29-09-2012 Datong 大同 (Yungang Shiku 云冈石窟)

Dziś główny cel przyjazdu turystów do Datong, czyli odwiedziny w grotach Yungang. Ale przedtem śniadanko w lokalnym barze. Oczywiście są to pierożki na parze z mięsnym nadzieniem (5RMB), z których ponoć słynie Datong. Pierożki gotowane są w bambusowych koszyczkach, które utrzymują długo ciepło. Smakowało wyśmienicie. tylko jeszcze trzeba będzie coś znaleźć dla Adama. Na szczęście i z tym nie było problemu, gdyż koło dworca ustawił się dziadek smażący cieniutkie naleśniki z jajkiem i z przyprawami (5RMB).

Podróż lokalnym autobusem Groty Yungang znajdują się tylko kilkanaście kilometrów za miastem. Można tam dojechać transportem miejskim, ale trzeba mieć na kartce po chińsku napisaną nazwę jaskiń. Spod dworca rusza się autobusem nr 4 i trzeba pokazać kierowcy kartkę gdzie jedziemy. On nam powie kiedy wysiąść, by przesiąść się na autobus nr 3 jadący już bezpośrednio do grot. Razem cała podróż może zająć koło godziny a koszt to tylko 2 RMB.

Groty Yungang Shiku Mimo, że wstęp do grot bardzo drogi (150RMB), nie można płacić kartą. Na szczęście dzieci do 1.2 cm wzrostu wszędzie w Chinach wchodzą za darmo. Aby dojść do pierwszych jaskiń, trzeba przejść koło 500-800 metrów. Potem zaczyna się ciąg mniejszych i wielkich jaskiń, a w każdej wykute w skale małe i ogromne posągi buddy. Całość to 39 jaskiń, które powstały między V a VI wiekiem. Część nie jest udostępniana ze względu na remont. W najstarszych grotach jest zakaz robienia zdjęć z fleszem. Są wyraźne obrazki pokazujące na lampę, ale i tak przewodnicy lokalnych wycieczek gonią każdego z większym aparatem. Chińczycy komórkami trzaskają fotki z lampą i nikt tego nie zauważa. Fotki bez lampy oczywiście da się zrobić i niczemu to nie szkodzi, tylko trzeba poczekać na moment kiedy jest się w grocie samemu.

Budujemy nowe stare miasto! W drodze powrotnej próbujemy pozwiedzać Datong. Tyko, że tam nic do zwiedzania nie ma! Całe miasto to jedno wielkie blokowisko, bez starych dzielnic i niskiej zabudowy. Miasto rozwija się tak szybko, że aktualnie wyburzane są całkiem nowe bloki 4-5 piętrowe, by na ich miejsce postawić 30-to piętrowe wieżowce! Przypomniano sobie także o potencjalnych turystach i dla nich odbudowuje się kilkukilometrowy, obecnie w ogóle nie istniejący, mur miejski. Mur ten, z często rozmieszczonymi strażnicami, prawdopodobnie stawiany jest na miejscu gdzie kiedyś stały oryginalne mury (w niektórych miejscach widać gliniano piaszczyste, kilkumetrowe nasypy), które to jakiś czas temu wyburzono by postawić bloki. Teraz te bloki są wyburzane i budowane jest nowe stare miasto.

Ściana Dziewięciu Smoków, Datong W końcu odnajdujemy oryginalną Wieżę Bębnów i przechodzimy przez jeszcze pachnąca świeżością i betonem "starodawną", stylizowaną uliczkę. Z trudem odnajdujemy najbardziej znaną atrakcję w centrum, czyli chroniąca przed złymi duchami, XIVwieczną, ceramiczną Ścianę Dziewięciu Smoków (Jiu Long Bi, 20RMB), ukrytą za wysokim, betonowym murem koło odbudowywanego potężnego drewnianego klasztoru.

