04/05-08-2001 Galle, Mirissa

MirissaWreszcie udało nam się trafić na prawdziwie rajską plażę. Jak z pocztówki: bały piasek, ogromne fale, palmy nad samym brzegiem oceanu i palące słońce! Raj na ziemi. I do tego nasz mały bungalow, między drzewami, 50 metrów od plaży. A na samej plaży poza nami nie było prawie nikogo, ponieważ Mirissa to bardzo mała wioska na południu wyspy i niewielu turystom chce się aż tak daleko przyjeżdżać. Wybierają większe plaże przy hotelach, koło Colombo.

Mirissa Mimo ogromnych fal można było trochę popływać, bo znajdowaliśmy się w osłoniętej, płytkiej zatoczce. Dla bezpieczeństwa kąpałyśmy się z Hania na zmianę, zawsze w asyście Pawła, bo jednak trochę te silne fale nas znosiły.
Po południu, w czasie przypływu, plaża dosłownie znikała, zalewana ogromnymi falami. Ledwo co udało nam się wrócić ze spaceru brzegiem oceanu, bo plaża kurczyła się tak szybko, że jedyne co nam pozostało, to wdrapanie się na skarpę i powrót uliczkami miasta!
Na dopełnienie relaksującego dnia pozostała nam kolacja z owoców morza, między palmami, przed naszym bungalowem.

Kolejny dzień na plaży, z jeszcze piękniejszymi falami. Opalamy się i pływamy na zmianę. Odkryliśmy też miejscowy, rewelacyjny jogurt naturalny, sprzedawany w sporej wielkości glinianych dzbanuszkach. Jogurt się zjadło, a naczynka pojadą jako pamiątka do Polski.

06-08-2001 Galle, Deniyaya, Sinharaya

SinharayaDwa dni na plaży w zupełności nam wystarczyły i znów ruszamy na dalsze zwiedzanie. Bardzo chcieliśmy zobaczyć słynne lasy deszczowe, więc maksymalnie się zmobilizowaliśmy by zorganizować taka jednodniową wycieczkę w ciągu naszych ostatnich dni na wyspie. Dzięki ponownemu spotkaniu poznanych w samolocie Niemców Konnie i Martina i namówieni ich na wyjazd w dżunglę, udało nam się sporo zmniejszyć koszty dojazdu. Po zjedzeniu porannego hoppersa (cieniutkiego jak papier naleśnika z sadzonym jajkiem w środku) z całkiem ostrym sambalem, po jechaliśmy do Sinharaja Rest, gdzie czekał już na nas przewodnik, Mr Palika Ralnayaka. Bardzo miły Lankijczyk, z ogromną wiedzą na temat roślin i zwierząt, żyjących w lesie deszczowym. Wyruszyliśmy z nim na pieszą, siedmiogodzinną wędrówkę po dżungli.

Sinharaya Nawet nie spodziewaliśmy się, że będzie to tak długo trwało, bo powiedział nam, że koło czterech godzin, a czy dłużej, to już tylko zależy od nas. Najpierw szliśmy przez wioski, znajdujące się na skraju dżungli. Otaczały nas soczystozielone pola ryżowe, palmy i małe plantacje herbaty. Potem był już tylko las, który jak na las deszczowy, był nieco wysuszony, jako że tego lata cała Sri Lanka miała ogromne problemy z suszą. Dla nas takie warunki pogodowe w dżungli były nawet lepsze, bo złapaliśmy mniej pijawek, a i przedzieranie się przez ścieżki szło nam łatwiej. Nie wiem czy w deszczu i wilgoci dalibyśmy rade podchodzić po błocie i korzeniach. W ogóle bez przewodnika nie dałoby się przejść tej trasy. Nie mówiąc już o zauważeniu i rozpoznaniu różnego rodzaju palem, bambusów, drzew przyprawowych...i małych zwierzaczków typu małpy czy nawet stonogi! Na śniadanie zatrzymaliśmy się nad wodospadami, gdzie panowie się wykąpali. My jakoś nie miałyśmy ochoty, w końcu były to lasy deszczowe, z stałą temperaturą "tylko" 24 C, czyli dość niska na jak warunki na Cejlonie.

07-08-2001 Galle, Unawatuna, Colombo, Negombo

W drodze do domuOstatni dzień na wyspie. Dziś już wiele nie zdążyliśmy zrobić, jedynie rankiem pojechaliśmy z naszym kierowcą z poprzedniego dnia, do Unawatuny, by spróbować znaleźć jakiś rybaków na tyczkach. Niestety w oceanie były tylko tyczki. Przed 11ta ruszyliśmy ekspresowym pociągiem z Galle do Kolombo. Niestety nie mieliśmy zbyt wielu okazji podziwiania pięknej trasy wzdłuż oceanu, bo nie było już miejsc przy oknie. Odkryłam za to pyszna przekąskę, roznoszona w pociągu - wielkie krewetki, zapiekane w cieście. Szkoda, że spróbowałam ich dopiero tuż przed wyjazdem.
Z Kolombo od razu przemieściliśmy się w pobliże lotniska, do Negombo. Niewiele udało nam się pospać tej nocy, bo strasznie cięły nas komary (a to w dodatku była strefa malaryczna!). Na lotnisko musieliśmy zaś musieliśmy wyruszyć w nocy, by przybyć aż cztery godziny przed odlotem naszego samolotu. Zasady takie wprowadzono po niedawnych zamachach.