Wjeżdżamy do strefy i co dalej?

Tablica wjazdowa do CzernobylaWspółczesny Czernobyl, a w szczególności Prypeć, różni się od naszych wyobrażeń o tym jak może wyglądać 50 tyś miasto w ponad 30 lat po jego opuszczeniu. Ekspansja przyrody jest niesamowita i nieprzewidywalna. Będąc tam, aż ciężko sobie wyobrazić, że tutaj przecież wciąż stoją bloki, przedszkola, kawiarnie, stadion, a pod naszymi stopami była kiedyś dwupasmowa ulica. Teraz to zaledwie asfaltowa alejka w środku lasu. Dopiero po chwili gdy człowiek sobie uświadomi, że przecież to nie las, a miasto i uniesie głowę do góry, przedrze się spojrzeniem przez krzaki, nagle widać wrastające w zieleń bloki. I to tylko dwa, trzy, najbliżej znajdujące się budynki, bo reszta miasta znów znika w zieleni.

Zarośnięte bloki w Prypieci Do Prypeci wybraliśmy się jesienią, na samym początku października. Niestety było to jeszcze za wcześnie i na drzewach wciąż było bardzo dużo liści, co uniemożliwiało szersze spojrzenie na miasto. Wybujała zieleń i ogromne, nienaruszone przez ślimaki grzyby, to pierwsze co rzucało się w oczy.

Dozymetr w opuszczonym przedszkolu zachowywał sie zadziwiająco spokojnie Chodząc po głównych ścieżkach, dozymetr zachowywał się spokojnie tak, że aż chwilami można było zapomnieć jak skażona była ta ziemia. Wystarczyło jednak, by nasze urządzenie przyłożyć do zabawki porzuconej w trawie obok przedszkolnej alejki, albo do kawałka zgniecionej dokumentacji leżącej w zagłębieniu z trawy przy dawnej kawiarni, a nasz sprzęt zaczynał szaleć. Działo się tak tylko w dosłownie kilku miejscach, ale to wystarczyło by przypomnieć sobie gdzie jesteśmy.

Zamieszkane bloki Czernobyla Samo miasteczko Czernobyl to nadal strefa zamieszkała przez pracowników niepracującej już elektrowni. Pozostało ich jeszcze koło 4 tys. i mieszkają dwa tygodnie w strefie, pracując przy wygaszaniu elektrowni (która już nie produkuje prądu, ale proces wygaszania trwa latami), a na dwa kolejne tygodnie wyjeżdżają do domów, do rodzin. Tak wygląda to oficjalnie, a nieoficjalnie nikt nie wie ilu ludzi w strefie przebywa na stałe, chociażby w zrujnowanych wioskach. Dodatkowo część pracowników codziennie dojeżdża kolejką ze Sławutycza, który znajduje się już poza strefą.

W centrum Czernobyla Co nas najbardziej w samym Czernobylu zdziwiło to, że w kantynie z wielkim barem, gdzie jedliśmy obiad, alkohol można było kupić dopiero po 19tej... czyli po wyjeździe wszystkich turystów ze strefy. Miasto można obejrzeć w biegu w 10 minut, dosłownie zatrzymując się na chwilkę przy dawnym pomniku Lenina oraz współczesnym pomniku Anioła, postawionym na 20tą rocznice wybuchu.

Mural na wyjezdzie z Czernobyla No i oczywiście obowiązkowy mural z napisem Czernobyl na samym wjeździe do miasta! Więcej czasu tu nie warto tracić, bo znacznie ciekawiej jest już w okolicznych wioskach oraz w najbardziej wewnętrznej i strzeżonej zonie czyli w mieście Prypeć. Nie warto zatrzymywać się przy każdym napotkanym na trasie pomniku, bo jest ich zbyt wiele.

W wiejskim przedszkolu Dla nas pierwszym przystankiem po mieście Czernobyl było małe, wiejskie przedszkole, ukryte w gęstwinie, tuż przy głównej drodze. Dozymetr trochę zaterkotał na ścieżce, wśród porzuconych w trawie zabawek, ale w środku promieniowanie było zadziwiająco niskie. Tak jak we wszystkich odwiedzanych przez nas obiektach w okolicy, wiele sprzętów na miejscu nie pozostało, ale i tak puste, metalowe, piętrowe łóżeczka, wciąż z kawałkami sznurkowej, zabezpieczającej siatki oraz porozrzucane na ziemi książeczki do nauki liter zrobiły na nas duże wrażenie.

