12-10-2015 Osaka 大阪市 - Koyasan 高野山

Cmentarz buddyjski, KoyasanPo spaniu na panelach i cienkich futonach wszystko mnie boli. Nie da się połączyć tradycji z nowoczesnością. Jak futony, to pod nimi powinny być maty tatami.
Przed nami dziś długi dzień. Jeśli plany się powiodą, to oprócz wyprawy do Koyasan, mamy niespodziankę dla dzieci - wizytę w Oceanarium w Osace. Dojazd do Koyasan jest określany w przewodniku jako nieco skomplikowany. Podróżnicy , którzy już tam byli piszą o spokojnym miejscu w górach, z pięknym, rzadko odwiedzanym cmentarzem. Może kiedyś było, teraz dojazd z Osaki jest świetnie zorganizowany, a do tego do końca roku można kupić bilet Koyasan Special, za 1800 JPY, obejmujący dojazd linią kolejową Nankai, kolejkę elektryczną oraz nielimitowane przejazdy po miasteczku Koyasan autobusem. Bilet ten wydano na okazję 1200 lecia mauzoleum w Koyasan i, co zaskakujące, jest on dostępny tylko dla zagranicznych turystów. Nie wiem, czy to z tej okazji, ale cały dojazd jest też świetnie skomunikowany. Pociągi czekają na siebie, a na końcu konduktor pogania turystów w kierunku autobusu. Prawie jak na koreańskiej wycieczce! Trasa do Koyasan jest bardzo, bardzo ładna. Wiedzie najpierw przez pola ryżowe, a potem powoli wspina się w górę. Końcówka to, 5 minutowa jazda bardzo stromą górską kolejką elektryczną.

Cmentarz buddyjski, KoyasanCmentarz buddyjski, KoyasanCmentarz buddyjski, KoyasanSpokojne miasteczko Koyasan spokojnym już nie jest. Nawet w poniedziałek kręcą się tam tłumy zwiedzających i modlących się emerytów. Przyjeżdżają całe autokary i wszyscy ruszają na słynny, stary buddyjski cmentarz i do mauzoleum. Na szczęście większość wybiera najkrótszą trasę (z Okunoin-mae, zamiast z Okunoinguchi), do mauzoleum i świątyń, od ostatniego przystanku, omijając większość cmentarza Okunoin. A miejsce to jest niesamowite. Piękne, stare kamienne tori, ozdobne nagrobki pielgrzymów i posągi w czapeczkach, szalikach, a nawet w śliniaczkach. Zbaczając z głównej ścieżki, można bez problemu znaleźć bardziej odosobniony zakątki. My z wózkiem i śpiący Tymkiem trzymaliśmy się głównej, prawie 2km trasy. Na samym końcu znajduje się mauzoleum Kobo Daishi Gobyo i mała świątynia. Jest to jedno z ważniejszych miejsc pielgrzymkowych. A pielgrzymują tu wszyscy, szczególnie starsi ludzie, nawet dziadki, poruszające się za pomocą balkonów!

Mnisi w świątyni Konpon Daito. Koyasan Wracając podeszliśmy do dwóch najważniejszych świątyń w miasteczku. To co nas zachwyciło w Kongobuji Temple to surowe drewno i słomiane dachy. Niestety pożary tu nie są rzadkością i prawie każdy obiekt co najmniej kilka razy był odbudowywany. W ostatnim kompleksie świątynnym, Konpon Daito trafiliśmy na modlitwy mnichów. W równych rzędach truchtem przebiegli między budynkami, śpiewając i kłaniając się w cztery strony świata. Było to nasze jedyne spotkanie z tą bardziej duchową stroną buddyzmu.