Dziś jest jedno z bardziej rodzinnych świat w Chinach - święto Księżycowych Ciasteczek. Można je kupić na wielkich stoiskach na głównych ulicach. Chińczycy kupują całe kartony, my tylko pojedyncze ciasteczka na spróbowanie, bo nie bardzo wiemy co może się w nich w środku znajdować. Nadzienie jest bardzo słodkie, dużo bakalii, kandyzowanych owoców i chyba czerwona fasola. Jest dobre, ale po jednym mamy dość i chyba bardziej nam smakują te mniej popularne, okrągłe bez nadzienia, które przypominają nasze ciasto marchewkowe.

30-09-2012 Datong 大同 - Yingxian (Muta) - Hunyuan (Xuánkong Sě 悬空寺) - Datong 大同

Jako, że wczoraj nie udało nam się znaleźć bankomatu obsługującego międzynarodowe karty płatnicze, dziś od rana desperacko szukamy banku. Od jutra oficjalnie zaczynają się 7-dniowe święta i nie wiemy, czy w ogóle banki będą czynne. Banki, owszem, są dziś czynne, ale dowiadujemy się, że wymiany walut w święta nie przeprowadzają. Mówi nam to młoda dziewczyna, która coś tam duka po angielsku. Ciężko powiedzieć, czy żaden bank nie wymienia dolarów, możemy chodzić od jednego do drugiego i pytać. Ale łatwiej powinno być znaleźć jakieś bankomaty. Dołącza do nas miły Francuz, z takim samym problemem. Bankomatów jest bardzo dużo, ale nigdy nie wiadomo, które obsługują konta spoza Chin. Zawsze jest opcja English i można przejść całą procedure wpłaty na ekranie, a dopiero na końcu, zamiast wypłaty, dowiedzieć się, że operacja ta nie jest możliwa. Nie zrażając się, trzeba szukać kolejnego bankomatu i próbowac aż do skutku. Nam się na szczęscie udało dość szybko.

Drewniana pagoda w Yingxian Teraz dopiero możemy kontynuować zwiedzanie. Z dużym poślizgiem ruszamy z nowego dworca autobusowego do Yingxian (25RMB, 1h) by zobaczyć drewniana pagodę, ponoć najstarszą i najwyższą taką budowlę na świecie (XI wiek). Po wjeździe do miasta, pagodę widać z daleka. Wydaje się być blisko, więc ruszamy na pieszo. Ale przecież w Chinach nigdzie nie jest blisko, więc i tu wędrujemy chyba z 20 min od dworca, aż dochodzimy do renowanego starego miasta. Bilet wstępu (60RMB) kupuje się już przed wejściem na skwer ze sklepami. Białych bez biletu dalej nie przepuszczą, mimo że bramy wejściowe do samej pagody są jakieś 100metrów dalej. Do pagody wchodzi się tylko na drugie piętro, gdzie można podziwiać posąg buddy. Całość zwiedzania zajmuje nie więcej niż 15 minut i jest trochę rozczarowująco. Nie robi to wrażenia i aż trzeba sobie przypominać, że to takie znane, stare i zabytkowe by uzasadnić wysoki koszt biletu wstępu.

 Blokowiska w Chinach powstają jak grzyby po deszczu! Jest już po 15tej, a my próbujemy sie wydostać z tej mieściny, która wcale mała nie jest. Nikt nie mówi po angielsku i nikt nie potrafi nam powiedzieć, jak się dostać do oddalonego tylko o 30km Hunyuan. Na dworcu autobusowym mówią nam tylko, że autobusy tam nie jeżdżą. Miejski autobus wywozi nas na wylotówke, gdzie ponoć można złapać transport dalej. Ale tam też nic sie nie dzieje. Ludzie czekają, a nas ciągle nagabuje jakiś kierowca prywatnego auta, który chce nas podwieźć. Uparcie czekamy na autobus, ale jak w końcu jeden przejeżdża pełny i się w ogóle nie zatrzymuje, poddajemy się i wracamy do rozmów z prywatnym kierowcą. Wtedy dopiero okazuje się, że to taka nieoficjalna współdzielona taksówka, do której razem z nami ładuje się jeszcze trójka miejscowych. Każdy płaci po 30RMB. Szkoda, że wcześniej nam tego na migi nie wyjaśnili. Straciliśmy niepotrzebnie kupę czasu. Co za pechowy dzień.

