01-08-2001 Kandy

Niestety wyjeżdżamy już z Hill Country. Szkoda, bo jest tu pięknie, chociaż deszczowo. Na miejscu zjedliśmy jeszcze pyszne śniadanko, chapati z sambalem oraz czosnkowym nadzieniem, i wsiedliśmy do pociągu w kierunku Kandy. Ze względu na bardzo widokową trasę, chcieliśmy jechać pierwszą klasą, która ma ogromne, przeszklone szyby. Jednak okazało się, że w ogóle takich wagonów nie ma, więc pozostała nam druga klasa i polecone przez naszego znajomego taksówkarza miejsca po prawej stronie przedziału. Był to dobry wybór, bo pociąg zjeżdzał zboczem góry, z 1800 metrów na 500 metrów nad poziomem morza, a przez całą drogę rozciągały się po naszej prawej stronie piękne widoki na dolinę!
Obok nas siedziała bardzo miła Lankijka, która nas cały czas czymś częstowała. Najpierw kupiła nam pomarańcza i orzeszki, potem jeszcze wmusiła w nas ciasteczka, banany i papaje! A my mogliśmy jej się tylko odwdzięczyć naszymi ciasteczkami i pamiątkową fotografią.

Pielgrzymi na festiwalu w Kandy Do Kandy dojechaliśmy dość późno, więc od razu po zostawieniu bagaży, ruszyliśmy na trwający już festiwal. Był to już ósmy dzień festiwalu, więc wszędzie było sporo ludzi. Lankijczycy już kilka godzin wcześniej pozajmowali najbardziej atrakcyjne miejsca wzdłuż świątynnego płotu, a nam pozostało stanie z tyłu. Nami natomiast zaopiekował się policjant, znajdując nam całkiem przyzwoite miejsce na płotku i częstując nas orzeszkami. Parada trwała bardzo długo, bo szło w niej aż 66, odświętnie poprzystrajanych słoni.

02-08-2001 Kandy, Pinnewala

Ogórd botaniczny w KandyW Kandy pierwszy raz udało nam się zgubić. Chcieliśmy wcześnie rano jechać do słoni do Kegalle, ale autobus wywiózł nas do jakiegoś Kengalle. Dwa razy pokazywaliśmy kierowcy w przewodniku nazwę miejscowości, do której chcieliśmy dojechać, ale najwyraźniej on nie potrafił odczytać "zachodnich" znaczków. Musieliśmy więc zmienić plany i najpierw pojechaliśmy do ogrodu botanicznego. Tym razem właściwy autobus wskazał nam i zatrzymał policjant.
Ogród był całkiem fajny - wszystko tam miało gigantyczne rozmiary, poczynając od przypraw w formie drzew (a my szukaliśmy małego spice garden!), po ogromne, rozłożyste fikusy - beniaminki, wzrostem przypominające nasze dęby!

Sierociniec słoniNastępnie podjęliśmy kolejna próbe dostania się do sierocińca słoni. Oj, nie było łatwo, ponieważ na większości autobusów widniały tylko niezrozumiałe dla nas, miejscowe "szlaczki". Chcąc nie chcąc, zdecydowaliśmy się na rikszę. I dobrze zrobiliśmy, bo był to spory kawałek drogi i busem na pewno nie zdążylibyśmy na karmienie słoni. A była to całkiem fajna scenka. Stało sobie w rządku koło dziesięciu, 5-cio letnich słoników i każdy z nich próbował dobrać się do specjalnie przygotowanego palmowego pnia. Wychodziło im to fachowo. Najpierw waliły w pnie nogą, a potem zjadały okruszki. Jak już nic nie dało się wyskubać, to słonik zrobił dźwignie i przełamał pień na dwie części. Na zakończenie każdy ze słoników dostał kilka butli mleka, wlewanych wprost do gardła.

Sierociniec słoniPo karmieniu poszliśmy obejrzeć małego, 15-to dniowego słonika - wyglądał przecudnie! Starsze słonie bardzo się nim opiekowały. W ogóle po całym terenie sierocińca słonie chodziły luzem, nie było żadnych płotów czy barierek. Słoni było 65, a teren miały ogromny, dlatego jedyny moment by je obejrzeć to była pora karmienia i kąpieli, na którą schodziły się odległych zakątków. Raz dziennie całe stado było przepędzane na kąpiel nad rzekę. Słonie musiały przejść przez uliczki miasteczka do rzeki. Przy okazji zahaczały o stragany i zaczepiały ludzi, a zachwyceni turyści ustawiali się wzdłuż ich drogi, w bezpiecznej odległości, by porobić niezapomniane fotki!

Jazda oklepem na słoniu! Dzień zakończyliśmy przejażdżką na oklep na 16-to letnim słoniu. Oj, nie było to łatwe, mimo, że słoń był trzymany na powrozie. Do trzymania miałam tylko mały sznurem, okręcony na około jego głowy i cały czas wydawało mi się, że zaraz spadnę, szczególnie jak na krótki moment słonik zaczął galopować.

03-08-2001 Kandy, Collombo, Galle

Świątynia Zęba w KandyDzień zaczęliśmy od porannego zwiedzenia słynnej Świątyni Zęba w Kandy. Po zamachu bombowym w 1998 roku, przed wejściem do świątyni przejść trzeba ostrą kontrolę. Kobiet jednak zbytnio nie sprawdzają, tak, że nawet zupełnie przypadkiem udało mi się wejść ze scyzorykiem! Natomiast Pawła przetrząsnęli bardzo dokładnie. Samego świętego zęba Buddy nie widzieliśmy, bo ukryty był w srebrnej szkatułce, a poza tym nikt tak do końca nie wie, czy ten ząb w ogóle się tam znajduje. Ciekawie wyglądały uliczki na około świątyni, gdzie poutykane były na każdej wolnej przestrzeni słonie, odpoczywające po wielkiej paradzie z poprzedniego wieczora.

Po zwiedzaniu nasz miły gospodarz odwiózł nas na dworzec, przepraszając nas ponownie, że tak dużo musiał nam policzyć za nocleg. Ale nie było innej możliwości, jako że przyjechaliśmy w czasie największego festiwalu w Kandy.
Bez entuzjazmu powitaliśmy ponownie brudną i upalną stolicę Sri Lanki. Chcąc się jak najszybciej stamtąd wydostać, ustawiliśmy się w kolejce do odjeżdżających co 15 minut busów do Galle. Po godzinie była nasza kolej. Niestety trafił nam się bardzo stary bus, z rozwalonymi siedzeniami, w którym przez prawie trzy godziny siedziałam wciśnięta miedzy nasze, ciągle spadające i przemieszczające się plecaki.