Nieco mniej komercyjne greckie wybrzeże

Plaża w ImerosGranicę Bułgarii z Grecją mijamy szybko, bez kolejki, tylko sprawdzają rejestrację podróżnych oraz certyfikat Covid. Tuż za granicą Grecy nas zaskakują, bo jest blokada drogi i jedna osoba na każde auto wjeżdżające musi wykonać test PCR na koszt państwa greckiego. Wybraliśmy Adama, poczekaliśmy 10 min na poboczu i udało się. Ciekawe co by było,jakby wynik był pozytywny, zawrócić by nas już nie mogli, bo nas do Grecji wpuścili,więc pewnie do jakiegoś hotelu na kwarantannę by nas wysłali.
Pierwsze co nas w Grecji zaskoczyło to różnica w jakości górskich dróg. Gładko, szeroko i wygodnie. Pojawiły się tunele, zamiast objazdu każdej górki, jak to było w Bułgarii czy w Rumunii. Jedzie się szybko, płacąc niewielkie pieniądze za krótkie odcinki autostrad.

Plaża w Imeros My od razu kierujemy się na plażę w Imeros , jako, że od granicy to tylko 60 km. Imeros, to mała wioska rybacka. Na ogromnej plaży publicznej jest zupełnie pusto, mimo, że to początek greckiego sezonu wakacyjnego. Dojeżdżamy ile się da szutrową drogą. Gdzieniegdzie stoją pojedyncze parasole, pod którymi chowają się miejscowi, czasami w oddali widać rybaków. I tyle. Na pewno zostaniemy tu na noc. Żeby nie było zbyt idealnie, są też minusy, chyba takie jak w całej Grecji, plaże upstrzone są śmieciami, głównie wyrzuconymi przez morze resztkami plastiku, ale też niestety pozostałościami po lokalnych imprezach. Sami sprzątamy sobie kawałek plaży, aby przyjemniej siedziało nam się wieczór.
Woda jest niesamowicie ciepła i płytka, dzieci baraszkują aż do nocy, a my mamy piękny zachód słońca. W najbliższej naszej okolicy jest tylko jeden rybak, który przynosi nam wieczorem jabłka. Sielanka kończy się przed północą kiedy to zaczyna się potężna wichura, targająca naszym namiotem dachowym na prawo i lewo.

Plaża w Imeros

Noc bardzo niespokojna, bo w północnej Macedonii i w Bułgarii jest ogromna burza, u nas tylko strasznie wieje i błyska, ale widzimy że w okolicy jest aż 300 wyładowań. Jeśli burza dojdzie do nas, trzeba będzie ewakuować się z namiotu do auta. Na szczęście nic takiego się nie dzieje i dzieci w miarę spokojnie noc przesypiają, czego nie da się powiedzieć o rodzicach! Kolejnego dnia wyjeżdżamy dość późno, bo dzieci nie chcą opuścić naszej pierwszej plaży.Jedyne co je może wyciągnąć z wody to południowy upał. A na około nas nie ma żadnych drzew, kompletna pustka, tylko morze i ogromne nieużytki. Na opuszczonym kąpielisku znajdujemy kran z słodką wodą i trochę się przepłukujemy przed wyprawą na prom. W lokalnym sklepiku kupujemy chleb, fetę i pomidory, a po chwili miejscowi dorzucają nam do siatki 200ml lokalnej wódeczki ouzo, tak na przywitanie. Takiej gościnności się nie spodziewaliśmy!

Prom na Thasos Jeszcze w Polsce zamarzyło mi się odwiedzenie jakiejś małej, greckiej wysepki. Padło na Thasos, bo było idealnie na naszej trasie, a prom na tę wyspę z Keramoti odpływał co chwilę, koszt to 36 euro za 4 osoby i auto, a podróż trwa tylko 40 min. Liczyłam na super plaże i piękne miejsca noclegowe. Nie zawiodłam się. W stolicy, która również nazywa się Thasos, zjadamy kolację w portowej tawernie, moja pierwsza grecka musaka oraz souvlaki dla Lili. Tradycyjnie do rachunku dostajemy mały deser gratis, ciasto czekoladowe. Doliczana jest też standardowa opłata za obsługę, od osoby 0,8 euro.
Thasos to właściwie jedna asfaltowa, kręta droga na około wyspy i małe dróżki w doł do plaż i wiosek.Cały środek wyspy to góry. Wokół znanych plaż i miasteczek ruch jest bardzo duży, a pobocza często zapchane są zaparkowanymi autami, których właściciele spędzają czas na plaży. Plaże rozmieszczone są albo wzdłuż głównej drogi, albo o wiele niżej, w miejscach, gdzie szosa wiedzie skarpą. Drogi dojazdowe są wąskie, strome i często szutrowe. Na całej wyspie plaż jest kilkadziesiąt i każdy na pewno znajdzie coś dla siebie, albo w okolicach hoteli, restauracji,albo w kompletnie odludnych miejscach. Najlepiej poczytać wcześniej na forach aby za długo nie jeździć i nie szukać samemu. W wielu miejscach kampery i auta mogą parkować tuż przy samej plaży, a wieczorami też przenocować za darmo, ale w wyznaczonych miejscach.

