30-09-2014 Kashan - Abyaneh

Zaraz po opuszczeniu dworca kolejowego zawieramy nowe znajomości. Uprzejmi panowie ze sklepu motoryzacyjnego wzywają nam taksówkę do hotelu, przy okazji tłumnie wylegując na ulicę, by w liczbie ośmiu chłopa pozachwycać się niemowlakiem i jego starszą siostrą.
W hotelu Ehsan pytają nas o rezerwację. Nie brzmi to dobrze, nie ma miejsc. Na głównej ulicy zaczepia nas Reza, z sklepu z materacami, będącego jednocześnie mini agencją turystyczną. Pomaga nam znaleźć hotel i oferuje też swoje mieszkanie z 3 łóżkami za konkurencyjną cenę. Zostajemy u Rezy, chociaż mieszkanko wygląda jak po niedokończonym remoncie. Najważniejsze, że ma wielki dywan dla dzieci do turlania.

Khan-e Tabatabei, KashanKarawansjera Khan Amin al-Dowleh Timche, Kashan Zwiedzanie Kashan zaczynamy od bazaru. Ponoć gdzieś tam jest piękna karawansjera. Ale jak znaleźć takie miejsce w poplątanych uliczkach bazaru? W końcu zatrzymujemy się w pięknym miejscu na herbatę. Tak! Udało nam się przypadkiem trafić do prawdziwej herbaciarni na bazarze. Okazuje się później, że jest to właśnie poszukiwana przez nas karawansjera Khan Amin al-Dowleh Timche.

Hammam-e Sultan Mir Ahmad, KashanKashan najbardziej znany jest z tzw. domów historycznych, czyli dawnych prywatnych pałacyków, domostw najbogatszych mieszczan. My zwiedziliśmy tylko jeden, ten największy, Khan-e Tabatabei. Na pewno warto to zobaczyć, szkoda tylko, że część pomieszczeń była niedostępna ze względu na generalny remont posiadłości.

W tej samej okolicy jest jeszcze kilka innych, interesujących obiektów, w tym kilka innych domów historycznych, ale ze względu na czas i koszty (10tyś za każdy), zwiedzanie sobie odpuściliśmy. Zamiast tego wybraliśmy hammam sułtana Mir Ahmada, bardzo ciekawe miejsce, szczególnie, że nie ma tam żadnych inscenizacji, muzeum, figur woskowych itp. Po prostu pięknie odrestaurowane i podświetlone pomieszczenia dawnej łaźni.
Warto odwiedzić również dach, jeden z ciekawszych w okolicy.

Stara część AbyanehMieszkaniec AbyanehNa popołudnie umawiamy się na wycieczkę do Abyaneh. Po raz pierwszy wiezie nas kobieta, młodsza siostra Rezy. Jest bardzo miła, ale po angielsku nie zna ani słowa. Na około nas pustynia, mimo późnego popołudnia, powietrze wciąż gorące. Po drodze mijamy jeden interesujący, pilnie strzeżony porozstawianymi na wzgórzach działkami przeciwlotniczymi obiekt, ponoć jest to ośrodek wzbogacania uranu. Zdjęć robić nie wolno, zatrzymywać się również.

Starszyzna Abyaneh pod meczetemAbyaneh robi na nas lepsze wrażenie, niż się spodziewaliśmy. Tak jak do Mousuleh, przybyliśmy tu w momencie gdy turyści już wyjeżdżali, a kramy się zamykały. Miejscowi wracają do skromnych domków w starej części wioski, a my rozpoczynamy krótką wędrówkę górnymi uliczkami. Czerwień gleby i zrobionych z niej domów jest niesamowita. Gdy zejdzie się z głównej ulicy, przygotowanej pod turystów, wioska wygląda dość biednie. Ludzie mieszkają w rozpadających się gospodarstwach, a tylko niektóre domy są odnowione.

