18-09-2014 Fuman – Bandar-e Anzali - Qazvin

Morze Kaspijskie w deszczuSiedmiogodzinna trasa zamiast zapewnianej przez irańskich gospodarzy trzygodzinnej przejażdżki.
Od rana siąpi deszcz. Trzeba stąd uciekać, bo taką pogodę to mamy o tej porze roku w Polsce. Jedziemy trasą nad morzem Kaspijskim, przez Bandar-e Anzali, bo ponoć wtedy też można się dostać do Alamut.
Z przodu Adam z Ibrahimem, z tyłu jego żona, Lila oraz ja z Tymkiem w foteliku na kolanach. Ciasno, ale dajemy radę. Nad morzem też pada, ale zbytnio nie żałujemy, bo nie jest tam ładnie. Daleko im do polskich plaż. Po krótkim spacerze jedziemy do Qazvin, niestety z powrotem przez Rasht. Chyba nasz kierowca nie znalazł obiecanej drogi nad morzem. Czyli na trzech godzinach na pewno się nie skończy. Lila zaskakująco daje radę, może dlatego że ma lokalne towarzystwo a nie tylko rodziców. Na każdej przerwie dostaje coś słodkiego, a to loda, a to ciasteczka czy cukierki. Do Qazvin dojeżdżamy na tyle późno, że nie ma już szans na wspólną wizytę w Alamut. Szkoda, bo nasi Irańczycy niewiele z nami zwiedzili i muszą wracać do domu. Chcieliśmy ich zaprosić na obiad ale nie dało rady. Mamy się do nich odezwać jak będziemy w Shiraz, ale nie wiem czy będziemy mieć jeszcze siłę na kolejną dawkę super gościnności, przy minimalnym porozumieniu w języku a angielskim.

Podróż z Fuman do QazvinQazvin nie jest turystycznym miastem, wiec wybór hoteli niewielki, a ceny wysokie. Zostajemy w hotelu Iran za wynegocjowane 115 tyś (39USD), za apartament z kuchnią i fatalną łazienka. Toaleta w stylu zachodnim z niedziałająca spłuczka, a do tego centralna klimatyzacja nad łóżkiem, która włącza się kiedy chce.
Taksówka z hotelu za półdniową wycieczkę do Lamiasar Castle (130km) chce 60USD (180tys.). Wyśmiewamy ich ale z ceny zejść nie chcą . Nasz Irańczyk sprawdza cenę na postoju i jest to 112tys.(38USD), przynajmniej dla miejscowego. Wieczorem w naszym pokoju zjawia się recepcjonista i proponuje 135tys. (45USD)! Na taką cenę możemy się zgodzić. Z kolacją też nie jest lekko. Nic nie możemy znaleźć. W tym kraju w ogóle nie ma małych ulicznych knajpek. I znów z pomocą przychodzi nam miejscowy. Zostawia auto i idzie z nami kilkaset metrów, by zaprowadzić nas do małej jadłodajni. Tłumaczy nam menu i podaje ceny. Na koniec zostawia nr telefonu, tak na wszelki wypadek. I to wszystko płynnym angielskim. Takich sytuacji mamy sporo i jest to zachowanie, które rzeczywiście wyróżnia Irańczyków na tle innych narodów.

19-09-2014 Qazvin – Razmiyan - Lamiasar Castle-Qazvin

Lamiasar Castle, góry AlborzPo hotelowym śniadaniu (jajo, dżem, placek (czyli irański chleb), herbata) wyruszamy zamówioną taksówką w góry Alborz. Zjeżdżamy najpierw do zielonej, żyznej Shahrud Valley a po dwóch godzinach jesteśmy już na krótkim szlaku. Biegnąca trawersem wąska ścieżka nie jest zbyt bezpieczna dla Lili, ale trasa jest bardzo krótka (15 - 20 min.). Z zamku asasynów pozostały tylko skromne ruiny. Kiedyś takich obiektów w okolicy było aż 50! Widoki przepiękne, aż by się chciało pójść dalej. Ale nie z dwójką dzieci!

