04-10-2015 Istambuł

Podróż do Japonii pojawiła się w moich długodystansowych planach po krótkiej wizycie w Korei. Korea zaskoczyła mnie swoja odrębnością i innością w stosunku do poprzednio widzianych państw azjatyckich i wtedy pomyślałam sobie, że Japonia to musi być dopiero inna! Na rok 2015 jednak planowałam inny kierunek. Miał być Meksyk i nawet znalazły się w miarę tanie bilety z południowych Niemiec, ale sytuacja polityczna w Meksyku nie zapowiadała się bezpiecznie i nawet znajomi Meksykanie odradzali przyjazd, tak wiec w końcu zrezygnowaliśmy, przekładając Amerykę Południową na przyszłe lata. Nie będzie to proste, bo już od 2016 roku Tymek będzie musiał płacić za bilet, co oznacza zakup aż czterech biletów!

Na lotnisku w WarszawieJak to zazwyczaj ostatnimi laty bywa, udało nam się załapać na promocję. Tanie bilety do Japonii pojawiły się w ofercie Turkish Airlines, z wylotem z Warszawy. Cena około 1750zł (plus 150 zł za przewalutowanie) zachęcała, więc się długo nie zastanawialiśmy. Promocja obejmowała kilka różnych opcji połączeń, z różnym czasem oczekiwania na lotnisku, w tym też połączenie z 20-godzinną przerwą w Istambule, obejmującą całą noc i kawałek kolejnego dnia. Bardzo nam to odpowiadało, bo wtedy już można spokojnie pojechać do miasta, przespać się przed lub po długim locie i coś pozwiedzać przy okazji. Przy takim transferze nie zabiera się dużych bagaży, tylko podręczne, więc cały wypad jest na lekko. Jedyny minus to 20 euro które trzeba zapłacić za wizę, bo Turcja, mimo słownych obietnic, wiz dla Polaków nie zniosła! Na szczęście wiza jest wydawana na wielokrotny wjazd, w ciągu pół roku a wyrobić ją można online

Nocleg w Istambule zarezerwowaliśmy przez Airbnb, ale nasz gospodarz tuż przed przyjazdem przestał się odzywać! Adres mieliśmy, było to w starej dzielnicy Sultanahmet, więc od razu tam ruszyliśmy. Dojazd z lotniska jest prosty, metro i przesiadka na tramwaj. W centrum można się znaleźć w mniej niż godzinę. Mimo długich poszukiwań i prób dodzwonienia się do naszego gospodarza, noclegu nie udało nam się znaleźć. Później okazało się, że został odwołany w trakcie, gdy my byliśmy już w samolocie! Ale duży problem to nie był bo w dzielnicy Sultanahment jest dużo tanich hoteli i w ciągu kilku minut znaleźliśmy pokoik z dodatkowym materacem dla Lili za 40USD. Dogadać się z Turkami tez nie jest trudno, bo większość coś tam potrafi po rosyjsku powiedzieć

Hagia Sophia, Istambul Rano mieliśmy jakieś 2,5-3 godziny na zwiedzanie, więc od razu ruszyliśmy do najsłynniejszego miejsca, Hagii Sophii. Bilety kupiliśmy bez trudu, bo muzeum dopiero otwierali . Później już były kolejki. Hagia Sophia rzeczywiście warta jest odwiedzenia. Ogromne i puste wnętrze, z pięknymi mozaikami, robi wrażenie. Aż trudno uwierzyć, że kompleks ten ma ponad 1400 lat, z czego ponad 900 lat służył jako obiekt sakralny greckiego kościoła ortodoksyjnego (Cesarstwo Bizantyńskie), z krótkim epizodem katedry katolickiej, a następnie prawie 500 lat jako meczet muzułmański! Od 1935 roku stworzono tu muzeum.

Blue Mosque, Istambul Niedaleko Hagii Sophii znajduje się Błękitny Meczet. Obeszliśmy go na około, ale do środka nie udało nam się wejść, ponieważ turyści wpuszczani są tylko bocznym wejściem, po uprzedniej kontroli. Już rano była bardzo długa kolejka! Zostawiamy to miejsce na następną wizytę, a na zakończenie objadamy się tureckimi słodyczami z miodem i pistacjami, popijając sok wyciśnięty z granatów.

