02-10-2012 Pekin 北京

Ruch na głównym dworcu kolejowym Pekin śródmieście o świcie wcale nie jest mniejszy niż w ciągu dnia. niestety i my musimy się tutaj troszkę pokręcić, bo właśnie ruszyła sprzedaż biletów na interesujący nas okres powrotny do Pekinu – za 9 dni. Kolejki spore, ale idzie szybko. Trzeba tylko pamiętać, by mieć przy sobie paszporty wszystkich podróżujących, bo inaczej biletu się nie kupi. No i oczywiście znać siatkę połączeń i wiedzieć, o co chce się zapytać po chińsku na karteczce. Czyli standard. Przy kasie miłe zaskoczenie, pani coś tam mówi po angielsku. Niestety nie ma już żadnych miejsc w klasie hard sleeper i znów pozostają nam droższe kuszetki soft sleeper. Ale najważniejsze, że powrót z Xi'an do Pekinu mamy zapewniony!

Pozostałości po święcie proklamowania chińskiej republiki ludowej Metro zaczyna pracę dopiero od godziny 7mej. Na szczęście szybko dojeżdżamy do naszego hostelu i wreszcie możemy odpocząć po niespokojnej nocy. Poranek po święcie narodowym w stolicy wygląda jak po zakończeniu wielkiej imprezy sylwestrowej. W okolicach placu Tiananmen snują się niedobitki ludzi, niosący pogniecione, czerwone flagi. Sprzątacze już kończą porządkowanie ulic, bo za godzinę, dwie, nowy tłum Chińczyków ruszy na świąteczne zwiedzanie Pekinu.

I rzeczywiście jest tłum. Już w południe ciężko jest się poruszać w okolicach Tiananmen. Co więcej, stacje metra w tych okolicach też zostały zamknięte! Ruszamy więc, na pieszo do następnej stacji. Też zamknięta! Dopiero trzecia stacja, już bardziej na północ, była czynna i udało nam się dojechać w okolice Wieży Bębnów i Wieży Dzwonów. Wcześniej próbowaliśmy zwiedzić schrony przeciwlotnicze, ale niestety muzeum było nieczynne. Pozostał po nim tylko ledwo widoczny napis: Underground city. Wielka szkoda, ale może Pekin postanowił jednak wiąż używać schronów w celach militarnych.

Wieża Bębnów, Pekin Okolice Wieży Bębnów i Dzwonów to wąskie uliczki i hutongi. Całkiem przyjemne miejsce, ale nie przy tak intensywnym tłumie wyłaniającym się zza każdego rogu. Warto kupić łączony bilet na obie wieże (35RMB) i zwiedzanie dostosować tak, by załapać się na pokaz bębniarzy na wieży Bębnów. Godziny wypisane są przy kasach biletowych. Wieża Dzwonów to przede wszystkim fajny widok na... Wieżę Bębnów i na Pekin. Wyzwaniem są prowadzące na jej szczyt schody – strome i cały czas prosto do góry.

Autobus 82 dowozi nas z powrotem pod hostel. W sumie więcej stoimy w korku niż jedziemy, ale wcale nam się nie chce wysiadać i iść na pieszo po tym dzisiejszym maratonie wzdłuż metra. Przez przypadek, na ulicy równoległej do naszego hostelu odkrywamy tzw. night market, czyli słynne - ponoć - wśród turystów miejsce, gdzie można spróbować różnych dziwnych chińskich przysmaków. W rzeczywistości kupić tam można pierożki, grillowane mięsa, owoce morza oraz różne robactwo, na widok którego, przeciętny chiński turysta reaguje piskiem.