Wiszący Klasztor w Hunyuan Za dodatkowe 20RMB kierowca podwozi nas pod sam Wiszący Klasztor (wstęp 120RMB), znajdujący się 5km za Hunyuan. Jest już po godzinie 17tej i niestety nie mamy zbyt dużo czasu na zwiedzanie. Ale dobra stroną jest to, że nie ma już tłumów i nie czeka się w kolejce do wejścia na wąskie, zewnętrzne korytarze klasztoru. Klasztor jest malutki, ale pięknie położony i bardzo klimatyczny. Jest bardzo stary, bo pochodzi z IV-VI wieku. Zwiedzania tak naprawdę jest na nie więcej niż 30 min. Przechodzi się tylko zewnętrznym korytarzem na dwóch poziomach, zaglądając do małych pomieszczeń. Widoki na otaczające klasztor góry przepiękne.

Po zejściu na parking niestety nie ma już żadnych autobusów ani taksówek do miasta, a za 20 min prawdopodobnie odjeżdża ostatni autobus do Datong (koło 18tej). Nikt nas nie chce podwieźć, a miejscowi wmawiają nam, że wszystkie autobusy już pojechały i musimy wziąć taksówkę aż do Datong. Jest to też prawdopodobne, a my właściwie jesteśmy postawieni pod ścianą, bo na pieszo tych 5km do godziny 18tej i tak nie pokonamy. Jesteśmy już bardzo zmęczeni, więc negocjujemy taksówkę powrotną (z 250RMB na 170RMB, ponad godzina drogi). Mamy bardzo zaangażowanego kierowcę, który koniecznie chce z nami pogadać po angielsku. Tylko angielskiego nie zna. Dzwoni, więc do kogoś komórką, uczy się zwrotu a potem nas pyta skąd jesteśmy, ile lat ma Lila, itp.

Wieczorem jeszcze pyszna lokalna kolacja i nareszcie koniec tego długiego i wyczerpującego dnia.

01-10-2012 Datong 大同 - Desheng Bao - Datong 大同 - Pekin 北京 (train7h)

Kotyliony z okazji święta ustrojono nawet chińskie pieski fu!Nadszedł najważniejszy dzień w roku dla chińskiego komunisty - święto narodowe założenia Chińskiej Republiki Ludowej. Dla nas oznacza to utrudnienia – to najgorszy dzień na przemieszczanie się i zwiedzanie, bo wszędzie są tłumy. Miasta aż czerwienią się od chorągiewek, lampionów i dmuchanych bram. Przygotowania trwały już od paru dni.
My w ramach świętowania wykorzystujemy na maksa czas w hotelu, grzebiemy się i pakujemy aż do południa. Potem szybka decyzja, by jednak jeszcze coś dzisiaj pozwiedzać. Decydujemy się na wyjazd taksówką (180RMB) do Desheng Bao, czyli małej, ufortyfikowanej wioski, 40km na północ od Datong. Trasa nie jest ciekawa. Początkowo wiedzie przez zakurzone objazdy i wylotówkę, z wciąż rozbudowującego się miasta. Potem krajobraz trochę przypomina Polskę. Wreszcie kończy się miasto, zaczynają pola i boczne drogi. Tak naprawdę po raz pierwszy i jedyny na naszym wyjeździe, widzimy chińskie wsie.

Dawne wejście do Desheng Bao Densheng Bao nie rozczarowuje, a wręcz zaskakuje potęgą murów, otaczających tę starą wioskę. Mur wysokością przypomina Wielki Mur, z tym, że nie jest obudowany cegłami, tylko prosty: piaszczysto gliniany. Na wjeździe i wyjeździe dwie potężne, murowane bramy. Wioska nie jest zupełnie turystyczna. Jesteśmy tam sami i z naszą Lilą stanowimy zapewne atrakcję tego świątecznego dnia. Obchodzimy mury na około. Ja wspinam się na bramę, Adam zdobywa sam mur... trudno mu potem zejść, bo glina kruszy się pod nogami, a wysokość jest konkretna.

