufne wobec takich nowości w ich diecie. Do tego duża ryba gotowana w sosie sojowym oraz micha smażonego ryżu z owocami morza. Pierwszy raz jadłam tak miękkie kalamary! Warto poszukać tego miejsca, w ostatnim rzędzie targowiska, po lewej stronie, na samym końcu, tuż przy morzu.

Z tego kulinarnego szczęścia przepuściliśmy autobus podmiejski do Kuchnig i pozostało nam szukanie taksówki na lotnisko. Nie było to proste, bo chcieliśmy tanio, a konkurencja w Bako prawie żadna. Już zaczęłam zastanawiać się nad autostopem, a tu Adam wrócił starym, zdezelowanym busikiem. Wynajął go za 65 RM, kurs od razu na lotnisko. Świetnie się jechało, bo było to pierwsze auto w Malezji bez klimatyzacji, a że nie rozpędzało się za bardzo, wreszcie można było otworzy okna i poczuć powiew świeżego powietrza!