Varosha, 30-tysięczne miasto duchów
Cypr Północny to państwo, które w zasadzie nie istnieje. Uznawany jest tylko przez Turcję i do 2002 roku wlecieć tam można było tylko od strony Turcji. Dziś obywatele państw EU mogą wjechać stroną lądową, z greckiej części Cypru. Problem jedynie może by z wypożyczonym autem, bo na granicy trzeba wykupić tylko obowiązkowe OC, ale nie ma AC, więc w przypadku awarii auta lub co gorsze kradzieży, nie ma możliwości skorzystania z jakiegokolwiek ubezpieczenia auta wypożyczonego na greckim Cyprze. Część turystów decyduje się więc na pieszą wycieczkę do tureckiej części cypryjskiej stolicy Nikozji, a część wykupuje dojazd taksówką, na przykład do położonej na północnym wschodzie Famagusty.
Nasz plan był jeszcze inny. Granicę przekroczyliśmy na pieszo, pozostawiając wypożyczone auto po stronie greckiej i dalej ruszyliśmy nadal na pieszo, 7 kilometrów, wzdłuż głównej i jedynej drogi z zasiekami po stronie prawej (to teren buforowy ONZ), w kierunku opuszczonego kurortu Varosha. Wizyta w tym miejscu była moim głównym celem wyjazdu na Cypr. Już sama trasa od granicy robi spore wrażenie, bo z greckiego Cypru, części Unii Europejskiej nagle przenosimy się do innego świata.
Płot, zasieki, opuszczone, zrujnowane domu towarzyszą nam na całej trasie, ale tylko po prawej stronie (od strony morza). Po lewej stronie tej samej ulicy toczy się normalne życie. Dostęp do morza jest niemożliwy - dopiero na plażę można wejść już oficjalnie, po rozpoczęciu zwiedzania Varoshy. Przed wejściem na teren udostępniony do zwiedzania zapytano nas tylko czy mamy kamery albo drona. Duży aparat ukryłam w plecaku, na wszelki wypadek. Jeszcze niedawno robienie zdjęć było zabronione, teraz nie ma żadnego problemu, by zdjęcia aparatem komórkowym robić, ale większy aparat lepiej używać dyskretnie.
Varosha, a obecnie po turecku Maraş, to dawny, najbardziej popularny na całym Cyprze kurort z lat 70-tych. Ówcześnie liczyła ponad 31 tysięcy mieszkańców i oferowała miejsca noclegowe dla 10 tysięcy turystów, w ponad 100 obiektach hotelowych. Wszystko to nagle się skończyło w połowie roku 1974, w momencie zaostrzenia konfliktu pomiędzy greckimi i tureckimi mieszkańcami Cypru. Na ulicach północnego i środkowego Cypru rozpoczęły się walki, które doprowadziły do rozszerzenia i umocnienia zielonej strefy buforowej między turecką północą i greckim południem, utworzonej przez ONZ w latach 60 tych. Historia konfliktu cypryjskiego jest długa i skomplikowana, niełatwa do zrozumienia przez przeciętnego turystę. Tutaj nie ma winnych czy wygranych.
Podczas konfliktu w roku 1974 Varosha przeszła pod pełną kontrolę tureckiego Cypru, wspieranego przez wojsko tureckie. Greccy Cypryjczycy, którzy głównie zamieszkiwali w kurorcie zostali pozbawieni własności i ewakuowani przy pomocy sił brytyjskich na południe wyspy. Na spakowanie dobytku życia dostali kilka dni. Turyści, przebywający w tym samym czasie w Varoshy na opuszczenie hoteli dostali kilka godzin. Kurort został otoczony płotem z drutu kolczastego i zaczął popadać w ruinę. Dziesięć lat później kontrolę nad tą częścią miasta przejęło ONZ, umieszczając swoje siły pokojowe w Varoshy, jako strefie buforowej. Nikt inny nadal nie mógł tam przebywać, jako że zgodnie z ustaleniami miasto mogło się ponownie otworzyć dla turystów tylko wtedy, jeśli jego oryginalni mieszkańcy będą mogli powrócić do swoich posiadłości.
Sytuacja ponownie się zmieniła po ponad 30 latach niszczenia opuszczonych ośrodków, w roku 2017, gdy Turcja pozwoliła tylko obywatelom Turcji oraz cypryjskim Turkom na korzystanie z pięknej plaży w Varoshy. Kilka lat później, w roku 2021 prezydent Cypru Północnego ogłosił, że Varosha, w niewielkiej, wyznaczonej części nadmorskiej, zostanie otwarta dla turystów, także tych zagranicznych. OZN zaprotestowało, podkreślając, iż najpierw trzeba zająć się rekompensatami za stracone własności. Do dziś wiele procesów jest w trakcie, a garstka Cypryjczyków dostała odszkodowania. W międzyczasie opuszczoną Varoshę odwiedziło już ponad pół miliona europejskich i oczywiście tureckich turystów.