Plac zabaw w malutkim RazmiyanWracamy więc do Razmiyan na plac zabaw. To kolejna pozytywna rzecz w Iranie. Nowoczesne place zabaw znaleźć można w każdym miasteczku, a w większych miastach w każdym parku! Jedyny problem to jak z takiego placu wyciągnąć dziecko, by jechać dalej!
Popołudnie spędzamy włócząc się po pustawych uliczkach Qazvin. Jest piątek, prawie wszystko pozamykane. Na bazarze czynna tylko jedna alejka. Piątki to najmniej ciekawe dni podczas podróżowania po krajach muzułmańskich. Nigdy nie wiadomo co i w jakich godzinach będzie czynne. Ulice są najczęściej wyludnione, a meczety mogą być zamknięte dla turystów.
Z ciekawostek: w starej części bazaru spotykamy niemiecko-włoską rodzinkę z dwójką małych dzieci (dziewczynki 2 lata i 9 miesięcy). Podróżują lądem z Istambułu, razem z spotykanymi po drodze Niemcami, którzy wzięli ich do swojego busa. Narzekają, że dzieci ciężko znoszą upał i zastanawiają się czy nie zrezygnować.
Nasze dzieci jakoś dają radę, ale Lila też na upał narzeka. I nic nie chce jeść, chyba że uda się znaleźć grillowanego kurczaka, bez dodatków i suchy ryż. Śniadania na słodko oczywiście jej odpowiadają.

20-09-2014 Qazvin - Teheran - Rey

Nasz plan przejazdu do Teheranu pociągiem szybko upadł, bo mimo że pociągi były, wszystko było porezerwowane i najbliższe połączenie na które można było nabyć bilety, było dopiero wieczorem. Najwyraźniej nie ma tu połączeń lokalnych, tylko dalekobieżne. Na szczęście taksówki są tanie, więc szybko przemieszczamy się na dworzec autobusowy i od razu łapiemy połączenie do Teheranu. Autobus lokalny, taki nasz PKS, 150km pokonuje w niecałe trzy godziny, za 5zl (5tyś, 1,5USD).

Rozrywki w lokalnym autobusie do ReyW Teheranie dopadają nas taksówkarze, ostro walcząc o klienta. Robi się nerwowo, bo zaczynają się szarpać między sobą, a przy okazji próbują przejąć nasz bagaż. Jeden do ostatniej chwili nie chce odpuścić, nawet jak już wsiadamy do prywatnej taksówki, wybranej na samym początku. Takich prywatnych aut jeździ sporo, bo Irańczycy sobie w ten sposób dorabiają. Z dworca Azadi na dworzec kolejowy zapłaciliśmy 4tys., za około 20 min. jazdę po zakorkowanym mieście. Tego rekordu nie da się pobić. Oficjalnie taksi bierze 10tyś. (3USD).
Po zostawieniu bagaży w przechowalni (15 tyś. (5USD), za 10 godzin), pojechaliśmy miejskim autobusem do Shahr-e- Rey, miasteczka będącego teraz częścią Teheranu. W autobusie to my stanowiliśmy lokalną atrakcję! Ja z Lilą i Tymkiem siedzieliśmy w części dla kobiet, oddzielnej od części ogólnie dostępnej niską barierką. Na migi prowadziłam konwersację z Irankami, podczas gdy one przekazywały sobie rozbawionego Tymka i dokarmiały Lilę czipsami, ciasteczkami i mlekiem w kartoniku.

Mauzoleum Immamzadeh Shah-e Abdal-Azim w ReyW Rey nie musieliśmy się martwić o to, jak trafić do meczetu i mauzoleum Immamzadeh Shah-e Abdal-Azim, bo jedna z pasażerek nas tam zaprowadziła. Po raz pierwszy musiałam założyć czador, czyli ogromną chustę, zakrywającą całe ciało. Czadory można było wypożyczyć przy wejściu, bo część Iranek nie nosi ich na co dzień i też wypożycza, gdy idą się pomodlić.
Meczet bardzo fajny, z dużą ilością pielgrzymów i bez turystów. Znów stanowiliśmy atrakcję i obiekt licznych fotek. Do głównego budynku z mauzoleum osobno wchodzą kobiety i mężczyźni, ale już w środku, w labiryncie pomieszczeń, są miejsca gdzie obie płcie przebywają razem.

Mini kąpielisko w ReyWreszcie znalazła się duża atrakcja dla Lili, rzadko spotykana w tym kraju. Małe źródło Cheshmeh Ali to doskonałe miejsce na spokojne popołudnie, na uboczu miasta. Dzieciaki chlapią się w wodzie, a rodzice odpoczywają na dywanach lub ławeczkach, z widokiem na pozostałości murów twierdzy.
Falafel na placu Tadżrisz na zakończenie dnia i wskakujemy do nocnego pociągu do Esfahan.