Mieszkańcy wioski Desheng Bao Kilkaset metrów za wioską powinien znajdować się oryginalny Wielki Mur. Nic jednak nie widać. Niestety jesteśmy w rejonie, gdzie żadne rekonstrukcje nie były dokonywane, a cegły z muru latami zasiliły budowy okolicznych domów. Ja jednak upieram się by pod sam mur podjechać. Kierowca dowozi nas główną trasą do małego wału. Tylko tyle pozostało z muru. Wszystko porośnięte trawą i tylko w niektórych miejscach widać pojedyncze cegły.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w jednej małej miejscowości. Tu znów piaszczysto – gliniane domy i mniejsze murki między uliczkami. Są też małe gliniane piwniczki. Całość wygląda nieco jak ze średniowiecza, chociaż na pewno tak stara nie jest. Bardzo ciekawe miejsce po tych wszystkich wielkomiejskich i bardzo znanych, odrestaurowanych zabytkach.

Ostatnie parę godzin w Datong spędzamy na podpatrywaniu jak Chińczycy spędzają świąteczny czas. Jest już późne popołudnie i wszystkie oficjalne obchody się pokończyły. Teraz czas na kapitalizm. Wszystkie sklepy są pootwierane, szczególnie duże, luksusowe domy handlowe. Marki światowe, można dostać wszystko i to w cenach takich samych lub nawet wyższych niż w Europie. Jedyna różnica jest taka, że w garderobie kobiecej wyraźnie dominują kolory czerwony i różowy. Wszyscy chodzą, oglądają, kupują. Na ulicach oczywiście grillowanie: małe i większe przekąski z mięsa i tofu, kandyzowane owoce, balony i ogólna wrzawa.

Nocny pociąg osobowy z Datong do Pekinuu Nasz nocny pociąg do Pekinu okazał się lepszy, niż przypuszczaliśmy. Wrażenia z dworcowej poczekalni nie były już tak przyjemne. Proces wejścia do pociągu zajmuje sporo czas i jest dość skomplikowany, więc warto mieć na to zarezerwowane koło 30min. Wpadając w ostatniej chwili na dworzec można sobie z procedurą nie poradzić. Do hal dla wyjeżdżających wpuszczane są tylko osoby, które wykupiły bilety. Bilety te wraz z paszportami dokładnie sprawdzane są na pierwszej bramce, jeszcze przed wejściem do budynku. Potem czeka nas skan bagaży (w Chinach bagaże skanują wszędzie, łącznie z wejściem do metra, na dworzec autobusowy lub na teren niektórych zabytków). Tak do końca nie wiemy, czego szukają, ale na pewno rzeczy takich jak broń palna, itp. Gdy już szczęśliwie znajdziemy się na dworcu, trzeba poszukać poczekalni właściwej dla naszego pociągu. Na szczęście numery pociągów zawsze podawane są w cyfrach arabskich.
Poczekalnia przeznaczona jest, na dużych dworcach, dla więcej niż jednego pociągu, ale każdy pociąg ma swoją bramkę wyjściowa na perony. To najbardziej uciążliwy moment, bo bramki te otwierane są kilkanaście minut przed odjazdem pociągu i do tego czasu wszyscy z bagażami tłoczą się, formują dziwne kolejki, jedzą chińskie zupki, śmiecą, kręcą się, itp. Tłum jest ogromny, jest gorąco, a hale czasami nie mają żadnych okien. Po otwarciu bramek tłum rusza, bacznie obserwowany przez służby kolejowe – czasami tu już trzeba pokazać bilet. Na peronie jest już spokój, ale nadal warto trzymać bilet pod ręką, bo zostanie on jeszcze raz sprawdzony przed wejściem do pociągu.
Hard seat to najniższa klasa, czyli coś w rodzaju naszej drugiej klasy z otwartymi przedziałami. Z tą różnicą, że w naszym pociągu po jednej stronie były dwa miejsca, a po drugiej trzy, przy bardzo wąskim korytarzu, na którym ledwie mieścił się nasz wózek.
Wyruszyliśmy o 22 i Lila uznała, że jest to świetna pora by zacząć bawić się z chińskimi dziećmi. Skończyło się to na maksymalnym zmęczeniu, marudzeniu i płaczach po północy. Zasnęła przed drugą nad ranem, a już o 4.40 Dojechaliśmy do Pekinu.