Następnie podjechaliśmy do samej elektrowni, oglądając z daleka niedokończony reaktor nr 5 oraz reaktor nr 3 i już całkowicie zakryty metalową kopułą słynny reaktor nr 4. Odkąd reaktor nr 4 znajduje się pod kopuła, promieniowanie jest na tyle małe, ze można podjechać na teren elektrowni i przyjrzeć się z bliska. No cóż...wygląda to bardzo współcześnie i cywilizowanie – wciąż pracują tam ludzie, jeździ ciężki sprzęt a skutków katastrofy przykrytych sarkofagiem już nie widać!

Przykryty kopułą reaktor nr 4Niedokończony reaktor nr 5

Szybkim spacerem przez Prypeć oraz rzut oka na... Oko Moskwy

Wjeżdżamy do miasta PrypećPrypeć znajduje się tylko dwa kilometry od elektrowni. Na trasie obowiązkowy przystanek i grupowa fotka pod muralem Prypeć 1970. Jednak to nie mural okazał się największa atrakcją, a mały, rudy lisek, Siemion, który wynurzył się nagle z lasu i oczekiwał na przysmaki. Chleba nie tknął, ale za kawałkiem serka potrafił służyć lepiej niż niejeden pies!

Wjazd do najbardzej wewnętrznej zony Tak jak na wszystkich dużych bramkach wjazdowych do strefy fotografować nie wolno, tak na wjeździe do samego miasta Prypeć stoi tylko zardzewiały szlaban, z jednym sennym żołnierzem i zakazu fotografowania nie ma. A jest co fotografować, bo wciąż stoi tam oryginalna tablica miejska! Potem już tylko las a w nim blokowisko. Ciężko się samemu połapać w terenie.

Saturatory przed kawiarnią Prypeć Pieszą wycieczkę z przewodnikiem rozpoczęliśmy od kawiarni Prypeć, najbardziej oddalonej od głównej trasy, którą niestety właśnie przejeżdżał ambasador Australii… a za nim ciąg aut policyjnych. Nie były to najlepsze warunki do penetracji starych budynków, do których już teraz oficjalnie wchodzić nie wolno.

W kawiarni Prypeć Wnętrze kawiarni od razu rozpoznałam ze zdjęć oglądanych w necie – to tam znajdują się te piękne, kolorowe witraże w oknach! A na tyłach pomost i dziwnie zielona rzeka. Jako że był to pierwszy obiekt w mieście, aktywnie wypróbowywaliśmy dozymetr. Nic złego się nie działo, aż przewodnik wskazał nam małe zagłębienie w ziemi z papierami. Tam trzaskanie od razu zaczęło przyśpieszać, a jak doszło do 18, dozymetr się zawiesił a my szybko wycofaliśmy.

W nigdy nieotwartym parku rozrywkiW nigdy nieotwartym parku rozrywki Pomiędzy budynkami, na pieszo przeszliśmy przez mroczne kino, minęliśmy kilka wieżowców i znaleźliśmy się w niedokończonym parku rozrywki. Na wielkim, młyńskim kole wciąż wisiała polska flaga, powieszona tydzień wcześniej przez Polaków, którym udało się ręcznie uruchomić całą maszynerię. Poza tym cisza i spokój. I te znane już chyba na całym świecie, porozrzucane autka elektryczne, obok diabelskiego młyna, drugi symbol tzw. Czernobyla, czyli okręgu w którym nastąpiła katastrofa.

To już drugi oswojony lisek w zonie!W zakładzie mechaniczny Po spotkaniu drugiego liska, tym razem między blokami, wsiedliśmy do naszego busa i pojechaliśmy na parking maszyn. Ten mniejszy, w mieście, bo duży na obrzeżach okręgu już od jakiegoś czasu nie jest udostępniany do zwiedzania. Niestety nawet ten mniejszy parking był pilnowany i nas nie wpuszczono ale za to obok był stary zakład mechaniczny i tam już bez problemu samochody z napisami Zona można było pooglądać. I do tego budynek straży pożarnej naprzeciwko, z kilkoma starymi gaśnicami i porozrzucanymi kaskami.

