12-09-2011 Queenstown - Cromwell - Twizel - Lake Tekapo - Lake Pukaki

Wakatipu Lake, Queenstown Rano sesja fotograficzna na stacji kolejki i w drogę w kierunku Queenstown. Warto było sobie zostawić te ostatnie 40 km przed Queenstown na przejazd poranny, ponieważ widoki przepiękne, a trasa wiodła cały czas wzdłuż ogromnego jeziora. Queenstown, znane ze sportów ekstremalnych to bardzo komercyjne miasteczko. Wszędzie pełno turystów i przeznaczonych dla nich sklepów. Mieliśmy problem by znaleźć normalny sklep spożywczy! Ciężko też z bezpłatnymi miejscami do parkowania.
Nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić w tym mieście, postanowiliśmy wjechać kolejką linową na pobliskie wzgórza i popatrzeć na okolicę. Ku naszemu zaskoczeniu, parking koło kolejki był bezpłatny i kolejki do kolejki też nie było. Kupowało się bilet i w drogę!

Queentown z lotu ptaka Widoki z góry super i pogoda nawet się lekko polepszyła. Dopiero stąd widać, jak pięknie położone jest Queenstown, między górami, nad brzegiem 70 kilometrowego polodowcowego jeziora.

Kierunek Twizel. Pod wieczór mieliśmy spotkanie z naszą Marriage celebrant, czyli Panią Urzędnik Stanu Cywilnego, która miała nam udzielać ślubu. Pierwsze zadane przez nią pytanie nie brzmiało dobrze: jak bardzo zdesperowani jesteście by do ślubu lecieć helikopterem? Czyli coś jest nie tak z pogodą. Okazało się, że pogoda na dole nie zapowiada się źle na kolejne dni, ale na dużych wysokościach mocno wieje i nawet jeśli jakoś uda się helikopterem wylądować, to może być zbyt wietrznie na przeprowadzenie ceremonii. Mieliśmy dwa wyjścia: albo zmienić miejsce z górskich szczytów na doliny z widokami na górskie szczyty, albo poczekac dzień dłużej, licząc na zapowiadaną poprawę pogody. Oczywiście, byliśmy zdesperowani żeby polecieć, więc od razu wybraliśmy opcję drugą, zyskując dodatkowy dzień w okolicach Mt Cook. Oznaczało to również zmianę planów po ślubie, ale o tym na razie nie myśleliśmy.

Kościółek Dobrego Pasterza, Jezioro TekapoLake Tekapo Mieliśmy dużo czasu, więc pojechaliśmy nad otoczone górami jezioro Tekapo. Miejsce niesamowite, z jedyną w swoim rodzaju błękitno-mleczną wodą, Niestety, dosłownie wszędzie w okolicach jeziora zakazy kempingowania. Za to udało nam się odnaleźć słynny, ze ślubnych zdjęć, kościółek Shepard's. Trochę nas to miejsce zaskoczyło, bo drewniana, położona nad jeziorem kapliczka, która wydawała się stać w środku pól i traw, w rzeczywistości znajdowała się na przedmieściach miejscowości Lake Tekapo, jakieś 100 metrów od głównej drogi! Romantyczna bańka prysła. Dobrze, że tutaj ślubu nie bierzemy.

Na nocleg wróciliśmy na wielki parking z iSitem nad jeziorem Pukaki. Tam zakazów nocowania na szczęście nie było.

13-09-2011 Mt Cook Village

Poranek nad jeziorem Pukaki, Mt Cook w tleWschód słońca zaliczony! I to jaki! Jezioro Pukaki, na samym środku najwyższy szczyt Nowej Zelandii - Mt Cook i wschodzące z boku słońce, oświetlające otaczające jezioro szczyty.

W drodze do wioski Mt Cook Droga do Mt Cook Village była również piękna. Na początku wzdłuż Jeziora Pukaki, a potem przez wielką dolinę, otoczoną 3tysięcznikami. Pojawiły się też nowozelandzkie owce.

Hotel Hermitage, w którym mieliśmy zarezerwowane dwa kolejne noclegi położony był na zboczu jednej z gór, z widokiem na całą dolinę i oczywiście na Mt Cook. Jako że przed sezonem wiele skrzydeł hotelowych było remontowanych, dostaliśmy znacznie lepszy pokój niż zamawialiśmy. Bez standardowej dopłaty mieliśmy pokój z widokowym tarasem na Mt Cook oraz dwa małżeńskie łoża zamiast jednego. Liliana szalała z radości, że wreszcie jej wolność nie była ograniczona do 3 metrów w aucie.

Kea Point, Park Narodowy Mt Cook Szybko się rozpakowaliśmy i powędrowaliśmy na wycieczkę do Hooker Valley i Kea Point. Wymęczona wrażeniami Lila od razu zasnęła w chuście. Niestety droga do Hooker Valley była w remoncie, więc poszliśmy tylko do Kea Point, czyli do miejsca z turkusowym, polodowcowym jeziorkiem. Papug Kea niestety nie było. Był za to w małych ilościach śnieg, co bardzo ucieszyło Adama.