Oceanarium Kayukan w Osace W Koyasan zeszły nam 3 godziny i już o 17 byliśmy z powrotem w Osace. Dziś jest dzień dużych wydatków. Kupujemy drugi specjalny bilet, tym razem na darmowe przejazdy metrem jakoś dodatek do drogiego biletu wstępu do Kayukan , czyli największego w Japonii Oceanarium (po Okinawie). Komu najbardziej się podobało? Dzieciom i owszem, na początku. Nawet Tymek się ożywił o piszczał razem z fokami. Lila również wykazała zainteresowanie rybami, ale jeszcze bardziej pieczątkami do zbierania na trasie. A najbardziej zachwycony był tata Adam. Zwiedzanie Akwarium było bardzo dobrze zorganizowane. Największy basen miał 9 metrów głębokości i oglądało się go od góry, przemieszczając się na około w dół. Była wielka ryba młot, rekin wielorybi i wiele innych, mniej nam znanych. W osobnym wielkim akwarium pływały foki, w innym jeszcze delfiny. Na koniec odwiedziliśmy pingwiny i mały otwarty basen, gdzie dzieci mogły, wkładając rękę pod wodę, dotknąć płaszczki. Nie mamy dużego porównania z innymi Oceanarium, ale to było całkiem niezłe.

13-10-2015 Osaka 大阪市 - Himeji 姫路- Beppu 別府市

Zamek Białej Czapli, HimejiCzas na wyspę Kiusiu. Niestety długo tu nie pozbędziemy bo tylko dwa dni, ale i tak się cieszę. Patrząc na mapę, to naprawdę kawał drogi na południe! A po drodze przystanek w najsłynniejszym zamku w, Japonii, w Zamku Białej Czapli w Himeji. To tylko godzina drogi z Osaki i akurat na naszej trasie do Beppu. Dojeżdżamy lokalnym pociągiem, zwanym przez nas tramwajem. Jest to typowa trochę lepsza wersja niż metro, ale wciąż jest to jeden z podstawowych środków transportu wśród miejscowych, co oznacza że pociąg jest zazwyczaj bardzo zatłoczony i na każdej stacji dużo ludzi wsiada i wysiada.
Śniadanie zjadamy w pociągu, siedząc na bagażach, bo jest tłok. Zakładamy, że skoro to pociąg, to jeść można. W Shinkansenie każdy po wejściu otwierał paczki z jedzeniem. Teoretycznie w Japonii nie powinno się jeść w miejscach publicznych, ale tak nie do końca się tym zwyczajem przejmujemy.

Zamek Białej Czapli, Himeji Zamek w Himeji widać już od razu po wyjściu z dworca. Dosłownie góruje nad miastem. I jest rzeczywiście piękny! Mamy szczęście, bo w 2015 roku skończono długi remont i cały obiekt jest udostępniony do zwiedzania. Turystów sporo, ale już do tego przywykliśmy. Tutaj nigdzie nie jest pusto. Starzejące się społeczeństwo ma dużo czasu na zwiedzenie. Zamkowe wnętrza są właściwie puste i tylko przechodzi się przez poszczególne poziomy, wspinając się po stromych schodach. Przypominało mi to wchodzenie do drewnianego młyn u babci.
Niestety w zamku zawsze jest tłum i wąskie schody potrafią się zakorkować. Na najwyższym poziomie znajduje się mała kapliczka, potem znów wąskimi schodami w dół. Największe wrażenie zamek robi z zewnątrz, szczególnie w pięknym jesiennym słońcu. Zamek nazywany jest Zamkiem Białej Czapli i nawet udało nam się spotkać białą czaplę na stawku na przedzamczu.
Obok zamku znajdują się japońskie ogrody Koko en. Jako że jeszcze w żadnych ogrodach nie byliśmy a bilet łączony z zamkiem był tylko 40 JPY droższy niż sam zamek, postanowiliśmy zrobić sobie spacerek. Ogrody niby fajne, wszystko pięknie poprzycinane, małe mostki, kamienie i oddzielone od siebie murem zakątki. My jednak znacznie bardziej wolimy przyrodę w naturze.