Nagle okazało się że było już po 14 tej i nasz czas przeznaczony na miasto Prypiać się już skończył. Nie ma szans na zobaczenie opuszczonego basenu, a tym bardziej na wejście na dach jakiegoś budynku. Myślę, że bardziej chodziło tu o krążącego australijskiego ambasadora ze świtą i szwedzkich dyplomatów i dlatego krążyliśmy po opłotkach, zwiedzając parki maszyn i nie zbliżając się za bardzo do centrum. Nasza niesubordynowana, rozłażąca się po budynkach grupa byłaby nie do opanowania!

Radar Duga - 2 Oko MoskwyRadar Duga - 2 Oko Moskwy

Ale przed nami jeszcze było słynne Oko Moskwy, czyli radar Duga – 2, dwie anteny odbiorcze o łącznej długości około 900 metrów i wysokości 85-135 metrów, dopiero od kilku lat udostępniane turystom do zwiedzania. Wspinanie oczywiście jest zabronione, ale w wielu miejscach są bardzo łatwo dostępne z poziomu ziemi drabinki. Nas znów ograniczał czas więc tylko przemaszerowaliśmy wzdłuż masztu.

W miasteczku Czernobyl 2W miasteczku Czernobyl 2 A na tyłach radaru, tuż za budynkiem technicznym, znajdowało się niewielkie, samowystarczalne, niegdyś zamknięte miasteczko dla 2 tyś osób. Była szkoła, przedszkole, straż pożarna i nawet mały szpital! Tutaj wreszcie udało nam się wejść do bloku mieszkalnego. Tak jak zapowiadał przewodnik, wyposażenie bloków wszędzie wygląda tak samo (zresztą, bardzo podobne do tego co kiedyś widziałam w Bornym Sulinowie tuż po opuszczeniu bazy radzieckiej przez wojsko). Niestety mieszkania są wyczyszczone ze wszystkiego co się dało wynieść. Jakimś cudem zachowało się pianino, są też kuchenki, zlewy, żeliwne wanny ...i to wszystko. Ciekawy był szpital, gdzie znaleźć można było trochę sprzętów medycznych, dokumentacji, plakatów, a nawet wypisanych na ścianie cytatów Lenina (choć portret został wydarty).

W miasteczku Czernobyl 2Mural w miasteczku Czernobyl 2 Na zakończenie udało nam się zobaczyć kilka ciekawych murali z dzielnym radzieckim żołnierzem. Czas, czas, czas ciągle gonił nas i bardzo ograniczał eksplorację. Tak jak wszyscy piszą i jak mi parę osób mówiło, wyjazd na jeden dzień nie ma sensu (pomijając aspekt finansowy, bo koszty nawet za tylko jeden dzień to już około 100USD), teraz mogę to tylko sama potwierdzić. Sens może jest dla standardowej wycieczki, która niemalże bez wysiadania z busa poznaje historię tego miejsca, trzaśnie ze trzy fotki i jedzie na obiad. Gdy jednak naprawdę chce się porobić nawet minimalną ilość ciekawych zdjęć, potrzeba pełnego dnia tylko w Prypeci i co najmniej drugiego na okolicę. A i tak to będzie bardzo mało. Nie zapominajmy, że opuszczone wciąga i człowiek chce coraz więcej i więcej, szczególnie w takim miejscu jak Czernobyl!

Jak TAM dotrzeć?

Są dwa sposoby odwiedzenia zony czernobylskiej. Legalny i trochę mniej legalny. W tym drugim przypadku należy skontaktować się z tzw. stalkerami, który dobrze znają teren i wiedzą jak omijać punkty kontrolne. Przy odrobinie wysiłku można znaleźć namiary na takie wyprawy w internecie i oczywiście są one płatne, ale na pewno mniej niż zorganizowana wycieczka. Zyskuje się swobodę eksploracji, ale na pewno trzeba mieć na nie więcej czasu na samo dotarcie do zony oraz trzeba brać pod uwagę ewentualne grzywny, jeśli zostanie się przyłapanym bez permitu i bez oficjalnego przewodnika. Do tego dochodzi kwestia różnego poziomu promieniowania na trasie oraz konieczność noszenia własnych zapasów wody na kilka dni. Brzmi zachęcająco? No może nie tak bardzo! Dlatego my wybraliśmy się na oficjalną wycieczkę