Thasos, plaża LimerosThasos, plaża Limeros My śpimy na plaży Limeros z Grupy Biwakowej. Jest to bardzo spokojna zatoczka na południu wyspy, świetne miejsce z noclegiem tuż przy plaży, między drzewami oliwnymi. W ciągu dnia aut jest sporo, ale na noc zostają tylko cztery załogi. Wieczór mamy bardzo sielski, dzieci kąpią się niemalże cały czas, a my obserwujemy je przy winku, siedząc przy aucie. Następnego dnia są już ogromne fale, bo od połowy nocy i też cały poranek znów potężnie wieje. Zabawa w wodzie jest niesamowita. Rodzinę udaje mi się wyciągnąć na mała wycieczkę dopiero po południu, a i tak wracamy na tę sama plażę na kolejną noc. Inne plaże wydają się być albo bardziej przy drodze, albo mają już infrastrukturę czyli parasole, leżaki i bar, a nasza plaża jest idealna!

Naturalny basen Giola Trzeciego dnia zaplanowaliśmy późny wyjazd z wyspy tak by zdążyć ja objechać dookoła i jeszcze coś po drodze zobaczyć. Zaczęliśmy od naturalnego basenu Giola. Spodziewaliśmy się tam tłumów, bo to bardzo opisywana atrakcja, i rzeczywiście tak było. Auto parkuje się gdzieś przy drodze, lepiej nazwę za daleko nie wjeżdżać, bo na końcówce wszystko jest pozajmowane. My zaparkowaliśmy na prywatnym parkingu bezpłatnym, koło knajpki. Szło się przez prywatny teren właściciel, schodząc w dół i rozkoszując się niesamowitymi widokami. Sama Giola to niedużej wielkości basen skalny, bez dostępu do plaży. Żeby do niego wejść trzeba przejść po śliskich, płaskich skałach od strony morza, gdzie co chwilę przewalają się fale, albo trzeba po prostu skoczyć. Głębokość basenu to około 8 metrów. Kąpiących się śmiałków jest wo wiele mniej niż gapiów. Większość turystów idąc tam w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że tam nie ma plaży. Idą obładowani ręcznikami, parasolami, koszami z jedzeniem, a na miejscu zastali tylko skały i skarpę z pięknym widokiem na morze. Niestety nie jest to miejsce bezpieczne dla dzieci i większości przypadków, jeśli nie są znakomitymi pływakami, nie powinny one w ogóle do basenu wchodzić. Naszego siedmiolatka trzeba było przekupić obietnicą dużych lodów abyśmy my, rodzice i starsza córka, mogli przez chwilę sami popływać i poskakać.

Zaskakująca Kavala i plażowanie na Chalkidiki

KawalaKawala Kavala to jedyne miasto jakie odwiedzamy w Grecji. Znalazłam je przypadkiem, przeglądając ciekawe miejsca na trasie z Keramoti, gdzie dopływał nasz prom, do Półwyspu Chalkidiki. Zaciekawiły mnie ogromne, kamienne mury otaczające stare miasto na wzgórzu nad morzem. Rzeczywistość przekroczyła nasze oczekiwania, bo to nie tylko mury, ale i ruiny zamku oraz niesamowity akwedukt.

KawalaKawalaMimo sezonu w miasteczku tłumów nie było, bez problemu znaleźliśmy miejsce na parkingu przy samym centrum. Spacerkiem obeszliśmy stare miasto, wspięliśmy się na widokowe mury, podziwiając czerwone dachy małych domków, na tle niebieskiego morza. Na koniec obeszliśmy akwedukt. Bardzo ciekawe miejsce na krótki przystanek na trasie!

Nocleg w drodze na Sithonię W drodze na Chalkidiki śpimy oczywiście nad morzem, tym razem na dużej plaży, niedaleko głównej drogi, od której oddziela nas tylko pas domków jednorodzinnych. Jest to nasz nocleg najbliżej wody. Jedyny minus takich dzikich noclegów na dużych, opustoszałych plażach koło miejscowości to pojawiające się czasami grupki dzikich psów. Agresywnie reagują one na samochody ale zauważyliśmy, że trzymają się swojego terenu. Wystarczy odjechać kilkaset metrów dalej i już jest spokój. Na półwyspie Chalkidiki decydujemy się na tzw środkowy palec, czyli Sithonię. Pierwsza odnoga, Athos, jest dla turystów niedostępna, bo w całości zajmują ją mnisi. Panowie mogą pojechać tam na bardzo ograniczoną wycieczkę, a kobiety w ogóle wstępu nie mają.

