Kuchnig i orangutany

Kocie graffiti w KuchingKuchnig to największe miasto w południowym Borneo. Już po lotnisku widać, że jest to duży punkt przesiadkowy, szczególnie dla prowincji Sarawak. Taksówki na lotnisku w Kuchning, jak i w wielu innych miastach w Malezji, są dostępne na zasadzie ryczałtu za dojazd do określonej części miasta. Nie trzeba negocjować cen, ale z drugiej strony jeśli nie jedzie się za daleko, można zapłaci więcej niż łapiąc taksówkę samemu. Cena w Kuchnig to 26 RM. My, po przylocie, nawet nie wjeżdżamy do centrum, tylko od razu taksówką udajemy się do wcześniej zarezerwowanego Secret Sanctuary na przedmieściach, 6 km od lotniska. To taki kawałek dżungli w stylu balijskim w samym sercu chińskiej dzielnicy. Mamy basen, piękny, klimatyczny pokój oraz niezbyt przyjazną, miejscową małpkę. Mamy też chińskie sklepy i market gdzie kupujemy wiele fajnych produktów spożywczych do zabrania do Polski.

Orangutany króluja w KuchingOrangutany króluja w Kuching Kuchnig to dla nas głównie punkt postojowy między dżunglą w Mulu, a dżunglą w Baku. Wolny dzień przeznaczamy na wycieczkę do rezerwatu orangutanów. Na malezyjskim Borneo są już tylko dwa miejsca, gdzie oglądać można półdzikie orangutany w ich naturalnym środowisku. Zwierzęta mieszkają w dżungli, ale dwa razy dziennie mogą podejść do rezerwatu na skromny posiłek, czyli banany i kokosy. Niektóre przychodzą codziennie, niektóre wcale. Gdy w lesie jest mniej owoców, zjawiają się częściej. Specjalnie jednak dostają głównie banany, żeby same w dżungli poszukały smaczniejszych owoców. W Kuchnig jest 26 orangutanów, a odwiedzać je można albo o 9 rano albo o 15tej. Niestety dojazd jest dość czasochłonny i jak się nie mieszka w centrum, lepiej wziąć taksówkę w dwie strony (120 RM z przedmieścia).

Semenggoh Wildlife CentreSemenggoh Wildlife Centre Niestety mamy trochę pecha, bo akurat przyjechała kilku autokarowa amerykańska wycieczka. Ponoć ten rezerwat chwalony jest jako spokojne miejsce bez tłumu turystów, ale wystarczy jedna taka grupa i już ledwo jest miejsce na platformie widokowej. Do dżungli nie wchodzi się daleko, może jakieś 200 metrów, ale i tak od razu robi się niesamowicie gorąco. Takiego upału jeszcze nie zaznaliśmy. Pot kapał nam nie tylko po czole ale też po powiekach i po łydkach. Ledwo dało się oddychać, a było już po godzinie 15tej. Na szczęście jak przyszliśmy już jedna małpa siedziała na drzewie i zajadała banany. Dobre i to, bo z relacji turystów wiedziałam, że zdarzały się dni kiedy orangutany w ogóle się nie pojawiały! Na początek mieliśmy sporego samca, a po kilkunastu minutach strażnik kazał nam patrzeć na korony drzew, bo szła samica z młodym. Super to wyglądało, bo maluch był wczepiony w futro mamy i jak skakała po drzewach i po linie, widać było tylko cztery wczepione w nią łapki. Potem młode się ośmieliło i zaczęło samo kołysać się na linie, podkradając mamie kokosa. Gdyby było mniej ludzi, może cała trójka orangutanów podeszłaby bliżej, ale i tak bardzo dobrze było je widać i bardzo nam się podobało.

Pomnik kotów w Kuching W centrum Kuchnig spędziliśmy tylko godzinę, włócząc się po nabrzeżnych uliczkach i okolicach starego China Town. Bardzo ładne, stare i zaniedbane kamieniczki, gdzie człowiek raczej czuje się jak w Chinach, a nie w Malezji. Ciekawe czy w ogóle ktoś tu w Bahasa Malaysia mówi, bo napisy na sklepach po chińsku i dodatkowo po angielsku. Ale nie dziwne, bo ponoć aż 30% populacji na Borneo to Chińczycy.
Kuchnig w lokalnym języku oznacza kot i w kilku miejscach w mieście spotkać można kolorowe graffiti, a nawet pomniki kota. Dzieciakom bardzo się to spodobało. Poza tym Kuchnig to wieczne korki i przedostanie się gdziekolwiek, nawet poza centrum, zabiera sporo czasu.