Lokalny posiłek - ramen w Himeji W drodze na dworzec jeszcze tylko szybka zupa miso z makaronem soba w japońskiej wersji fast food, czyli najpierw w automacie zamawia się danie i za nie płaci, a potem daje się kelnerce karteczkę z zamówieniem.
Do Beppu docieramy z małymi przygodami, bo wsiadamy nie do tego Shinkansena! W Japonii wszystko jest zaplanowane co do minuty i najwyraźniej wsiedliśmy do wcześniejszego pociągu, odjeżdżającego z tego samego toru. Nic się w sumie nie stało, bo kierunek był dobry, tylko musieliśmy się jeszcze raz przesiąść w Okayamie.
Do naszego hostelu Darnan w Beppu docieramy już po ciemku, na szczęście jest to bardzo blisko dworca. Zrzucamy bagaże i pędzimy na pierwszą wizytę w onsenie czyli japońskiej łaźni. Z onesenu osobno korzystają kobiety i mężczyźni, jako że kąpiel zawsze odbywa się nago. Ceny za wejście mogą bardzo się różnić, w zależności od standardu, od 100 JPY za zwykłą kąpiel, przez 500 JPY za dodatkowe baseny na zewnątrz i sauny, aż po 1000-2000 JPY za całodniowy pobyt w kompleksie basenowym. Bardzo trudno znaleźć jest łaźnie wewnątrz bez podziału na płeć, czyli z dostępem w kostiumach. Czasami można wynająć prywatny pokój kąpielowy, ale jest to bardzo drogie. Częściej już można spotkać osobne łaźnie w środku plus wspólny basen na zewnątrz, oczywiście wtedy w kostiumach.
Jak taka kąpiel wygląda? Po zostawieniu butów w szafce przed wejściem, przez duży hall odpoczynkowy, często z matami, przechodzi się do przebieralni, odpowiednio dla mężczyzn i dla kobiet. Tam rozbiera się do naga, zostawiając rzeczy w szafce i przechodzi się do otwartej części prysznicowej, najczęściej są tam małe, plastikowe krzesełka i miseczki do polewania ciała wodą albo z kranów prysznicowych, albo bezpośrednio z basenu. Dopiero po dokładnym wyszorowaniu ciała można wejść do gorącej wody w basenie. W lepszych onsenach basenów może być kilka z różną ciepłotą wody i dodatkowo z zimnym prysznicem lub wiadrem do polania się zimną wodą. Gorące źródła sprawiają że za długo nie da się w takim basenie wytrzymać. Japończycy najczęściej wchodzą i wychodzą kilka razy, w międzyczasie jeszcze raz doszorowując ciało.
Niekiedy można nago wypłynąć do ciepłego basenu na zewnątrz, oczywiście oddzielonego murem. Niekiedy można przejść do części wspólnej na zewnątrz, uprzednio zakładając kostium kąpielowy. Wracając do środka znów kostium się zdejmuje.
My w Beppu z onesenu korzystaliśmy dwa razy, za każdym razem wieczorem, koło 19-20 tej. Wtedy jest pusto i bardzo przyjemnie. Raz byliśmy w tym najbardziej tradycyjnym, pięknym drewnianym, XIX - wiecznym Takegawa onsen, gdzie były tylko dwa małe, osobne baseny dla kobiet i mężczyzn. Drugi raz mieliśmy już okazję wykąpać się razem w ciepłych źródłach na zewnątrz, w tym w super gorącym jacuzzi, oraz znów osobno, w kilku basenach w środku. Towarzyszyło nam tylko kilku miejscowych, którzy zwyczajnie przyszli na wieczorną kąpiel. Świetne doświadczenie! Nawet dzieciom się bardzo podobało.

