Termalny kemping na rozpoczęcie wakacji

Jak jest tranzyt przez Węgry, muszą być też termy. Tym razem szukaliśmy czegoś na północnym wschodzie i wcale łatwo nie było, bo basenów termalnych jest tam niesamowicie dużo i nie wiadomo co wybrać. Celowaliśmy w basen z kempingiem, bo wtedy wejście na termy jest w cenie noclegu, a zakładaliśmy, że z Polski dojedziemy pod wieczór i nocleg jak najbardziej był nam potrzebny

Padło na Tiszaujvaros, niedaleko Miszkolca. Co prawda kemping nie był na terenie basenów tylko 100 metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, ale oferował jednodniowy wstęp na basen w cenie noclegu, a za auto plus 4 osoby zapłaciliśmy tyle samo, ile zapłacilibyśmy za wejściówki całodzienne na basen (około 170 zł czyli 14500 HUF). Kemping jest bardzo duży i raczej miejsc nawet w sezonie na nim nie braknie, chyba, że ktoś potrzebuje podłączenie do prądu. Największym mankamentem, jak to na kempingach, są głośne imprezy do rana i śpiewy, głównie w języku polskim. Radzę więc od razu uciekać w najdalszy kąt.

Wejście na basen dla kempingowców znajduje się z boku, mała bramka w betonowym płocie, gdzie pokazuje się ręcznie wypisane karteczki, które pracownik przepisuje ręcznie do wielkiej księgi. Nie dostaje się żadnych przepasek, więc jak już raz się wejdzie to nie można wyjść. <\br> Teren kompleksu jest całkiem spory. Mamy duży basen pływacki, z zimna wodą, bardzo głęboki, w żadnym miejscu nie ma tam gruntu. Można skakać do woli z trampoliny albo z brzegu. Tuż za nim znajdują się trzy wielkie zjeżdżalnie, gdzie wchodzić mogą dorośli i dzieci powyżej 120 cm. Do wyboru są pojedyncze i podwójne pontony, jedna zjeżdżalnia bez pontonów i mega ostry zjazd na pontonach na trasie takiej jak dla deskorolek.<\br> Na samym końcu za zjeżdżalniami jest całkiem spory basen z wodami termalnymi, leczniczymi, w kolorze ciemnozielonym. Basen ma wiele zakamarków i ławeczek do siedzenia i wygrzewania kości.

Po drugiej stronie kompleksu jest basen z uruchomioną raz na godzinę falą, a kawałek dalej basen dla starszych dzieci z szeroką zjeżdżalnią. W tych basenach woda jest normalna, bez termalnego podgrzewania. Ale zaraz obok znajdują się kolejne, jeszcze większe, zielone baseny termalne, poprzez które można wpłynąć do wewnętrznego kompleksu, gdzie oczywiście są kolejne baseny. W środku już tyko są to mniejsze oczka termalne, za to o różnej temperaturze. Najgorętsze dochodziło do 40C.

Na basenach oczywiście można coś zjeść. My jak zwykle rzuciliśmy się na langosze z serkiem i z czosnkiem. Do wyboru była też termalna pizza. <\br> Termy zamykają się dość wcześnie, bo o 20 tej w pełni sezonu, w wakacje. W praktyce oznacza to, że już o 19.30 zaczyna się sprzątanie terenu. Nam idealnie starczyły na wybawienie się 3 godziny w piątkowy wieczór.

Najpiękniejszy ogród botaniczno - zoologiczny na Węgrzech

O tym ogrodzie zoologiczny słyszałam już nie raz, ale jakoś zawsze nie starczało czasu, bo Węgry zawsze traktujemy jako kraj tranzytowy i jak już się gdzieś zatrzymujemy, to są to termy. Jednak tym razem zrobiliśmy wyjątek i pierwszego dnia były termy wieczorem, po przyjeździe z Polski, a drugiego dnia pod warunkiem wczesnego wstania dzieci (warunek oczywiście został spełniony) spontanicznie wyszedł nam wyjazd do zoo, oddalonego od Tiszaujvaros tylko o niecałą godzinkę, całkiem po naszej trasie w kierunku Rumunii.

Ten ogród zoologiczny zdobył wiele nagród i wyróżnień i jest określany jako jedna z większych atrakcji na Węgrzech. Spodziewaliśmy się więc tłumów i tłumy zastaliśmy już przed wejściem, o godzinie 9.30 rano. Kolejki do kas szły jednak niespodziewanie szybko, ale już nawet o tej godzinie zaczynały się problemy z miejscami na dwóch, umieszczonych wzdłuż głównej drogi parkingach. Jednak miejsca wciąż były. Gdy wychodziliśmy przed 12 tą, miejsc nie było nigdzie, a pobocze po obu stronach głównej drogi zapchane było całkowicie, tak, że lokalny autobus miał problemy z przejazdem! Warto więc przybywać wcześnie, szczególnie w sobotę.

Muszę przyznać, że mimo sporego tłoku na początku zwiedzania, zoo naprawdę robi wrażenie. A to z trzech powodów. Po pierwsze piramida, przypominająca wrocławskie Afrykarium, ale tutaj o tematyce dżungli indonezyjskiej. Jest to nieduży budynek, ma chyba z trzy poziomy i pusty, okrągły środek, w którym rośnie tropikalna dżungla. Chodzi się wokół niej po schodach oraz drewniano-sznurowych mostkach. A między roślinami królują motywy indyjskie, stylizowane na zarośnięte fragmenty starych świątyń. W terrariach można podziwiać węże oraz inne gady i płazy. Są też małpy i warany z Komodo. Na parterze i w podziemiach jest jeszcze ciekawiej, bo znajduje się tam mini oceanarium z tunelem nad głowami, którym przepływają rekiny. Drugi powód niezwykłości tego zoo to nietypowe zwierzęta, które rzadko gdzie można w ogrodach zoologicznych spotkać. Były ogromne goryle, białe tygrysy, biały lew, białe nosorożce, białe wilki oraz biały tygrys w czarne paski, niemalże wyglądający jak zebra! Do klatki białych lwic można wejść przez tunel i zajrzeć przez małą budkę, wystającą z ziemi, na samym środku lwiej klatki. Niestety szyba w budce była dość porysowana ale mimo wszystko można było podejrzeć kilka lwic z odległości mniejszej niż metr.
Ciekawy jest też dział afrykański, z pomostami między poszczególnymi gatunkami zwierząt. Jest też wiele klatek z wszelkimi gatunkami lemurów, nawet jedna taka, do której można wejść do środka i z mostku obserwować zwierzęta, śpiące przy poręczach.

Nie tylko zwierzęta wprawiły nas w zachwyt w tym zoo, również była to przyroda. Nie bez powodu ogród ten nazywa się zoologiczno – botanicznym. Każdy region świata reprezentują odpowiednie rośliny, tam, gdzie to możliwe, również na zewnątrz. Z budynków największe wrażenie robi piramida z indonezyjską dżunglą, ale jest też australijski pawilon z piękną roślinnością, a w wielu akwariach królują przepiękne koralowce. <\br> Zoo rozlokowane jest na kilku hektarach i trzeba poświęcić co najmniej 2-2,5 godziny na szybki spacer tak by zobaczyć większość terenu.