Widok na Abyaneh z zamkowego wzgórzaKoniecznie trzeba wspiąć się do ruin zamku, po drugiej stronie wyschniętej rzeki. Dojście tam przez wioskę nie jest łatwe, nas zaprowadziła nasza kierowniczka wycieczki, gdy jej na migi pokazałam, że chce zrobić panoramę wioski na tle gór. Miejsce niezwykłe o zachodzie słońca, wzmacniającego czerwony kolor cegieł zamkowych murów.

01-10-2014 Kashan-Nushabad

Nasza? wycieczka na pustynięZnów utknęliśmy w irańskim matriksie, tylko tym razem my za to płacimy. Zamówiliśmy u Rezy wycieczkę na pustynię, wraz ze zwiedzaniem solnego jeziora. Naszym kierowca znów była kobietą, dalsza znajoma Rezy. I znów zero porozumienia po angielsku. Trasa była ustalona, więc brak języka na początku nam nie przeszkadzał. Do pierwszego przystanku, jakieś dwa skrzyżowania od startu spod sklepu Rezy. Wtedy to do auta wsiadły dwie roześmiane dziewczyny, jedna koło dwudziestki, a druga mała, koło 9-10 lat. Nasza kierowca na migi wytłumaczyła nam, że to córki. Dziewczyny wcisnęły się do tyłu, koło mnie, Lili i Tymka w foteliku. Zrobiło się nieco ciasno, ale pomyśleliśmy że może nasza pani podwozi je po drodze do domu. Jeszcze zatrzymała się żeby kupić chrupki, potem arbuza i ruszyliśmy dalej. Po zjeździe z głównej drogi na szutrową, domyśliliśmy się, że rodzinka jedzie sobie z nami radośnie na naszą wycieczkę! Dziewczyny otworzyły chrupki i zaczęły się rozpychać na naszym tylnym siedzeniu.

Poganiacze wielbłądów na pustyniPierwszy przystanek mieliśmy na wydmach, których w ogóle w planie nie było. Panie w tymczasem wypiły herbatkę i przesiadły się do przodu auta, a Adam przeszedł do tyłu. Nawet lepiej dla nas. Kolejny przystanek: stara, odnawiana obecnie, karawansjera. Nawet całkiem ok, w ciekawej, bezludnej okolicy, ale w Kermanie widzieliśmy lepszą. Panie zrobiły sobie serię zdjęć komórką. Słońce na horyzoncie zaczęło juz się obniżać, a słonego jeziora nadal brak. Próba dowiedzenia się czegokolwiek spełzła na niczym, kobiety potwierdzały wszystko (yes, yes!), a my nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy.

Karawansjera - hotel na pustyniMy, tacy ufni turyści, wizytówkę z kontaktem do Rezy gdzieś zapodzialiśmy i nawet nie było jak interweniować. Pozostało czekać na rozwój wypadków i zrobić awanturę po powrocie. Acha, wyjątkowo za wycieczkę, zapłaciliśmy z góry! Po zajściu słońca wiadomo już było że żadnego jeziora nie będzie. Czekaliśmy tylko co zrobią z naszym podziemnym miastem w Nushabad, bo na pewno było już po godzinach otwarcia.
I oczywiście było pozamykane, ale chyba nasza kierowniczka się przestraszyła i jakoś ubłagała portiera, by ściągnął kogoś z kluczami. Przynajmniej to się udało! Podziemnych korytarzy za wiele nie ma, ale miło zobaczyć coś tak nietypowego w Iranie.

Po powrocie odbyliśmy bardzo rzeczową rozmowę z Rezą. On już wiedział, że wszystko poszło nie tak i od razu przyznał, że pierwszy raz miał tego kierowcę. Bardzo nas przepraszał, próbował zaprosić na kolację do domu, ale już mieliśmy dość. Zażądaliśmy zwrotu połowy kosztów i bez gadania pieniądze odzyskaliśmy a Reza dodatkowo sie zadeklarował, że nas wieczorem odwiezie na dworzec kolejowy.