Zwiedzanie tego miejsca jest osobliwe, bo tak naprawdę nigdzie nie można wejść, po prostu idzie się jedną z dwóch udostępnionych, długich ulic, albo wzdłuż morza, albo w głąb dzielnicy, dawną ulicą komercyjną. Wszystkie budynki są zabezpieczone linami od strony chodnika, tak, by nikt się do nich nie zbliżał. Do tego jakiekolwiek drzwi, które mogłyby kusić wejściem, są dobrze zabezpieczone. Ponoć też porozstawiane są kamery, ale nie sądze by było to możliwe na całym, dość sporym terenie do zwiedzania. Dodatkowo na ulicach stoi wojsko (lub chowa się w cieniu, w budkach), zarówno z ramienia ONZ jak i sił tureckich. Zniechęca to do prób zdobycia budynków, szczególnie, że od lat są one ogołocone. Pięćdziesiąt lat po opuszczeniu najpierw szabrownicy, a potem przyroda i warunki atmosferyczne zrobiły swoje.
Co więc przyciąga tam tłumy turystów? Po troszę właśnie ta skomplikowana i tragiczna historia, której wciąż w opuszczonym mieście możemy być świadkami, po troszę możliwość wejścia w miejsce, które wygląda jak wyciągnięte wprost z gier komputerowych. Namiastka opuszczonego świata…to nie pojedyncze budynki, to całe miasto, które przestało istnieć, zamarło, ale wciąż jest widoczne w szkieletach budynków, ogromnej, nadmorskiej promenadzie, z opuszczonymi wieżowcami aż po horyzont, w odpadających, ale wciąż czytelnych szyldach eleganckich sklepów, w reklamach Coca Coli czy Marlboro. Wciąż straszy pustkami słynny salon Toyoty, a przed nim pusta budka ONZ. Do tego mało zrozumiałe dla przeciętnego turysty (a może dla każdego, kto nie jest pochodzenia tureckiego) współczesne tablice wyjaśniające (czytaj: dowodzące), że prawo do tego terenu ma społeczność turecka, na podstawie honorowej darowizny sprzed wieków. I po co to komu?
Miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Spacerując po udostępnionym terenie cały czas wyobrażałam sobie, jak to mogło wyglądać w latach 70 tych. Szukałam śladów z przeszłości. Rzadko gdzie człowiek ma okazję popatrzeć na opuszczony świat sprzed 50 lat, zamarły, ale wciąż jeszcze widoczny. Długo to nie potrwa, bo wiele budynków jest w strasznej ruinie, Trzymają się jakoś wieżowce, ale one też bez remontów zaczną padać. W niektórych z nich mieszka wojsko tureckie i pracownicy ONZ, ale nawet te obiekty nie wyglądają na za bardzo wyremontowane.
Cała wizyta zajęła nam około dwóch godzin, ale dlatego, że zwiedzaliśmy powoli i na pieszo, robiąc sporo zdjęć. Przeciety turysta jest szybszy - wypożycza rower lub elektryczna hulajnogę i w 40 minut objeżdża cały teren, albo dojeżdża tylko do drugiej, dalszej plaży i do domu. Ludzi nawet w listopadzie, czyli po sezonie, jest sporo, szczególnie po południu, kiedy to miejscowi przybywają na spacery. Wstęp jest bezpłatny, więc miejsce stanowi coś w rodzaju parku do pospacerowania z rodziną. Krążą też wycieczki z przewodnikiem, chociaż oficjalnie oprowadzać po tym miejscu mogą tylko Cypryjczycy tureccy, z obawy, że ci greccy mogą przekazywać inna wersje historii. By uniknąć tłumów najlepiej przybyć w ciągu tygodnia i przed południem.
Cypr w wersji tureckiej
Północny Cypr to nie tylko opuszczona Varosha. Chcieliśmy zobaczy coś więcej, ale bez auta nie jest to takie proste. Zwiedzanie na pieszo ograniczyliśmy więc do starej części Famagusty, ukrytej za potężnymi murami miejskimi. Jako, że Varosha oficjalnie jest dzielnica Famagusty, do starówki nie było aż tak daleko i kolejne kilometry udało nam się pokonać na pieszo.
Famagusta to chrześcijańsko - muzułmańska mieszanka. Wciąż są dostępne do zwiedzania ruiny grecokatolickich zabytów sakralnych, ale już główna, ogromna, gotycka katedra, przerobiona jest na meczet! Centrum jest malutkie, zamieszkałe głównie przez Turków, którzy w większości stanowią pierwsze pokolenie Cypryjczyków, z rodzinami przybyłymi z Turcji po latach 70tych. Obowiązuje waluta turecki (liry), ale można dogadać się z przeliczeniem zapłaty na euro, chociaz kurs może być niekorzystny. My płaciliśµy tylko Revolutem.
Na zakończenie bardzo intensywnego dnia zafundowaliśmy sobie ogromne, cypryjskie mezze, w wydaniu tureckim. Kolację zjedliśmy w restauracji, gdzie nie było menu, zamawiało się po prostu mezze na konkretną liczbę osób i do tego jakiś zestaw mięs z grilla. Tanio nie było, ale zestaw przekąsek i mięs na dwie osoby przekroczył nasze oczekiwania. Wszystko było bardzo oryginalne, wschodnie, kompletnie inne niż greckie mezze, w większości wegetariańskie dodatki. Mięs nie dało się przejść. Należy tylko pamiętać, by zamawiać mniej niż liczba osób, bo porcje są naprawdę ogromne! Powrót do granicy greckiej już taksówką z centrum Famagusty, za wynegocjowane 15 euro. Potem tylko szybka kontrola plecaków cypryjskich Turków (nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że są towary, których wywozić nie można np papierosy czy alkohol!) i z powrotem w EU!