Kolonialne Kochi

Welcome to Kochi!Prom na trasie Ernakulam - Kochi Fort Kochi leży na niewielkim półwyspie i w większości przypadków aby się do niego dostać należy najpierw do dojechać do Ernakulam, a stamtąd wziąć szybki przejazd promowy. To znaczy szybki to on jest jak już ruszy. Promy niby odjeżdżają co kilkanaście minut ale my w kolejce staliśmy prawie godzinę i nic się nie działo. Do tego kolejki były dwie – jedna znacznie krótsza a druga ciągnąca się jak wąż przez długą i poczekalnię. Z krótszej Adama wyrzucono – na szczęście stała też tam Lila – i ona mogła zostać. Okazało się bowiem, że była to oddzielna kolejka dla kobiet i można tam było kupić do trzech biletów na osobę. A bilet kosztował 4 rupie czyli około 25 groszy!

Prom bardzo fajny, klimatyczny, zdezelowany, upalny i pełen miejscowych. Płynie się tylko kilkanaście minut i jest to zdecydowanie szybsza trasa niż na około autobusem lub taksówką. Tylko lepiej za bardzo się naszemu promowi nie przyglądać, bo można nabrać poważnych wątpliwości czy tak przerdzewiała jednostka może gdziekolwiek jeszcze dopłynąć! Do dodatkowych atrakcji należy wskakiwanie na prom z pełnym bagażem..poprzez drugi prom. Nie wiadomo czemu w drodze powrotnej do Ernakulam promy nie stawały w porcie tylko dobijały do innego, zacumowanego promu i pasażerowie musieli przeskakiwać z promu na prom, a potem dopiero na brzeg.

Fort Kochi odwiedza się głównie w poszukiwaniu kolonialnych, po-portugalskich klimatów. Najlepiej mieszkać jak najbliżej portu i niewielkiego centrum, gdzieś w okolicy katedry Santa Cruz. Nam udało się znaleźć bardzo przyjemny i spokojny hotelik Bastian Homestay (1500 rupii), ulokowany w wąskich uliczkach, gdzie nawet riksza może mieć problemy z dojazdem. Dojscie z głównej drogi jest jednak bardzo dobrze oznaczone. Hotel jest nowy, bardzo czysty i chyba najładniejszy w jakim na naszej trasie spaliśmy. I do tego rewelacyjne keralskie śniadanko za nieco ponad 100 rupii.

Jako, że do Kochi przyjechaliśmy po południu, pierwszego dnia oglądamy tylko katedrę i udajemy się na pokaz tańca Kathakali w Kerala Kathakali Centre Bilety nie są tanie, bo aż 350 rupii, ale ponoć jest to najlepsze miejsce na oglądanie keralskiej, tradycyjnej sztuki. Przedstawienia są codziennie i często przy pełnej sali (miejsca numerowane), więc warto wcześniej bilety zarezerwować przez internet. Na sali można pojawić się już godzinę wcześniej by podejrzeć makijaż artystów. Jednak tak na prawdę to samo można zobaczyć przybywając około 10 minut przed przestawieniem, kiedy to makijarz jest właśnie kończony. Przed samą sztuką konferansjer krótko opowiada historię Kathakali oraz nieco przydługo objaśnia poszczególne emocje, jakie aktorzy wyrażają twarzą, dłońmi i stopami. Każdą emocję aktor próbnie na scenie pokazuje. Po kilku minutach staje się to już nieco nudne. Samo przedstawienie rozpoczyna się od muzyki na żywo, a potem pojawiają się aktorzy. Wygląda to wszystko bardzo ciekawie i ekspresyjnie, chociaż dla nie znów trochę jest zbyt długie, co potęguje głośna, monotonna muzyka.

Aby zobaczyć to co z kolonialnego Kochi pozostało, najlepiej się udać na pieszą wycieczkę z Fortu Kochi do Mattanchery. My podłączyliśmy się pod większą grupę Polaków, którzy razem z Kasią Mazurkiewicz (Terra Incognita) akurat tego samego dani Kochi zwiedzali. Miło tak sobie czasami pochodzić w większej grupie, szczególnie że znalazł się tam towarzysz- równolatek dla Lilianki. Trasa bardzo ciekawa dla kogoś kto lubi omszały powiew przeszłości. Wzdłuż ulicy ciągną się stare, ale wciąż używane magazyny oraz piękne, stare i bardzo zniszczone domy w stylu kolonialnym. Trochę mi to przypomniało Kubę.

W drodze z Mattanchery do KochiW drodze do Mattanchery Przechodząc z Mattanchery, koło przystani promu, w końcu dociera się do portu i nabrzeża w Kochi. Tutaj już zaczynają się stragany z pamiątkami i kolorowymi świecidełkami, przeznaczonymi głównie dla miejscowych. Zaczynają się też tłumy niedzielnych turystów, jednak wciąż to miejsce to przede wszystkim spory port rybacki, gdzie sieci rozstawione są wzdłuż bardzo zanieczyszczonej plaży. Są to bardzo specyficzne, duże sieci w stylu chińskim, do których obsługi z brzegu potrzebnych jest kilka osób. Złowione ryby można od razu kupić na straganach i oddać do usmażenia po drugiej stronie małego bulwaru.

My zamówiliśmy sobie ponad kilogramową rybkę za około 750 rupii (12 usd), wraz z ugrillowaniem. Obiad był pyszny i nawet udało się dogadać by rzeczywiście było mało przypraw, więc dzieci zjadły z dużą przyjemnością.

Końcówka portu to też ciekawe miejsce na spacer. Znajdują się tam pojedyncze, ogromne wille koloniale, otoczone soczyście zieloną, egzotyczną roślinnością. Wille te są niestety niedostępne, ponoć większość już wykupiona przez banki i inne duże instytucje. I tak warto je obejrzeć z zewnątrz. Ogólnie, wybrzeże nie jest duże i całe Kochi wraz z Mattanchery spokojnie zwiedzić można w jeden dzień

Kolonialna zabudowa KochiKolonialna zabudowa KochiKolonialna zabudowa Kochi