03-10-2012 Pekin 北京 - Qinhuangdao 秦皇岛 - Shanhaiguan 山海关 (Great Wall) - Pekin 北京

Ruch uliczny w Qinhuangdao Dziś wreszcie Wielki Mur! Niestety znów musimy wstać wcześnie, bo już o 7.30 mamy pociąg. Tylko jak to wytłumaczyć naszemu zaspanemu dziecku! Tym razem luksusowo, ze śródmiejskiego dworca (Beijing main station) do Qinhuangdao, szybkim pociągiem, zwanym bullet train. Po polsku Krecik - z wydłużonym ryjkiem. Bardzo nam się podoba, szczególnie, że nie jest zatłoczony (bilety 90RMB za 3 godz. jazdy, ponad 300km) i Lila ma swój własny fotel lotniczy. Naszym celem jednak nie jest Qinhuangdao tylko pobliskie Shanhaiguan, które niby jest oddzielnym miastem, oddalonym o kilkanaście kilometrów od Qinhuangdao, ale w praktyce dzieli je tylko most. My o tym nie wiedzieliśmy i za 11RMB kupiliśmy bilety na autobus dalekobieżny! Równie dobrze mogliśmy podjechać taksówką lub też przejść jakiś kilometr z dworca do dużego skrzyżowania, skąd do Shanhaiguan odjeżdżał autobus miejski nr 33. Strata niewielka, a zysk taki, że czekając na nasz super autobus zjedliśmy super uliczne śniadanie: drożdżowe placki pieczone na oleju, z jajem i przyprawami.

Zatłoczony First Pass Under HeavenZewnętrzny mur otaczający Shanhaiguan Shanhaiguan nie jest zbyt często wymieniane w turystycznych przewodnikach, co nie znaczy, że nie ma tam turystów. Owszem są: lokalni chińscy. W dużych ilościach. Leniwie przemieszczają się meleksami po odnowionym niby starym mieście. Najbardziej znany obiekt to First Pass Under Heaven, czyli wieża z kawałkiem muru w centrum miasta. Wstęp 100RMB to przesada, szczególnie, że w okolicy jest jeszcze parę innych fajnych miejsc z murem w tle. My mamy swoje przejście pod niebem, kawałek dalej, podążając za znakami na parking, który też znajduje się po zewnętrznej stronie muru. Potem już wzdłuż muru przejść można w mniej oficjalne miejsca, jeszcze nieogrodzone i nieprzygotowane dla turystów.

Rozpoczynamy wspinaczkę po Wielkim MurzeBardzo fajnie to wygląda, ale po tych wycieczkach lądujemy na przedmieściach i główną szosą, poboczem, musimy wracać w stronę Jiao Shan, czyli miejsca, gdzie mur po raz pierwszy wchodzi w góry. Jako, że jest to 3-4 km za miastem, chcieliśmy tam dojechać rikszą. Niestety żadna nie chciała nas zabrać tylko na jeden obiekt, proponując od razu całodniową wycieczkę po wszystkich atrakcjach za 100RMB! Nie dajemy się i całą trasę pokonujemy na pieszo (poboczem drogi, już poza miastem). Na miejscu okazuje się, że wrócić do centrum można miejskim autobusem nr 30. Na parkingu prawie daję się nabrać na kupno biletów za 100RMB, które wcale nie były biletami wstępu do parku, tylko chyba zapłatą za przewodnika i jakiś objazd kolejką. Adam mnie ratuje, gdy odkrywa prawdziwą kasę już za schodami, tuż przed samym wejściem. A tam bilety za 30RMB. Jest to oczywiście cena za wchodzenie na pieszo. A to wcale nie taka prosta sprawa.

Wielki Mur w okolicy Jiao Shan Mur od razu zaczyna bardzo ostro piąć się w górę i nic nie pomaga kamienny chodnik i wysokie schody. Nachylenie jest takie, że ślimaczym tempem poruszamy się do góry, razem z licznymi Chińczykami. Tylko Lila na plecach Adama wypoczywa w nosidle i ani myśli stamtąd wychodzić! Widoki są fajne, a byłyby przepiękne, gdyby nie lekka mgła. Ale nie ma co narzekać, dobrze, że w ogóle wieże strażnicze widać! Pod pierwszą wieżą utknęliśmy na dłużej w korku do metalowej drabinki, najpierw na górę, a potem z powrotem na dół, po drugiej stronie. W sumie zamiast stać i czekać na swoja kolej, trzeba było iść schodami obok pod prąd, omijając wieże. Ale i tak cieszę się, że poszliśmy dalej, bo tam dopiero zaczęło się robić ciekawie. Skończył się odnowiony mur i szczytem można było przeskoczyć na cześć zapuszczoną i teoretycznie nieudostępniona do zwiedzania. Trasę tę pokonywały całe chińskie wycieczki, mimo że zbyt bezpieczne przejście to nie było. My poszliśmy na zmianę, by już Lili tam nie ciągnąć. Do końca nie doszliśmy, bo nadal było ostro pod górę i właściwie nie wiedzieliśmy, czy w ogóle jakiś koniec tam był. Piękne miejsce.

