W poszukiwaniu pozostałości z epoki Jugosławii
Wyjazd do Chorwacji nie był typowy, bo jako że podróżowaliśmy całkiem chłodną wiosną, skupiliśmy się na środkowej części kraju oraz na górach, a nie na morzu. Do morza też dojechaliśmy ale na plaży właściwie nie byliśmy. Nie miało to sensu, bo przez całą Europę przetaczał się wtedy majowy, zimny i deszczowy front. Jednak jadąc własnym autem zawsze od deszczu gdzieś da się uciec i coś fajnego porobić. Pierwszy nocleg i atrakcje to okolice Petrovej Gory. Już sam nocleg tutaj jest atrakcją, bo biwakujemy w pozostałościach zewnętrznej kawiarni – otwartego baru tuż obok pomnika Powstania Ludu Kordun i Banija, z lat 40-tych, upamiętniającego etnicznych Serbów. To jedno z ciekawszych opuszczonych miejsc w Chorwacji. Pomnik nigdy nie został ukończony z powodu zbyt wysokich kosztów budowy.
W jego wnętrzu miało znajdować się wiele pomieszczeń, w tym sala konferencyjna i muzeum. Na zewnątrz zadaszone kawiarnie. To co zostało do dziś to opuszczone budynki techniczne oraz zadaszenie idealnie nadające się do spania podczas ulewnych deszczy (czyli włąsnie w maju). Jest też oczywiście sam pomnik, do którego wnętrza dostać się można z boku przez małe, przypiwniczne wejście. Stamtąd schodami wystarczy przejść na parter i rozpocząć zwiedzanie, podążając przez kilka pięter schodami do góry. Jako, że budynek częściowo miał być szklany, widoki są przepiękne! Oczywiście zamiast szklanych szyb hula wiatr. Dojść i tak naprawdę wyjść można na dach, skąd wypatrzeć za lasami można morze.
Mi szczęście dopisywało i zdążyłam wdrapać się na samą górę jeszcze wieczorem, tuż po przyjeździe, a przed poranną mgłą i nieustającym deszczem towarzyszącym nam na Petrovej Gorze przez kolejną dobę. Rano też zamiast pomnika otaczała nas mlecznobiała pustka. Tak samo było kolejnego wieczora, gdy tylko dzięki czekającym na nas przy małym oświetleniu towarzyszom podróży (a raczej deszczowej, chorwackiej niedoli w tym momencie) udało nam się zlokalizować miejsce noclegu. I jeszcze jedna uwaga na koniec – dla śmiałków, którzy chcieliby odwiedzić Petrovą Gorę, trochę trzeba będzie się wysilić, bo na mapach Google pomnik jest źle oznaczony. Wjazd asfaltem na samą górę jest poprawny, ale ostatni zakręt zamiast w prawo należy wykonać w lewo. Innymi słowy jak po zakręcie pojawi się szutr to jest źle.
Poprzez ukrytą w lesie willę do podziemnych korytarzy
Druga atrakcja Petrovej Gory znajduje się właśnie tam, gdzie nie powinniśmy jechać, kierując się na pomnik. Gdybyśmy się jednak pogubili i znaleźli na drodze szutrowej, warto nią pojechać jakiś kilometr dalej aż do małego parkingu po lewej stronie, by zwiedzić tzw Radary (Magarcevac underground military radio relay), czyli niepozorny budynek w lesie, z wnętrza którego można przejść kilka pięter w dół w niewielkie tunele. Potem wcale nie trzeba wracać kilka pięter do góry schodami, można zamiast tego poszukać wyjścia dołem, tak by znaleźć się w lesie, poniżej oryginalnego wejścia. Stamtąd wrócić można drogą na parking. Bardzo zaskakujące miejsce dla miłośników podziemi!
Szlaban w środku lasu, który warto obejść...
Takich atrakcji w okolicy możnaby znaleźć jeszcze kilka, chociażby słynną już ale niestety bardzo przetrzebioną Zejlave z podziemnym lotniskiem i wrakami samolotów, którą odwiedziliśmy kilkanaście lat wcześniej. Aby nie psuć sobie wspomnień, tym razem do niej nie zajechaliśmy, ale pojechaliśmy do nie odwiedzanej jeszcze, jednej z wielu, willi Tito nazywanej Izvor. Potężna, dwuskrzydłowa, kamienna willa została wybudowana na początku lat 50-tych, a Tito ponoć odwiedził ją tylko kilka razy. Z zewnątrz budynek przypomina piękne schronisko górskie, otoczone bujną zielenią. Dopiero po podejściu bliżej widać częściowo wyrwane drzwi oraz ziejące pustką dziury po oknach.
Do środka dostać się można bez problemu, chociaż ostatnio na asfaltowej trasie prowadzącej do willi, tuż za ostatnimi gospodarstwami pojawił się szlaban z ostrzeżeniem, że teren jest monitorowany. Nikt jednak chyba tego nie traktuje na poważnie, bo na około szlabanu powstała dobrze już wydeptana ścieżka, a w środku lasu o kamery trudno. Wystarczy przejść na pieszo jakieś 500 metrów i wyrasta przed nami opuszczona, osnuta mgłą willa. W środku jeszcze widać pozostałości dawnej świetności – ogromne okna, resztki długo firanek, a nawet piękny, drewniany sufit w jednym z pomieszczeń. Większość budynku jest już jednak bardzo zniszczona i gdyby nie kamienne mury to pewnie nie byłoby już czego podziwiać.
Opuszczony nocleg w hotelowym lobby
Ostatnią atrakcją naszej opuszczonej Chorwacji był niewielki hotelik na wybrzeżu, tuz za Szybenikiem, w miejscowości Primostem. Miejsce to stało się już lokalną atrakcją i w ciągu dnia co chwilę pojawiają się tam żądni wrażeń nadmorscy turyści. Hotelik już trochę zarósł bujną roślinnością ale to tylko dodaje mu uroku. Teoretycznie na około terenu istnieje monitoring, a przynajmniej widać całkiem sporo porozstawianych kamer na parkingu. My tam przyjechaliśmy wieczorem i zostaliśmy do rana. Nikt się nie zjawił, może więc przed sezonem monitoring nabiera nieco innego znaczenia. Miejsce to może być jeszcze ciekawsze jesienią lub zimą, bo wtedy, przy mniejszej ilości krzaków można byłoby zejść z hotelu, poprzez małe hotelowe domki, w dół aż do plaży. Ponoć na plaży też można posezonowo zanocować, ale nie próbowaliśmy. Wystarczył nam piękny widok na całe, oświetlone nocą Primostem z danego, hotelowego tarasu.