Wyprawa 4x4 przez EU do Grecji

Dojechaliśmy do Grecji!Zawsze chciałam zobaczyć Grecję, ale taką może mniej turystyczną, inną, bardziej lokalną. Taką, gdzie można pojeździć własnym autem, z namiotem, a nie polecieć na tydzień na zatłoczoną wyspę. Wyspy też mnie kuszą, ale po sezonie. Kiedyś przyjdzie na nie czas.
Grecja latem to spore wyzwanie. Nigdy dotychczas w planach wakacyjnych nie starczyło ani czasu ani chęci na taki wyjazd, bo daleko, bo gorąco, bo tyle innych kuszących kierunków, a urlop ograniczony.
Trwająca już drugi sezon wakacyjny pandemia koronawirusa zmieniała mocno naszą perspektywę. Planować za dużo nie było sensu, szczególnie pozaeuropejskich wyjazdów samolotowych, bo albo odwołają, albo kraj docelowy zaostrzy przepisy i może być problem z obowiązkową kwarantanną. Zdecydowaliśmy się więc pozostać w ramach Unii Europejskiej i nie lecieć, wierząc, że w razie co własnym autem jakoś do domu szybko dotrzemy.
Zeszłoroczny urlop letni spędziliśmy w Polsce, objeżdżając całą ścianę wschodnią, od Stańczyków, przez Biebrzę, Polesie, aż po Roztocze, z małym dodatkiem w październiku na Bieszczady. W tym roku alternatywa mogłaby być ściana południowa, ale już od maja w górach było tak tłoczno, że obawialiśmy się zamiast chodzenia po górach stania w korkach i w kolejkach na szczyty.

Wjeżdżamy do Bułgarii Północno wschodnia Grecja wydawała się być świetną alternatywą. Mimo, że ten kraj nadal pozostaje jako kierunek nr jeden destynacji polskich turystów, większość z nich wybiera czarterowe loty na wyspy. Dojazd z Poznania autem w okolice Aleksandropolis to jakieś 2000 km. Najkrótsza droga wiedzie przez Serbię, ale my chcieliśmy się trzymać EU, gdzie nasze paszporty covidowe się liczyły, a dzieci do 12 roku życia nie musiały robić testów. Wybraliśmy więc trasę przez Węgry, Rumunię i Bułgarię. Bułgaria to taka wisienka na torcie, bo jeszcze nigdy tam nie byliśmy. A do tego, tranzyt przez tak ciekawe kraje nie może być nudny. 2000 km teoretycznie można by pokonać niemalże w jednym kawałku, jadąc z niewielkimi przerwami i zmieniając kierowcę. Ale nie na tym polega podróż. Zamiast doby w drodze, lepiej pojechać 3-4 dni i jeszcze coś ciekawego zobaczyć. 700 km dziennie, przy jeździe autostradą brzmi znacznie przyjemniej. A do tego baseny termalne na Węgrzech, Trasa Transfogaraska w Rumunii oraz ta Bułgaria, która tak ciekawą się okazała, że wyjechać szybko się z niej nie dało!

W oczekiwaniu na przejście graniczne między Bułgaria a Rumunią Jedyny problem w czasach covidowych był z koniecznością zaplanowania i zgłoszenia z wyprzedzeniem wjazdu do Grecji, co ograniczało naszą spontaniczność w planowaniu trasy z dnia na dzień. Grecy wymagali podania dnia ani oraz przejścia granicznego z wyprzedzenia i odsyłali kod kreskowy. Tylko na podstawie tego kodu można było wjechać. Po dokładnej analizie trasy wyszło mi na to, że krócej niż w 4 dni do granicy greckiej nie dojedziemy, bo po prostu po drodze jest zbyt ciekawie! Wypełniliśmy papiery wjazdowe na piąty dzień.