 W Shanhaiguan, Lao Long Tou, Wielki Mur wchodzi do morza Przepełniony autobus nr 30 dowiózł nas z powrotem do dworca, a stamtąd złapaliśmy od razu bus nr 25 do Lao Long Tou, czyli Głowy Starego Smoka; miejsca, gdzie Wielki Mur styka się z morzem. Niestety nie zauważyliśmy przystanku, na którym mieliśmy wysiąść, bo znajdował się jakieś 100m przed świątynia. Powrót na pieszo zajął nam 20 minut i ledwo co zdążyliśmy przed zachodem słońca. Miejsce jest bardzo dziwnie oznaczone, jako scenic area. Bilety (60RMB) kupuje się za wielkim parkingiem i do morza przechodzi się przez spory park. Plaża wokół Muru jest ogrodzona siatką i jedyne dojście jest właśnie przez ten park. A naprawdę warto, mimo że i tu kręci się sporo turystów i Mur jest rekonstrukcją. Ja na ten widok czekałam od momentu, jak zobaczyłam w przewodniku, zdjęcie kończącego się w morzu Wielkiego Muru.

Do centrum dowozi nas znowu bus nr 25. Jest już ciemno a my mamy akurat godzinkę na kolację przed powrotem do Pekinu. Znów musimy się dogadywać po chińsku, obrazkowo, co chcemy zamówić, ale jakoś się udaje. Ja jem krewetki z kapustą pekińską, Adam niezawodne tofu, do tego ryż i owoce dla Lili. I piwo. Razem 65RMB. A Lila zachwycona okrągłym stołem z obracanym blatem. Miś i przewodnik jeździł przez całą kolację. Ostatnie zaskoczenie dzisiejszego dnia to przyjazd po 23-ciej i brak metra. Do hostelu mamy jakieś 2 km i postanawiamy iść na pieszo. A jak! W końcu cały dzień gdzieś dziś chodzimy, więc rzutem na taśmę pokonać można i ten ostatni kawałek. Na razie nie myślimy o tym, że za parę godzin trzeba będzie wstawać, bo czeka nas kolejna wyprawa na Mur.

04-10-2012 Pekin 北京- Miyun 密云县 - Gubeikou 古北口 (Great Wall) - Miyun 密云县 - Pekin 北京

Pobudka o 6tej, po 5ciu godzinach snu to jakiś koszmar. Lila w ogóle odmawia współpracy. Ubrana na śpiąco, tak głośno protestuje przy próbie wsadzenia jej do nosidła, że decydujemy się na zabranie wózka. Przynajmniej dziecko jeszcze kilka godzin pośpi, a my się będziemy martwić później, co zrobić z wózkiem na Murze. Fragment Muru w okolicach Gubeikou, wybrany na dzisiaj, nie jest opisany w żadnym przewodniku. Polecił nam go spotkany w Datong Francuz (ten, z którym desperacko szukaliśmy bankomatów). Początek dojazdu do Gubeikou jest prosty: ze stacji Dongzhimen pospieszny autobus 980 (czerwony, a nie wolny 980, niebieski) za 15RMB do Miyun. Jedzie koło 2 godzin, wliczając w to stanie w korkach na autostradzie. W Miyun trzeba wysiąść od razu na drugiej stacji (Uwaga! Autobus nie zawsze się na wszystkich stacjach zatrzymuje) i iść jakieś 100 metrów do najbliższego skrzyżowania. Tam skręcić w prawo i jakiś 500 metrów dalej po lewej jest mini–zajezdnia lokalnych autobusów. Rusza stamtąd autobus nr 25 do Gubeikou. Autobus zatrzymuje się na wielu stacjach w mieście, ale już po pierwszej jest przepełniony. A warto mieć miejsca siedzące, bo jedzie się tam aż 2 godziny.

