Pielgrzymkowy Maduraj
Wszyscy znajomi Hindusi bardzo nam zazdrościli wyjazdu do Maduraju. Zachwycali się pięknem i wagą tamtejszego kompleksu świątyń Sri Meenakshi. Dla wielu z nich, szczególnie tych mieszkających poza Indiami, to wyprawa marzeń. Maduraj to duchowa stolica Południowych Indii. Miasto ogromne, ale na szczęście główny dworzec kolejowy, na który przyjechaliśmy znajduje się w centrum, tylko około 2 km od najważniejszej świątyni. Ze względu na dwie średnio przespane noce tym razem zamówiliśmy dwurodzinny apartament w hotelu Nambi (5200INR, około 90USD za całość), z czterema wielkimi łożami, dwoma łazienkami i małym tarasem, wychodzącym na świątynne gopury.
To co mnie na początku zaskoczyło w Maduraju to ceny. Były takie zwyczajne, raczej niewielkie i nikt nie próbował nas na nic naciągnąć. Wśród tłumów lokalnych turystów byliśmy naprawdę mniejszością, a Europejczyków dopiero widać było w świątyni na wieczornej pudży. Ze względu na wielkość miasta najlepiej znaleźć hotel gdzieś blisko Sri Meenakshi Temple, tak by móc tam pójść na pieszo za dnia i potem wrócić jeszcze koło 21 na wieczorne modlitwy.
Na teren świątyni nie można wnosić aparatów, kamer ani żadnych plecaków. Tymkowi nie pozwolili nawet wziąć zabawkowego auta! Można wnieść torbę z wodą, ale przy wejściu jest się dokładnie przeszukiwanym, czy czegoś jeszcze nie próbuje się przemycić! Oczywiście buty też zostają przed kompleksem. Z pozostawieniem rzeczy nie ma żadnego problem, bo są darmowe stanowiska – szatnie gdzie na numerek przyjmowane jest obuwie oraz specjalne szafki za 2 INR gdzie po podpisaniu protokołu zostawić można aparat czy kamerę. Sprawdzają i obszukują dokładnie i naprawdę nawet małego sprzętu nie da się wnieść. Wszystko by było zrozumiałe gdyby nie to, że bez problemu i to oficjalnie wnieść można dowolny telefon komórkowy i można nim w środku robić zdjęcia! Tak też i my postąpiliśmy!
Mimo zeszłorocznego pobytu na południu Indii, pierwszy raz byłam w takiej świątyni. Kerala, a tym bardziej Goa, aż takich znanych i ważnych duchowo kompleksów nie mają. A to właśnie stan Tamil Nadu nazywany jest duchową stolica kraju, w szczególności Maduraj. Wnętrze świątyni to w zasadzie wielki, kamienny rzeźbiony kompleks, z wieloma zakamarkami, świątynkami i długimi, mrocznymi korytarzami z wysokimi, kamiennymi kolumnami. Nie wszędzie wolno wejść nie Hindusom, ale tak naprawdę niedostępne są tylko niektóre wnętrza kaplic. Po całym terenie można się poruszać i spokojne, tak jak hindusi, robić zdjęcia telefonem komórkowym.
Wieczorne modlitwy rozpoczynają się po godzinie 21. My czekaliśmy na nie około 20 minut, w sporej grupie turystów i miejscowych pielgrzymów. Najlepiej stanąć przy głównym wejściu do kaplicy w środku kompleksu. Łatwo to miejsce rozpoznać, bo przewodnicy ciągną tam całe wycieczki! Trochę to śmiesznie wszystko wyglądało bo bogini Pariwati niesiona była w sporej i chyba bardzo ciężkiej, srebrnej lektyce i kapłani ją niosący biegli, uginając się pod ciężarem. A za nimi truchtał tłum wiernych. Okrążyli kilka kaplic, pomodlili się, pograli i zniknęli. Bez dzieci warto przyjść, z dziećmi chyba nie dalibyśmy rady, bo trochę za długo to trwa, a jak się źle stanie i nie goni bogini to nic nie widać.
Poza Meeknakshi w Maduraju obejrzeć można jeszcze XVII wieczny pałac Thirumalai Nayak ale tam już trzeba zapłacić mały wstęp 80INR. Pałac to w zasadzie piękny dziedziniec, otoczony kolumnami, mała sala muzealna i nic więcej. Można zobaczyć, ale daleko mu do dawnej świetności.
Jeden dzień w Maduraju stanowczo wystarczy.