Winiety obowiązują w Bułgarii na większości dróg Przejazdy transferem po Europie robią się coraz bardziej komfortowe. Większość trasy na południe pokonuje się autostradami, ale trzeba wykupić winiety. My skupiliśmy się na szybkich przejazdach by zmaksymalizować odpoczynek i małe zwiedzanie na trasie, więc na każdy kraj tranzytowy winietę wykupiliśmy. Jak ktoś ma więcej czasu, opłat można uniknąć we wszystkich krajach oprócz Rumunii. Tam winieta jest obowiązkowa. W Grecji, jako jedynym kraju, nie ma winiety, ale płaci się za autostrady. I to bardzo często - bramki są czasami co kilkanaście kilometrów, a opłaty wtedy tak małe, że aż dziw bierze że obsługa w budkach siedzi (np. 0,30, 0,50 Euro). Do tego dochodzą albo opłata za most (6 euro) albo za prom między Rumunia a Bułgarią oraz koszt benzyny, który niewiele różni się we wszystkich krajach tranzytowych. Najdrożej wychodzi Grecja, a najtaniej Rumunia, ale są to różnice do około 20 centów na litrze.
Czasami trzeba jednak z autostrady zjechać i trochę pojeździć lokalnymi drogami, żeby coś fajnego zobaczyć albo odnaleźć ciekawy nocleg. Tutaj wyróżnia się Bułgaria, gdzie zdarzało się na trafiać na drogi niemalże rodem z Ukrainy! Od razu poczuliśmy klimat postkomuny, co tylko sprawiło że Bułgaria zainteresowała nas jeszcze bardziej!

Cała trasa wyprawy to około 6000 km, przejechane w 15 dni, w drugiej połowie sierpnia:
Dzień 1: Gostynin - (Węgry - granica Rajka) - Lipot; 700 km
Dzień 2 Lipot - (Rumunia- granica na autostradzie M43/A1) - Sybin; 700 km
Dzień 3 Sibin - Trasa Transfogaraska - Giurgiu; 400 km
Dzień 4 Giurgiu - Ruse (Bułgaria granica Ruse) - Wielkie Tyrnowo - Płowdiw - Baczkowo; 400 km
Dzień 5 Monastyr Baczkowski - Asenowgrad - Perperikon - (Grecja, granica Nimfea) - Imeros; 200 km
Dzień 6-10 Grecja (wyspa Thassos oraz półwysep Chalkidiki - Sithonia)
Dzień 11 Meteory - Riwiera Olimpijska - (Bułgaria, granica Kulata) - Melnik; 400 km
Dzień 12 Melnik - Monastyr Rylski - Sofia; 250 km
Dzień 13 Sofia - Bełogradczik - (Rumunia, granica Kalafat) - Drobeta-Turnu Severin; 350 km
Dzien 14 Baile Herculane - (Węgry, granica Battonya) - Jászszentandrás; 500 km
Dzień 15 Węgry - Słowacja - Czechy - Poznań; 800 km

Poza kempingami...można ale nie wolno!

Na kempingu Vrachos w Kastraki, Meteory, Grecja Klimatyczne noclegi to jeden z powodów dla których warto się wybrać w tak długa podróż własnym autem, z namiotem na dachu. W ciągu całego wyjazdu tylko trzy razy spaliśmy na kempingach i były to noce z góry zaplanowane. Pierwsza i ostatnia, na węgierskich kempingach z basenami termalnymi (Lipot oraz Jászszentandrás) i dodatkowo jeszcze jedna noc w Grecji, w małej miejscowości u stóp Meteorów -Kastraki (kemping Vrachos, z basenem, 32 euro za rodzinę 2+2 z autem i namiotem).