Dzika plaża na SithoniiW poszukiwaniu dzikich noclegów Sithonia to znów ciąg plaż, wzdłuż całego wybrzeża. Tutaj jednak trudniej jest znaleźć pustawą plażę, a nawet trudniej o miejsce parkingowe przy większych plażach. Jednak im dalej na południe tym robi się luźniej i znów do plaży można podjechać autem. Dzikich plaż oznaczonych jest kilka, ale większość niestety to stare wpisy na iOverlander. W końcu znajdujemy idealny opis na plaży między dwoma zatokami, tylko z dojazdem 4x4. Trasa jest dość długa, a nasze auto ma problem z mocą więc do samego końca nie dojeżdżamy (jest bardzo stromo), zatrzymując się jedną plaże bliżej. Tutaj również jesteśmy prawie sami. Plaża jest kamienista, tak samo dno morza, więc dzieci zabierają się za snorklowanie. Droga powrotna znów dostarcza mi wystarczająco adrenaliny na cały dzień.
Zachodnia część Sithonii to plaże bliżej asfaltowej szosy, już nie tak spektakularna jak na południu. Trzeba trochę od plaż już odpocząć, więc ruszamy na Meteory!

Wiszące klasztory i widoki na Olimp

W centrum Kastraki Dzięki dobrej sieci autostrad z Salonik w okolice Meteorów dojechać można w tylko trzy godziny! Z Chalkidiki nawet organizowane są jednodniowe wycieczki. My jednak w planach mieliśmy nocleg na miejscu tak by Meteory spokojnie móc obejrzeć wieczorem, podczas zachodu słońca, jak o poranku, kiedy to tłumy są nieco mniejsze, gdyż nie ma jeszcze autokarów z Aten, Salonik czy innych dużych miast. Śpimy w miejscowości Kastraki, która leży u stóp górskich klasztorów. Jest to świetna baza wypadowa, bo do największego klasztoru z wioski autem jedzie się stąd tylko kilka minut. Dostępnych klasztorów jest sześć, ale każdy z jest co najmniej jeden dzień w tygodniu nieczynny. Przed zwiedzaniem należy sprawdzić, które klasztory są danego dnia otwarte i w jakich godzinach. Wszystkie mogą mieć przerwę w środku dnia.

Meteory o zachodzie słońcaMeteory o zachodzie słońca My zaczynamy od zachodu słońca. Punktów widokowych jest wiele. Te najbardziej oczywiste to parking i okolice klasztoru Warłaama czy Wielkiego Meteoru. Ale można też ruszyć w kierunku klasztoru Świętej trójcy i jadąc główna trasa wypatrywać auto na poboczach. Miejsc parkingowych jest bardzo mało i spóźnialscy parkują po prostu na głównej szosie. Już z samej drogi widok jest niesamowity, ale można również podejść nieco głębiej, na skałki.

MeteoryMeteory Rano klasztory otwierają się o 9 tej i warto około tej godziny przybyć na zwiedzanie tych najbardziej znanych. Wstęp wszędzie jest taki sam 3 euro. Kobiety obowiązują zakryte ramiona i długie spódnice lub luźne spodnie. W czasach covidowych nie było możliwości wypożyczenia okryć na miejscu, ale wszędzie ubrania były sprawdzane, więc trzeba być przygotowanym i przed wejściem się czymś okryć.

Widok z klasztoru Św TrójcyKlasztor WarłamaNie ma sensu odwiedzać wszystkich klasztorów w środku, bo są one dość podobne i w większości bardzo skromnie urządzone. Znacznie ciekawiej wyglądają z zewnątrz, szczególnie gdy jest możliwość popatrzenia na nie z góry, pomiędzy masywnymi skałami. Widoki z klasztornych dziedzińców też są świetne. Mnie najbardziej zaskoczył ten z dachów Św Trójcy, gdzie nagle naszym oczom ukazała się Kalabaka.

Klaszor WarłamaKlasztor Św Trójcy W sumie odwiedziliśmy dwa klasztory w środku: Warłaama i Św. Trójcę. Wielki Meteor akurat był nieczynny ale i tak podeszliśmy sobie do niego aż pod same bramy. Powolne zwiedzanie i oglądanie widoków, przemieszczając się od czasu do czasu autem zajęło nam aż cztery godziny.

Na zakończenie pobytu w Grecji podjechaliśmy na Riwierę Olimpijską. Niestety to miejsce nas rozczarowało bo w porównaniu z północą Grecji jest to znacznie więcej hoteli położonych przy samej plaży. Ustronnych miejsc do kąpieli jest mniej, a jak już się coś znajdzie to od razu ustawiony jest zakaz biwakowania. Największą atrakcją okazał się sam Olimp, który jadąc do i potem wracając z Meteorów, objechaliśmy na około. Zamiast ostatniego noclegu w Grecji ruszyliśmy prosto do Bułgarii, co okazało się być dobrą decyzją