28.10.2010 Ibri - Jarbin - Bahla - Nizwa

W drodze do JarbinZaczyna się komercyjne zwiedzanie, czyli wjeżdżamy w okolice najczęściej odwiedzaną przez turystów, w tym przez na razie jeszcze nie tak liczne wycieczki zorganizowane (Francuzi lub Niemcy). Jednak na początku trzeba było dojechać całkiem spory kawałek do Ibri i dalej do Jabrin, gdzie dopiero zaczynały się ciekawe miejsca. Droga przez pagórkowata, kamienną pustynie była ciekawa, ale po jakimś czasie dość nużąca. Mijaliśmy sporo suchych koryt rzek, przecinających nasz asfalt. Miejsca te były oznaczone małymi słupkami w kolorze czerwonym, z dodatkową informacja by zatrzymać się jeśli poziom wody dochodzi do słupków. Ciekawe czy często się to zdarza. Pewnie nie,bo przecinająca rzekę droga była asfaltowa i w ogólne nie wyglądała na zniszczoną.

Po drodze trochę się pogubiliśmy (no bo przecież wciąż bez szczegółowej mapy!) i dopiero o 11 dotarliśmy do Ibri. Byliśmy już wściekle głodni, a w miasteczku powoli szykowano się już do sjesty i wcale za wiele lokali na lunch nie było. Adam długo szukał swojego ulubionego, wegetariańskiego falafela, a ja dopiero za drugim podejściem najadłam się do syta lokalnym daniem z kurczaka i arabskich chlebków. Pierwsza próba skończyła się na beznadziejnym hamburgerze z frytkami, mimo że zamówiłam kebab. Widocznie turysta bardziej lubi hamburgera! Ogólnie , Ibri nie jest zbyt ciekawe. Bardzo długa droga wjazdowa do miasta, kilka sklepów, księgarni, stacji benzynowych. Nawet fortu już nam się szukać nie chciało. Prze ten głód i upał odpuściliśmy sobie tez powrót do Bat w poszukiwaniu starożytnych grobowców.

Fort w Jarbin Pojechaliśmy 100 km dalej, do Jarbin, by tam zwiedzić najbardziej znany zamek. Było to bardzo fajne miejsce, z wieloma zakamarkami, pomieszczeniami z dywanami oraz świetnym widokiem z wież i z dachu.

Fort Bahla Niedaleko znajdował się jeszcze jeden, bardzo znany zabytek - potężny fort w miejscowości Bahla. Fort, co już z góry wiedzieliśmy, od lat jest nieczynny z powodu gruntownego remontu. Można powiedzieć, że jest to bardzo gruntowna odbudowa, a czasami wręcz rekonstrukcja zamku. Mimo że nie można wejść do środka, to nawet z zewnątrz budowla ta robi niesamowite wrażenie. U podnóża fortu znajduje się najstarsza część miasta. Stare, gliniane, często zrujnowane domy poprzetykane są nowszymi budynkami. Wąskie uliczki przypominają średniowiecze, jednak w zakamarki lepiej tam nie zaglądać, bo wszytko jest bardzo zaśmiecone. Widać, że funduszy przeznaczonych na potężny remont fortu, nie starczyło już na uporządkowanie i utrzymanie jego bezpośredniej okolicy. Szkoda, bo wszystko zaczyna się walić i za parę lat nie będzie już czego odnawiać, a mieszkający tam do dziś ludzie pewnie też się gdzie indziej przeniosą.