14-10-2015 Beppu 別府市

Chinoike  JigokuDziś wyprawa do dziewięciu geotermalnych piekieł niedaleko Beppu. Jako że to nasz jedyny plan na dzisiaj, mamy więcej czasu by rano pospać i możemy też ze spokojem pojechać dłuższą trasą do Kannawy, wykorzystując nasz karnet JR. W sumie to za bardzo nie wiedzieliśmy jak daleko będzie ze stacji kolejowej do terenów geotermalnych, ale założyliśmy że w takiej małej miejscowości nie może być za daleko. Jednak dość daleko było! Jakieś 40 min zajęło nam przejście do pierwszych jeziorek... które okazały się być tymi najbardziej oddalonymi od centrum i to wcale nie była Kannawa ale inna część Beppu, zwana Shibaseku.
Za 2100 JPY zakupiliśmy bilet zbiorowy na 8 piekiełek , czyli osobnych, małych jeziorek geotermalnych, z których każde się w czymś specjalizowało, by przyciągnąć turystów. Pierwsze Chinoike Jigoku, to najpiękniejsze, intensywnie czerwone jeziorko, z małym strumyczkiem z gorącą wodą, w którym można moczyć nogi. Tymek tak się rozpędził że pół bodziaka zmoczył! Tuż obok znajduje się najbardziej znany gejzer w Japonii, Tatsumaki Jigoku. Ja bym raczej powiedziała że to gejzerek bo duże to nie było. Obawiam się że po tym, co widziałam na Islandii oraz w Nowej Zelandii, ciężko będzie znaleźć coś równie spektakularnego.

Oniyama Jigoku Dalej pojechaliśmy autobusem do większego kompleksu gorących źródeł, w Kannawie. Tutaj jest ich aż 6. Największe wrażenie zrobiły na nas krokodyle w Oniyama Jigoku. W kilku mniejszych i większych basenach, otoczonych gorącymi źródłami, było ich co najmniej kilkadziesiąt. Nigdy nie oglądałam krokodyla aż z tak bliska, tuż za niezbyt wysokim, drucianym ogrodzeniem. Gady wygrzewały się na słońcu, leżąc czasami nawet jeden na drugim.

Kamada Jigoku 100 metrów dalej znajduje się Kamado Jigoku, specjalizujące się w gotowaniu na piekielnej parze. Mają trzy różnokolorowe, małe jeziorka i drewniane pomosty z mini basenami do moczenia nóg w gorących źródłach. Do tego można zjeść jajo, bułeczki na parze i napić się niby bardzo zdrowej wody geotermalnej. Mi do gustu najbardziej przypadły drewniane dziury nad parą ze źródeł, gdzie można było wsadzić nogi i podtrzymać w mini łaźni parowej.
Wychodząc z jednego piekieł a od razu trafia się na wejście do kolejnego. Yama Jigoku to małe zoo, dość kontrowersyjne, bo małe oznacza też małe klatki dla zwierząt. Przypominało mi to stare zoo w Poznaniu, szczególnie małą zagrodę dla hipopotama.

Umi Jigoku Umi Jigoku to spore jeziorko z kolorowymi liliami wodnymi i jeden z najpiękniejszych, gorących stawów, w kolorze intensywnie niebieskim. Wszystko bulgocze i pasuje. Jeszcze bardziej bulgoczący jest Oniishibozu Jigoku, gdzie znów można za moczyć stopy. Tutaj najwięcej jest bulgoczącego błotka, a spod ziemi wydobywają się piekielne odgłosy. W drodze powrotnej na dworzec autobusowy trafiamy na ostanie piekieł, Shirake Jigoku o w kolorze mydlano-białym. Atrakcją mają tu być akwaria z rybami, ale chyba była to atrakcją w latach osiemdziesiątych. Od tego czasu miejsce to mocno się zestarzało i podniszczyło, a pustych akwariów jest więcej niż tych z rybami.

W drodze powrotnej do centrum Beppu wsiadamy nad morzem, by choć przez chwilę spojrzeć na tutejsze wybrzeże. Niestety spotyka nas rozczarowanie, bo w tej okolicy miasto jest raczej od morza odwrócone. Nawet stara promenada jest bardzo zaniedbana i zarośnięte, aż tak nie po japońsku tu wygląda!
Wieczorem wizyta w onsenie i oddzielne maczanie się w gorących basenach w środku oraz wspólne pływanie w kostiumach, w części zewnętrznej. Dzieciaki trudno było stamtąd wyciągnąć, a dla dorosłych nie ma nic bardziej przyjemnego niż ciemna noc i kąpiel w gorącej wodzie, na zewnątrz!