Po południu pogoda znacznie się popsuła. Była mgła, wiatr i śnieg z deszczem. Aby nie myśleć o tym, co z tego może wyniknąć jutro, w dniu naszego ślubu, zamknęłam się w przyczepie na hotelowym parkingu i zabrałam się za gotowanie posiłków na kolejne dni.

14-09-2011 Aoraki Mt Cook Heli Wedding

Wschód słońca w dniu ślubuOd rana cała dolina pokryta białym szronem, ale za oknem, przed 7mą rano widać też piękny wschód słońca. Jako Panna Młoda zarezerwowałam sobie prawo do porannej okupacji łazienki. Wałki, makijaż, i te sprawy. Poszło mi szybko, a Adam nakręcił moje wielkie wyjście i pierwszy pokaz ślubnej ażurowej, wełnianej sukienki, ukrywanej na dnie plecaka przez cały wyjazd. Potem była kolej na Pana Młodego który szybko wskoczył w ślubny surdut. Na końcu zdziwione tym co się od rana wyprawia dziecko, również przebrane w odświętne ciuszki.

Helikopterem na ślub! O 9.30 wyjazd na lotnisko. Droga była jeszcze trochę śliska, więc trzeba było jechać powoli. Idealnie dojechaliśmy na 10tą do Glentanner Park. Tam już czekała Nyree, która miała nam udzielić ślubu oraz Jen, nasza fotograf. Jen szybko nawiązała kontakt z Lilianką i to nasze dziecko było obiektem pierwszych ślubnych fotek. Po krótkim przedstawieniu zasad bezpieczeństwa lotu, wystartowaliśmy! Żadne z nas przedtem helikopterem nie leciało i wrażenie dla nas było niesamowite. Szczególnie że wystartowaliśmy z ogromnej doliny powoli zwiększając wysokość i zbliżając się do potężnych gór. Nim się zorientowaliśmy już lecieliśmy ponad szczytami. W ogóle nie było czuć prędkości, raczej wydawało nam się że dryfujemy nad górami.

Lieblig Dome, Park Narodowy Mt Cook Przepięknie wyglądał też lodowiec Tasmana i wąskie pasemka rzeki. Nasze miejsce lądowania na początku wyglądało jak mały, skośny placyk i wydawało mi się niemożliwe żebyśmy na takim czymś wylądowali! W rzeczywistości Lieblig Dome było całkiem spore. Trochę wiało, ale gdy tylko wysiedliśmy i zdecydowaliśmy się, że koniecznie tu zostajemy. Wiatr ustał i można było zacząć ceremonię.

Przysiega małżeńska Całość trwała około 30 minut, wraz z fotkami na świeżym, głębokim śniegu. Świeciło piękne słońca, a nasze dziecko zadowolone najpierw bawiło się w helikopterze, a potem z Nyree obserwowało skaczących po śniegu rodziców. Przy temperaturze około minus 5 i ostrym słońcu, które w Nowej Zelandii jest o wiele silniejsze niż w Polsce, odważyłam się nawet zdjąć pelerynę i polarka i wystąpić w sukience z krótkim rękawem!

Toast slubny nad Jeziorem Pukaki Droga powrotna już taka fajna nie była, bo Liliana odmawiała współpracy i chciała wysiąść. Nie podobało jej się, że ma założyć słuchawki, a bez słuchawek było bardzo głośno. A tak naprawdę powód był inny - nadeszła pora przedpołudniowej drzemki, a nie było gdzie się położyć. Do tego nie był to jeszcze koniec, bo nastepną godzinę spędziliśmy z Jen i Nyree nad Jeziorem Pukaki, gdzie na kamieniach, w wodzie i w trawie robiliśmy dodatkowe fotki ślubne. Tam też oficjalnie podpisaliśmy dokumenty ślubne i wypiliśmy lampkę szampana, czyli naszego wina musującego z owocu Feijoa.

Polodowcowe Jezioro Tasmana Na zakończenie sesji ślubnej, już sami, pojechaliśmy naszym autem droga szutrową nad lodowcowe Jezioro Tasmana. Lila wreszcie mogła trochę pospać w foteliku. Wzięliśmy statyw i dziecko pod pachę i na pieszo ruszyliśmy na punkt widokowy na jednym ze szczytów nad jeziorem. Było to jakieś max 30 min podchodzenia pod górę, ale w sukni ślubnej i w garniturze można uznać to za rzecz niecodzienną ;-) Warto było się pomęczyć, bo z góry jezioro z pływającymi, ogromnymi krami i kawałkami gór lodowych wyglądało niesamowicie. Był to jeden z bardziej niezapomnianych widoków jakie dotychczas widziałam.

Ślubna kolacja w hotelu była bardzo elegancka, czyli mało na talerzach ale pięknie podane. Przeszklona, półokrągła Panorama Restaurant rzeczywiście panoramę miała zacną: ośnieżone szczyty Aoraki National Park tuż przed zachodem słońca.