Dawne mury obronne wokół BahliBahla znana jest z jeszcze jednej zabytkowej budowli. Jest nią rozciągający się wokół miasta 7-kilometrowy gliniany mur obronny. Jest to ponoć jeden z najlepiej zachowanych murów na świecie.
Powoli zbliża się pora szukania kolejnego noclegu. Chcieliśmy by było to jak najbliżej Nizwy, tak by bez problemów zdążyć na piątkowy kozi suk o poranku. Niestety im bliżej Nizwy, tym teren gęściej zabudowany i zupełnie nie ma gdzie znaleźć miejsca na nocleg. Albo są to góry albo ciągnące się wzdłuż drogi wioski. Stanęło na tym, że dziś robimy sobie dzień dziecka i szukamy hotelu w Nizwie. Ponoć hoteli tam sporo i nawet można znaleźć wersje budżetową. Na cel zwieliśmy Tanuf Residency, opisywane w LP. Cena sprzed paru lat to 12OR za dwójkę. Od nas chcieli 18OR, a skończyło się na 15OR (30 Euro). Targowanie odbywało się głównie na migi, bo recepcjonista za wiele po angielsku nie rozumiał. No i mamy pierwszy wieczór dla siebie. Liliana bez problemów zasnęła w wielkim łóżku, a my mogliśmy z dna plecaka wyciągnąć książki i rozpocząć relaks.

29.10.2010 Nizwa - Tanuf - Al Hamra - Misfat - Wadi Ghul - Jebel Shams

Przygotowania do targu kóz w NizwieNasz mały niemowlęcy budzik obudził się o 6.30, co nam tym razem bardzo odpowiadało, bo wybieraliśmy się na poranny targ w Nizwie. Udało nam się dotrzeć do centrum koło godziny 8mej i ledwo znaleźliśmy miejsce na zaparkowanie samochodu. Cały wielki parking, utworzony w korycie rzeki, zajęty był przez miejscowe pickupy i terenówki. Gdzieniegdzie na przyczepach siedziały jeszcze kozy. Sam targ to mały placyk na świeżym powietrzu, z okrągłym zadaszeniem na środku. Było tam bardzo tłoczno i aż biało od sprzedających i kupujących Omańczyków. Pojawiły się też kobiety (wreszcie!), w bardzo ciekawych maskach na twarzy, zakrywających nos.

Targ kóz w NizwieTarg kóz w NizwieWszyscy handlowali kozami. Na środku suku, na kamiennym kręgu siedzieli najstarsi Arabowie, a wokół nich jak po wybiegu, prezentowali się sprzedawcy z kozami. Na zewnętrznym kręgu drugi tłum kupujących i gapiów. Kobiety stały bardziej z boku i również handlowały bydłem. Pojawili się tez turyści, ale na szczęście stanowili oni mniejszość na suku. Było to świetne miejsce do robienia fotek, szczególnie portretów Omańczyków.
Pozostała cześć suku znajduje się w starych budynkach i jest podzielona tematycznie: owoce i warzywa, mięso, rękodzieło. Nie jest tam już tak bardzo egzotycznie. Do godziny 11 musieliśmy jeszcze zwiedzić fort, jako że w piątki zamykany był o wiele wcześniej. Najciekawsze były widoki z fortowych baszt i murów. Z jednej strony na meczet i minaret, z drugiej na stary suk i wciąż zastawiony autami wielki parking, a z trzeciej strony na nowoczesne miasteczko.

Opuszczona wioska Tanuf Po zwiedzeniu Nizwy cofnęliśmy się do opuszczonej wioski Tanuf, gdzie pochodzić można pomiędzy mocno kruszącymi się już ruinami glinianych domostw. Oprócz nas nie było tam nikogo i jedyną przeszkodą w zwiedzaniu i zagłębianiu się a atmosferę tego niesamowitego miejsca okazał się upał. Zbliżało się południe i naprawdę ciężko było wytrzymać. Tym razem postanowiliśmy zachowywać się tak jak miejscowi i te najgorsze, południowe godziny przeczekać gdzieś w cieniu. Rozłożyliśmy karimaty i koce pod wielkim drzewem i przeleżeliśmy tam aż 1,5 godziny. Lila w tym czasie głównie bawiła się małymi kamyczkami i raczkowała po karimacie.

Wioska Misfat Po południu skierowaliśmy się ku miejscowości Al Hamra, by odnaleźć tzw. domki w stylu jemeńskim. Objechaliśmy całe stare miasto, gubiąc się w wąskich przejazdach przez środek gajów palmowych, a i tak nie jestem pewna, czy te właściwe domki znaleźliśmy. Nastawiłam się na gliniane, białe i wysokie domki, jakie kojarzę ze zdjęć z Saany. Nic takiego w Al Hamra nie było, może więc chodziło tylko o kształt okiennic lub podobny styl budowniczy. Nie wiem.