Wielki Mur w okolicach GubeikouWspinaczka po Wielkim Murze w Gubeikou Lila przesypia nawet tłok w autobusie i budzi się dopiero koło 11tej. W Guibekou, zamiast śniadania, idziemy na porządny obiad przed trekingiem. Knajpa przy głównej drodze niestety droga, chyba najdroższe jedzenia na naszym wyjeździe, ale dość dobre. Ja próbuje wołowiny na słodko z ananasem (36RMB) a Adam... nieśmiertelne tofu, tutaj zwane bean porrige (czyi owsianka z fasoli). Przez most po lewej stronie drogi dochodzimy do początku trasy na Mur. O dziwo jest nawet kasa biletowa (30RMB), a przy niej trzy znudzone osoby z obsługi. U nich deponujemy nasz wózek. Tym razem od początku mamy zwykła, górską ścieżkę i wspinanie się pod górę. Towarzyszy nam słońce i piękne widoki na wstążki Muru i majaczące się w oddali wieże strażnicze. Po osiągnięciu wysokości Muru, droga wiedzie wzdłuż jego podstawy. Czasami są to kamienne schody, czasami tylko ścieżka i raz w górę, raz w dół. Po samym Murze raczej się nie idzie, bo jest on bardzo zniszczony. Można się na niego wdrapać i tylko fragmentami przejść. Zupełnie nie przypomina to tego, co widzieliśmy wczoraj. Na trasie czujemy się jak w Bieszczadach - spotykamy tylko kilka osób. Przestrzenie ogromne, widoki piękne i do tego spokój. Po godzinie Adam robi z Lilą odpoczynek, a ja idę jeszcze kawałek dalej sama. Nie bardzo wiemy, jak daleko można iść i gdzie jest ten ostatni szczyt przed rozpoczęciem terenów wojskowych. Przechodzę jeszcze parę wież, ale końca nie widać.

Wielki Mur w okolicach Gubeikou Wracamy tą samą drogą na dół i ze zdziwieniem odkrywamy, że chodziliśmy tylko przez 2 godziny. Ale było intensywnie i bardzo gorąco. Idealnie zdążamy na powrotny 25 do Miyun i od razu łapiemy 980 do Pekinu (tym razem z jego ostatniej stacji, czyli pierwszej wjazdowej do Miyun od strony Guibekou). Co dziwne, nie ma Pani sprzedającej bilety, a większość lokali odbija sieciówki. My mamy tylko banknot 100RMB i nie mamy jak wrzucić 30RMB do skrzynki. Chcemy rozliczyć się z kierowcą po przyjeździe do Pekinu, ale on zatrzaskuje drzwi i odjeżdża. Przypadkiem więc, mieliśmy podróż na gapę. Jutro śpimy na maksa!

05-10-2012 Pekin 北京 - Xi'an 西安 (night train, 12h)

Świątynia Nieba, Pekin Mimo, że już trochę czasu w Pekinie spędziliśmy, nadal przed nami kilka bardzo znanych miejsc do zobaczenia. Na dziś w planach Świątynia Nieba. Jako, że świątynia znajduje się w parku, kupujemy zbiorczy bilet wstępu (35RMB) na nie wiadomo co (były 4 pozycje po chińsku) i rozpoczynamy wędrówkę. A jest to bardzo przyjemne miejsce. Dużo zieleni i naprawdę duża przestrzeń, także nawet tłumy Chińczyków nam nie przeszkadzają. Udaje nam się odnaleźć i zwiedzić trzy obiekty z naszego biletu. Czwarty to Środek Wszechświata, gdzie dopchać się trudno, bo marmurowe płyty nieustannie okupowane są przez robiących sobie w tak istotnym miejscu fotki Chińczyków. Sama świątynia Nieba jest piękna. Nieduża, ale bardzo ładnie położona. I, co dziwne, panuje wokół niej spokój. Może dlatego, że do środka w ogóle się nie wchodzi i większość wycieczek tylko przemyka szybko, zalicza punkt programu i znika. A my rozkładamy się na nagrzanych słońcem płytach i popijając piwko obserwujemy miejscowych. Lila zadowolona, bo kupiliśmy jej kilkumetrową, kolorową szarfę gimnastyczną (10RMB). Wszystkie dzieci się takim czymś w parku bawią.