Oficjalna bramka, czyli początek strefy zamkniętej Oficjalnie do zony może wjechać każdy, kto ukończył 18 lat, ma paszport ważny dłużej niż pół roku i wykupił wycieczkę, czyli zapłacił pozwolenie na wjazd i wynajął przewodnika. Firm oferujących takie wyprawy jest bardzo dużo, a ceny różnią się w zależności od pakietu zwiedzania i dodatkowych ułatwień, czyli przewodnika w języku angielskim, prywatnego auta zamiast busika itp. Ponoć najkorzystniej jest wykupić wycieczkę z miejsca jak najbliżej zony, np. z Sławutycza, ale mi nie udało się znaleźć żadnych namiarów na takie lokalne agencje turystyczne. Najłatwiej na pewno znaleźć jest agencje w samym Kijowie, wtedy w cenie jest już dojazd i powrót z zony. Można również poszukać firmy organizującej wyjazdy z Polski, te oferty wydają się najpełniejsze jeśli chodzi o eksplorację strefy, ale mają jedną wadę - są nieco droższe i o wiele dłuższe, bo dodatkowo dochodzi w nich dojazd i powrót autokarem z Polski.

Originalna tablica na wjeździe do Prypeci My zdecydowaliśmy się na firmę UkrainianWeb. Bardzo szybki kontakt po wypełnieniu formularza Jurij od razu do mnie zadzwonił, aby po polsku dogadać szczegóły, kwotę (około 100 USD/os) oraz zaliczkę. Ponieważ zebrało nas się aż 9 osób, zdecydowaliśmy się na wycieczkę prywatną, czyli wynajęcie całego busa dla nas. Dawało nam to nieco większą swobodę przemieszczania się, ale prawdę mówiąc przy aż 9ciu osobach i tak za wiele w jeden dzień się nie zobaczy, szczególnie jak połowa z nich skoncentrowana jest na robieniu zdjęć!

Teraz, po powrocie, mogę potwierdzić to co już wyczytałam wcześniej w wielu komentarzach, na jeden dzień do zony nie opłaca się jechać, jeśli jest się na prawdę zainteresowanym eksploracja zony i fotografią. Wyobrażam sobie, że mała grupa, nie robiąca zbyt wielu zdjęć jest w stanie w jeden dzień zobaczyć wszystko to, co w planie wycieczki jest opisywane. A wszystkie wycieczki wpisują to samo! Tylko trzeba brać pod uwagę to że teren jest ogromny, a miejsca tak ciekawe, że nie da rady zatrzymywać się w nich tylko na kilka minut, jeśli jest się fanem opuszczonych! Najkorzystniejsza opcja to mała grupa i dwa dni na niemalże samodzielną eksplorację. Niestety koszt wtedy wzrasta do co najmniej 230USD/os.

W Czernobylu Lenin wiecznie żywy! Jeśli chodzi o samo zwiedzanie, to zona jest czynna do około godziny 16tej i teoretycznie nie wolno wchodzić do budynków. Inna wersja mówi, że wchodzić można ale tylko na parter. W ogóle całe zwiedzanie opiera się na haśle 'można ale nie wolno', bo zakazów jest coraz więcej, ale są mało egzekwowane. Tak samo jest z piciem, jedzeniem czy paleniem na terenie zony. Problem pojawia się wtedy, gdy przypadkiem trafi się na wycieczkę oficjałów, którym towarzyszy policja, a nawet karetka pogotowia! Wtedy zakazy robią się bardziej realne, niemalże na pokaz i niektórych obiektów nie da się zobaczyć, bo przewodnicy nie chcą się narażać. W tym sposób własnie nie doszliśmy do słynnego basenu ani nie weszliśmy na dach budynku, bo za dużo kręciło się policji. Ale to jest nie do przewidzenia. W dwa dni ma się większą elastyczność, czego nam w jeden dzień, nawet przy prywatnej wycieczce nie udało się zapewnić.