Powyżej Al Hamry, na zboczu całkiem sporej góry, znajduje się ufortyfikowana wioska Misfat. Zwiedzaliśmy ja na zmianę, bo Lilka akurat zasnęła w aucie i szkoda było ją budzić. Wioseczka malutka ale niezwykła, z kamiennymi domkami, uczepionymi skały. Po zboczu góry pociągnięte są betonowe wodociągi, tzw falaj, którymi do każdego z domostw dostarczana jest woda.

W drodze na Jebel Shams Do zachodu słońca pozostało nam wciąż sporo czasu, wiec postanowiliśmy pojechać w kierunku Wadi Ghul i najgłębszego kanionu Arabii. Droga była świetna. Bardzo stromym asfaltem ciągnęła się coraz wyżej i wyżej, a kanionu ani żadnych znaków nie było widać. W pewnym momencie zatrzymało nas auto terenowe z miejscowymi, którzy powiedzieli nam, że za 100 metrów kończy się asfalt i dalej naszą osobówką nie damy rady. Kierowca zaproponował nam wjazd na Jebel Shams jego autem za 20OR. My jednak przecież na samo Jebel Shams się nie wybieraliśmy, szczególnie że było to jeszcze 17 km szutrem, więc za podwózkę podziękowaliśmy i postanowiliśmy jeszcze kawałek pojechać sami i poszukać kanionu Wadi Ghul. Szutrowa droga była szeroka, utwardzona i bez dziur. Początkowo nawet nie szła zbyt ostro pod górkę, więc jechało się całkiem przyjemnie, podziwiając niesamowite widoki. Było też parę ostrych zjazdów i podjazdów pod górkę, gdzie nasz silnik 1.3 ledwo sobie radził. Adam musiał jechać na pierwszym biegu. Nadal jednak nie było widać żadnego kanionu, tylko co jakiś czas mijały nas auta terenowe z turystami.

Jebel Shams i widok na Wadi Nakhl W pewnym momencie zobaczyliśmy bardzo długi i ostry podjazd pod górę. Trzeba było podjąć decyzję, czy chcemy tam się pchać. Akurat przejeżdżała cysterna z wodą, próbowaliśmy więc zapytać kierowcę, ale przy jego zerowej znajomości angielskiego i naszej zerowej znajomości arabskiego, nie udało nam się niczego dowiedzieć, nawet tak prostej rzeczy jak dokąd prowadzi ta droga. Na szczęście za chwilę zatrzymało się obok nas terenowe auto z niemieckimi turystami i przewodnikiem. Dowiedzieliśmy się, że właśnie dojeżdżamy do Jebel Shams, a Wadi Ghul to już dawno jest za nami!! Co więcej, w naszym przewodniku LP jest błąd, bo Grand Canyon of Arabia, którego szukaliśmy znajduje się na masywie Jebel Shams i nazywa się Wadi Nakhl, a nie Wadi Ghul! Przewodnik zapewnił nas, że damy radę do Jebel Shams dojechać, a za chwilę, za ostrą górką zaczyna się już asfalt, pociągnięty do obiektów wojskowych rozmieszczonych na szczycie.

Nocleg w okolicach Jebel Shams I tak oto dojechaliśmy na Jebel Shams, do ostatniego kempingu. Na sam szczyt wchodzić nie można, bo znajduje się tam baza wojskowa. Wzdłuż asfaltowej drogi ciągnie się ogromny kanion. Niestety my dojechaliśmy na tyle późno, że prawie w całości znajdował się on już w cieniu. Oba kempingi były bardzo drogie, więc zjechaliśmy z powrotem 17km w dół szutrem i znaleźliśmy fajne miejsce na górski nocleg pod skałką. Była to nasza najzimniejsza noc, gdzie temperatura pewnie spadła do około 10C na zewnątrz. Było bardzo przyjemnie.