Zakazane Miasto ze Wzgórza Węglowego Czasu do naszego wieczornego pociągu do Xi'an mamy jeszcze sporo, więc postanawiamy odwiedzić dzielnicę muzułmańską. Niestety dojazd kiepski, więc idziemy na pieszo. Lila oczywiście odmawia i całą drogę spędza w wózku. Dzielnica taka średnia, a meczetu w ogóle nie możemy znaleźć. Wszystko jakieś takie pochowane, a my już zmęczeni. W końcu odnajdujemy metro i przemieszczamy się w okolice Zakazanego Miasta. Tylko z daleka oglądamy Biała Pagodę, bo już w lekkim pośpiechu, chcemy dostać się na Wzgórze Węglowe. Ponoć stamtąd jest najlepszy widok na Zakazane Miasto, szczególnie tuż przez zachodem słońca. Nas dodatkowo goni czas, bo już o 20tej mamy nasz pociąg. A przy bramie wyjściowej (północnej) Zakazanego Miasta niesamowity tłum! Do tego ogromny korek na dojazdowej ulicy. Zapomnieliśmy już, że przecież nadal są święta. Gdy w końcu wydostajemy się z autobusu, nie możemy przedostać się na drugą stronę ulicy. Wszędzie są barierki. Zdesperowani przeskakujemy górą i przenosimy wózek! Ostatnią przeszkodą są schody na szczyt Wzgórza Węglowego. Tam już biegniemy na zmianę, bo ani Lili ani wózka już nam się nie chce nosić. Ale było warto. Widok na czerwone dachy Zakazanego Miasta niesamowity.

Mały chiński turysta w Pekinie No tak, ale jest już 17.30, a o 20tej odjeżdża nasz pociąg. My jeszcze musimy po drodze odebrać bagaże z hostelu. Damy radę. W końcu to nie pierwszy nasz dzień w Pekinie i już jakoś się tu zaczynamy orientować. Szczególnie, jeśli chodzi o komunikację miejską. Pewni swego, obładowani 4 plecakami i wózkiem, ruszamy na znany nam dobrze przystanek autobusu 99 przy placu Tiananmen. A tam niespodzianka – z powodu tłumów na placu, przystanek nieczynny! Na szczęście obok jest czynna (o dziwo!) stacja metra. Niestety metro na sam Dworzec Zachodni nas nie dowiezie. Wysiadamy na stacji Military Museum, z silnym postanowieniem znalezienia taksówki. Ale że akurat nic nie ma, pędzimy na dworzec na pieszo. W końcu to jedna przecznica... tylko baaardzo długa.

Docieramy w 15 minut i jeszcze mamy małą chwilkę na kupno mojej ulubionej kaczki z ryżem na wynos (36RMB z sałatką i cola w zestawie) i pierożków dla Adama. W barze spotykam Chińczyka mówiącego po polsku. Ech, szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej, wreszcie można by z kimś miejscowym tu pogadać! Ponieważ na dworzec wpadamy w mniej niż 30 minut przed odjazdem, w naszej poczekalni jest już całkiem pustawo i do razu możemy wejść na peron. Nasz wagon nr 17 jest na samym końcu, a pociąg jest tak długi, że dojście do wagonu zajmuje nam aż 8 minut! Jako współpasażerów mamy starsze chińskie małżeństwo, które wita nas już w piżamach. Lili bardzo się podoba, a ja się tylko martwię by nie spadła mi z tego piętrowego łóżka, po którym nieustannie skacze i się przemieszcza.