06-10-2015 Tokio 東京 - Kamakura 鎌倉大仏

Welcome to JapanPierwszy dzień w Japonii to przede wszystkim walka ze zmianą strefy czasowej. Mimo ogromnego zmęczenia, nie możemy za wcześnie pójść spać. I to dotyczy też dzieci. Trzeba się zmusić do wyjścia gdziekolwiek, żeby czas do wieczora jakoś minął i żebyśmy jutro dali radę obudzić się wg GMT+9. Nie mamy siły na zwiedzanie Tokio pierwszego dnia, jedziemy więc do Kamakury. Niby tylko godzinka drogi od Tokio. Tylko której części Tokio?
W Tokio położenie określa się względem położonych na okręgu głównych dworców kolejowych i głównych stacji przesiadkowych metra. Jest to tzw circle line, bo pociągi JR (Japan Rail) jeżdżą po tej linii jak po okręgu. I jest to jedyny sposób by JR Pass wykorzystać w Tokio. W centrum już trzeba dokupić bilet na metro. My mieszkaliśmy koło stacji Ikebukuro. Aby dojechać do Kamakury musieliśmy najpierw przedostać się na Umedę, ale na szczęście nie było to daleko. Potem lokalny pociąg podmiejskiej JR, przesiadka na lokalną linię do Hase (Enoshima Electric Railway) i kawałek na pieszo do ogromnego posągu Buddy Daibutsu w świątyni Kōtoku-in. Trasa odpowiednio skomplikowana by nie mieć czasu na sen!

Budda Daibutsu, Kamakura Budda robi wrażenie, a przybycie późnym południem sprawia że unikamy tłumu turystów. Jest to dość popularne miejsce, bo bardzo blisko Tokio. Tymek wybudzony z teoretycznie nocnej drzemki, biega i zbiera kamyczki. Lila też nadzwyczaj dobrze się trzyma, ochoczo grzebiąc w ziemi.
Wracamy tuż przed zachodem słońca, po raz pierwszy na spokojnie przyglądając się Japonii. Unifikacja tego kraju sprawia że nawet w tak małej miejscowości odnajdujemy dwie rzeczy, o których czytaliśmy przed przyjazdem. Na samym dworcu w Hase jest sklep 100 jenówka, gdzie wszystkie artykuły, głównie spożywcze, można dostać za 100 JPY, czyli za około dolara.
Druga rzecz to powszechnie automaty z napojami w butelkach lub w puszkach , zarówno zimnymi jak i gorącymi. Była nawet znana nam z książek kawa Wonda w puszcze, oczywiście mocna i gorąca! Automaty te stały się dla Lili największą atrakcją pierwszych dni w Japonii.

07-10-2015 Tokio 東京- Nikko 日光

Na dworcu w NikkoNiby powinniśmy się wcześniej obudzić ze względu na zmianę czasu, a my klasycznie zaspaliśmy! Nasza gospodyni patrzyła na nas z lekkim przerażeniem jak jej powiedzieliśmy, że jeszcze tego dnia planujemy wyprawę do Nikko. Tak naprawdę albo dziś albo wcale. Z domu wyszliśmy po 12 tej, ale w Tokio każdy wyjazd to wyprawa. Najpierw trzeba dotrzeć na właściwy dworzec alby w ogóle podróż zacząć. Dla nas to było 15 min na pieszo do lokalnego metra w Narimasu i dojazd około 15 min do Ikebukuro, potem szybkim pociągiem JR na dworzec Tokio i dopiero stamtąd lokalny pociąg JR do Nikko. Zawsze trzeba zwracać uwagę na przewoźnika, bo w dużych miastach, oprócz JR są jeszcze koleje prywatne i wtedy JR Pass nie obowiązuje.

Tōshō-gū, Nikko Po15 byliśmy w Nikko. Jako że najbardziej znany kompleks świątyń Tōshō-gū leży na końcu miejscowości, podjechaliśmy lokalnym autobusem. Były to pierwsze nasze świątynie, więc wszystko robiło wrażenie. Jeszcze do niedawna na wszystkie najważniejsze świątynie w Nikko zakupić można było jeden, wspólny bilety za 1000 JPY. Niestety takich biletów już nie ma i teraz każdy kompleks świątynny to osobna opłata, za ten najważniejszy Tōshō-gū, równowartości poprzedniego karnetu! Niby opłatę można zmniejszyć, rezygnując z zwiedzania wewnątrz niektórych budynków. Jednak jak jest się pierwszy raz, chce zobaczyć się wszystko. Tak więc widzieliśmy ponoć słynną rzeźbę kota, posąg smoka i kilka innych drobiazgów, które dla nie buddystów aż takiego znaczenia nie miały.

Shinkyo Bride, Nikko W kompleksie spędziliśmy ponad godzinę i nie było już czasu na inne miejsca, ale za to spokojnie, na pieszo zeszliśmy do pięknego, starego mostu (Shinkyo Bridge) i potem spacerem wróciliśmy przez miasteczko na dworzec, zatrzymując się po drodze na lokalnego fast fooda, czyli zupkę miso oraz bardziej europejski makaron z sosem pomidorowym dla Lili. Tata Adam zadowolił się piwem i jeszcze załapał się na Happy Hours!