15-10-2015 Beppu 別府市 - Hiroshima 広島市

Stare tramwaje w HiroszimieNajpierw super sonic do Kokury, a chwilę po nim Shinkasen Sakura do Hiroszimy. Tak w kilka godzin przemieścić się można kilkaset kilometrów. Nawet człowiek porządnie w tych pociągach nie odpocznie, tak szybko to pędzi i tak szybko droga mija!
W Hiroszimie jesteśmy po niecałych trzech godzinach od wyjścia z hostelu w Beppu. Na początek trzeba znaleźć nasz nocleg. Bez internetu byśmy zginęli, bo nasz gospodarz szczegóły jak dojechać i gdzie jest klucz wysłał dopiero wczoraj wieczorem. Dojazd z dworca mamy tramwajem, co stanowi atrakcję sama w sobie. Miasto Hiroszimia, jako jedno z nielicznych w Japonii, postanowiło utrzymywać stary transport tramwajowy, bo tramwaje bardzo pomagały w przewożeniu rannych po wybuchu bomby w 45 roku. Jechaliśmy. małym, starym wagonikiem, dość powoli, ale za to przez najstarszą i najbardziej historyczną cześć miasta.

Park Pokoju, Hiroszima Mieszkanie mamy w starym bloku, w samym centrum, bardzo blisko Parku Pamięci. Jest podniszczone i brakuje sprzętu kuchennego, a powierzchnię ma tak małą, że po rozłożeniu futona dla Lili i kanapy dla nas, pozostaje nam wolny tylko kawałek korytarza. Ale nie stanowi to problemu, bo jest to tanie lokum w dobrej lokalizacji, a my będziemy tu tylko jedną noc.
Hiroszimę można zwiedzić na pieszo w 2-3 godziny. Tak naprawdę do przejścia jest jeden parki i ewentualnie do obejrzenia jest zamek, najlepiej z zewnątrz, bo w środku nic ciekawego nie ma, oprócz panoramicznego widoku na centrum miasta z najwyższego poziomu. A widok na miasto to po prostu bloki i wieżowce.

Bomb Dome, Hiroszima Centrum w 90% zniszczyła bomba atomowa, wiec wszystko co na około widać powstało mniej niż 70 lat temu. Jedynym wyjątkiem jest tzw. Bomb Dome, czyli ruiny dawnego budynku centrum wystawowego, zwanego dziś bombową katedrą.
Do ruin wejść nie można, otoczone są niskim płotkiem, ponoć pod alarmem. Najlepiej katedrę ogląda się z drugiego brzegu rzeki, z Parku Pamięci. To co najważniejsze w parku to muzeum Bomby Atomowej. Niestety tylko połowa muzeum jest czynna, bo właśnie zaczął się kilkuletni remont. Do tego trafiliśmy na tłumy wycieczek szkolnych, dla których to obowiązkowy punkt edukacji w szkole podstawowej. W takiej atmosferze tłoku i hałasu nie da się odpowiednio tego muzeum obejrzeć. Informacji jest tam wiele ale atmosfera nie sprzyja powolnemu czytaniu i zadumie.
W parku znajduje się kilka pomników poświęconych ofiarom. Dzieci japońskie składają przy nich robione ręcznie origami i robią sobie zbiorowe fotki do szkolnych albumów. I tak wygląda współczesna Hiroszima.