30.10.2010 Jebel Shams - Wadi Ghul - Ibri - Ad Dariz - Bat - Ad Dariz - Irbi - Tanuf

Mała wspinaczka do opuszczonej wioski w okolicy NakhlRano szybkie pakowanie przy asyście kozy i ruszamy już po asfalcie w dół. Trzeba w końcu odnaleźć to prawdziwe Wadi Ghul! Już teraz wiemy, gdzie go szukać, przy głównej drodze, w miejscu, gdzie de facto, już się wczoraj zatrzymaliśmy by zrobić fotkę opuszczonej wioski na skale, na tle gajów palmowych. Tym razem idziemy na pieszo prawdziwym szlakiem turystycznym, który docelowo wiedzie aż na Jebel Shams. My jednak takich ambicji nie mamy, zwiedzamy tylko opuszczoną wioskę i dochodzimy do pierwszej grani, skąd widać cała dolinę. Lila zadowolona siedzi w chuście. Dnem wyschniętej rzeki prowadzi kamienista droga do wioski Nakhl. Próbowaliśmy kawałek nią przejechać ale po kilkuset metrach zaczęła iść ostro w górę, więc zrezygnowaliśmy. Najgłębszy kanion widzieliśmy już wczoraj z góry, więc nie ma sensu kusić losu i znów pchać się naszym autkiem na taka niepewną drogę.

Grobowce w Bat Pozostaje pytanie co zrobić z resztą tego słonecznego dnia. Wszystko w okolicy już zobaczyliśmy. Jedyne co nam zostało, to pominięte kilka dni wcześniej grobowce w Bat. Czas mamy, zawracamy więc do Bat. I tak zaczął się nasz dzień kręcenia się w kółko, nie wynagrodzony żadnymi większymi atrakcjami, o czym przekonaliśmy się dopiero wieczorem. Zawróciliśmy do Ibri i znów zawitaliśmy u tego samego Hindusa na lunchu. Potem pojechaliśmy 30km dalej do Bat. Wcale nie było łatwo nam właściwą trasę znaleźć i trochę pokrążyliśmy (bez mapy!). Do końca to nie wiedzieliśmy czego szukamy, bo w przewodniku tylko było napisane, że grobowce w okolicach Bat widać na każdym wzgórzu..tylko trzeba się dobrze przyjrzeć! Jeżdżąc po szutrówce, w okolicach miasteczka coś tam w końcu dostrzegliśmy, ale byliśmy już tak wymęczeni, że nie chciało nam się z auta wysiadać i wchodzić na kolejne wzgórza, szczególnie, że już z daleka było widać, że są to tylko pozostałości, czyli tzw prehistoryczna kupa kamieni. Jeden częściowo odrestaurowany grobowiec można było obejrzeć przy samej drodze. Zrobiłam fotkę i ruszyliśmy 100 km w powrotną drogę.

Na zakończenie tego bardzo dziwnie zaplanowanego dnia, zatrzymaliśmy się w Bahli na stacji benzynowej, by poszukać kebaba. Było już po 18tej i małe restauracyjki właśnie się otwierały. Jednak nasz dzień nie zakończył się tym pozytywnym akcentem, bo czekała nas jeszcze wymiana koła! Złapaliśmy gumę na samej stacji benzynowej, tuż pod restauracją! Na pewno lepsze to, niż wymiana koła, na przykład, na Jebel Shams! Szczególnie, że okazało się, że nasze auto nie posiada kluczy do odkręcania kół! I lewarka tez nie ma! Na stacji był duży ruch i Adam szybko dogadał się z uprzejmymi Arabami, by pomogli nam zmienić koło (uff, koło zapasowe było w bagażniku!). Nocleg tez już mieliśmy zaplanowany. Spełniło się moje życzenie sprzed paru dni, bowiem wróciliśmy do opuszczonej wioski Tanuf. Rozstawiliśmy namiot pomiędzy ściankami glinianego domku bez dachu. Fajny klimat tam był, tylko niestety dużo komarów.