Nocleg za starym mostem niedaleko klasztoru Baczkowskiego Noclegów na dziko szukaliśmy głównie poprzez aplikację Grupy Biwakowej oraz iOverlander. Czasami też sprawdzaliśmy miejscówki z park4night, ale te są jednak głównie dla kamperów, bo często są to po prostu parkingi przy atrakcjach turystycznych. Namiotu na dachu, wystającego 120 cm poza obręb auta w takich miejscach raczej na noc nie dałoby się rozstawić.
W żadnym z krajów nie spotkały nas nieprzyjemności z okazji spania poza polami kempingowymi, chociaż oficjalnie takie noclegi nie są dozwolone ani w Bułgarii ani w Rumunii, ani w Grecji. Zasada jest prosta, można ale nie wolno. Kampery można spotkać wszędzie i nikt nie robi z tego problemów, chyba że jest widoczny znak zakazu kempingowania. My takie znaki po raz pierwszy dopiero zobaczyliśmy na Riwierze Olimpijskiej i to przy większych plażach, przy turystycznych miejscowościach. Całe wschodnie wybrzeże, szczególnie za Chalkidiki, jest pustawe nawet w sezonie i nie trudno znaleźć jest wioskę z plażą, gdzie tylko w ciągu dnia przychodzą miejscowi, a wieczorem robi się kompletnie pusto i tylko co jakiś czas widać gdzieś nocujący kamperek. Jedynie należy uważać na psie watahy, bo ich w okolicach greckich wiosek jest całkiem sporo, ale raczej trzymają się swojego terenu, jak się odejdzie kawałek dalej, to przestają auto gonić.

Plaża Limeros, wyspa ThasosPlaża w Imeros, pn Grecja Moim marzeniem było spać jak najbliżej plaży i takich miejsc szukaliśmy w Grecji. Na Thasos trochę trzeba było się naszukać spokojnych miejsc, bo plaż jest tam bardzo dużo, ale większość zagospodarowana (leżaki, bary itp.), A do każdej niemalże plaży trzeba zjechać, bo główna droga na około wyspy poprowadzona jest po wysokim, skalistym wybrzeżu.

Plaża na wybrzeżu, przed ChalkidikiPlaża ChalkidikiPlaż jest naprawdę wiele i jak się ma trochę determinacji i dobre auto, to na pewno się coś odludnego znajdzie, chociaż dojazd do niektórych plaż to raczej tylko 4x4 oraz oczywiście zdeterminowani miejscowi w małych autach osobowych, którzy w takie miejsca się wpychają, gdzie i czasami terenówka się zastanowi zanim wjedzie!

Ppolana przy bułgarskich gorących źródłach w okolicach MelnikaWielki przyklasztorny parking przy lesie to doskonale miejsce na nocleg Dwa razy spaliśmy w okolicy klasztorów, w Bułgarii niedaleko słynnego Monastyru Baczkowskiego, a w Rumunii przy małym klasztorze Vodita, tuż przy granicy z Serbią. Takie miejsca są dobre jak przyjeżdża się tuż przed zapadnięciem zmroku, bo za dnia kręci się wszędzie za dużo ludzi. W Bułgarii, pod Sofią złapała nas burza i baliśmy się szukać noclegu w lesie. Zatrzymaliśmy się na przydrożnym parkingu, w małej miejscowości. Jak tylko zrobiło się ciemno, podjechała policja, po czym jak zobaczyli zagraniczne tablice (i dzieci w oknie auta), bez słowa wycofali się...i pojechali wylegitymować stojącego niedaleko miejscowego Bułgara! Do nas już do rana nie wrócili.

Grecka plaża w Imeros, sprzątnięta nieco przez nas przed biwakiem Największy problem z noclegami to niestety wszechobecne śmieci! Najgorzej jest w Bułgarii. Każda polanka, pobocze, czy miejsce widokowe dosłownie tonie w odpadach turystycznych, typu butelki, plastiki i papiery. Koszy na śmieci jest bardzo mało, a jak już są to bardzo przepełnione. Niestety oba bułgarskie noclegi wolne od śmieci nie były i całkiem byliśmy zadowoleni, że noc zapadła szybko, a o poranku trzeba było jechać dalej.
W Rumunii ze śmieciami jest trochę lepiej ale też są dzikie wysypiska, więc może się zdarzyć, że fajny punkt noclegowy już nie istnieje, bo został zasypany górą śmieci.
Grecja również do najczystszych miejsc nie należy, a do tego morze dodatkowo śmieci dość sporo na plaże wyrzuca i Grecy nic z tym nie robią. Rybacy rozkładają się kilka metrów od plastikowych resztek i spokojnie cały dzień łowią. Oczywiście na dużych plażach miejskich jest porządek, ale jak się chce bardziej w dzicz wyjechać to już miejsce noclegowe trzeba czasem samemu nieco uprzątnąć.