16-10-2015 Hiroszima 広島市 - Miyajima 宮島 - Nagoya 名古屋市

Torii w MiyajimaW Japonii istnieją trzy najważniejsze krajobrazy narodowe. My dziś wybieramy się zobaczyć jeden z nich, potężną torii zanurzoną w morzu, na wybrzeżu wyspy Miyajima. Widok ten, obok góry Fuji, prezentowany jest w niemalże wszystkich folderach reklamowych. Trzeba tylko trafić na dobry moment, kiedy torii stoi w wodzie, a nie w błocie, podczas odpływu. Plan przypływów i odpływów zależy od faz księżyca i można go sprawdzić na necie z tygodniowym wyprzedzeniem. My wiec celowaliśmy w 11 tą, kiedy to poziom wody miał być najwyższy.
Udało się idealnie, chociaż dojazd z Hiroszimy zajął nam aż godzinę. Ale za to w całości w ramach JR Pass. Najpierw tramwajem na dworzec JR, stamtąd kolejką podmiejską do Miyajima i dalej promem JR na wyspę.

Itsukushima Shrine, Miyajima Wszystkie warte zobaczenia rzeczy znajdują się w niewielkiej odległości od przystani promowej, więc powoli spacerkiem, ruszamy wzdłuż wybrzeża, w kierunku torii. Brama w wodzie wygląda pięknie, ale słońce jest już dość wysoko i mocno świeci. Jest wiele super miejsc na ciekawe fotki i z przodu i z boku torii. Są też znów daniele, ale znacznie mniej niż w Narze i samce są bardziej agresywne. Nikt tu nie sprzedaje ciasteczek do dokarmiania więc zwierzęta same próbują wyciągać cokolwiek co pachnie jedzeniem z plecaków.
Na wysokości torii, znajduje się nietypowa świątynia na wodzie, Itsukushima Shinto Shrine. Wszystkie pomieszczenia są na palach, bo w trakcie przypływu morska woda zalewa teren pod całym kompleksem. Między pomieszczeniami chodzi się po drewnianych pomostach, a wszystko utrzymane jest w kolorze pomarańczowym. Bardzo fajne miejsce. Z samego środka terenu świątyni można zrobić sobie fotkę z torii w tle. My też próbowaliśmy ale chyba jesteśmy za wysocy, bo Japończyk który nam zdjęcie zrobił wycelował dokładnie tak ze nas owszem widać, ale torii kompletnie zasłaniamy!

Para  Młoda w Itsukushima Miłym dodatkiem było uroczyste przejście młodej pary, która brała ślub w obrządku sintoistycznym. Młodzi i ich rodzina tez robili pamiątkowe zdjęcia, ale w odróżnieniu od polskich ślubów, wszystko odbywało się w ciszy i powadze.

Posąg Buddy Jizo w świątyni Daisho-in Na wyspie Myajima jest jeszcze kilka innych ciekawych miejsc, w tym kolejka górska na najwyższy szczyt, małe oceanarium i kilka innych świątyń. My wybraliśmy się do Daisho-in, na początku szlaku turystycznego. Bardzo specyficzne miejsce, z ogromną ilością różnego rodzaju malutkich posągów Buddy Jizo. Dalej szlakiem niestety nie mieliśmy czasu pójść, a poza tym droga nie nadawała się na wózek.
W drodze powrotnej skusiłam się, w ramach eksperymentu, pierwszy raz w życiu na ostrygi. Co prawda nie te na surowo, ale grillowane. Smakowały trochę jak gotowane podroby z kurczaka. Chyba nie zostanę fanką.

Droga do Nagoi to kolejne kilkaset kilometrów, poprzedzone szalonym pędem na dworzec, pokonane w niecałe 3 godziny dwoma Shinkasenami.
Nagoya wieczorową porą prezentuje się bardzo nowocześnie. Wszędzie bardzo tłoczno, bo okolice 18 tej, to typowy czas powrotów z biur do domów. Aż się roi od czarnych garniturów.
Nasz nocleg okazał się być apartamentowcem na wynajem, taki mini hotel bez stałej recepcji. Mamy elegancki pokój i pierwszy raz prawie wszyscy śpią na łóżkach. Tym razem na podłodze ostał się tylko Tymek.