22-07-2003 Arica - Tacna (Peru) - Cabanaconde

Dziś wjechaliśmy do Peru. Najpierw trzeba było pokonać z powrotem Atacamę i dostać się do granicy w Arice. Na granicy okazało się, że od razu mamy połączenie do Arequipy. Kupiliśmy więc bilety po 17$ i poszliśmy we wskazanym kierunku. Za rogiem czekało na nas taxi collectivo do Tacny. Już się wściekłam, że pewnie znacznie przepłaciliśmy, ale wyszło na to, że nawet nie! Taksówkarz przeprawił nas przez granicę (trwało to prawie godzinę), potem kupił nam bilety do Arequipy, wymienił pieniądze i wsadził do odpowiedniego autobusu.

Mieszkanka Kanionu ColcaO 14 byliśmy na dworcu w Arequipie. Wyglądało tu trochę inaczej niż w Chile: głośniej, bardziej chaotycznie, tłumy ludzi i wielu przewoźników, przekrzykujących się, sprzedając konkurencyjne bilety na dojazd w to samo miejsce różnymi liniami autobusowymi. Aby kupić bilet, trzeba było zapłacić i wpisać się na konkretną godzinę, na specjalną listę pasażerów, wybierając sobie od razu miejsce, na jakim chce się siedzieć.
Z trudem udało nam się znaleźć bus do Kanionu Colca. Droga zajęła nam około 6 godzin, przy czym pierwszą godzinę jechaliśmy jeszcze po asfalcie, a kolejne 5 godzin były to już tylko dziury na krętej, górskiej drodze, wiodącej brzegiem kanionu. Ale trzęsło! Trzeba było podskakiwać razem z siedzeniami, żeby zębów nie stracić. Pasażerom w ogóle to nie przeszkadzało, poukładali swoje tobołki wszędzie gdzie się dało i już od początku jazdy pokrzykiwali na kierowcę: MUSICA, VIDEO! No i była muzyka na video - czyli latynoskie teledyski przez kilka godzin.
Wieczorem dotarliśmy do Cabanaconde. Po raz pierwszy tutaj spotkałam tradycyjnie ubrane Indianki, w kwiecistych sukniach i wyszywanych kapeluszach na głowach.

23-07-2003 Cabanaconde - Oasis (Kanion Colca)

Kanion ColcaTo był straszny dzień, ale widoki cudowne! Wybraliśmy się na dwudniową wyprawę w głąb kanionu Colka. Zamiast mapy mieliśmy kartkę, z odręcznie narysowaną przez właściciela naszego hotelu trasą. Przewodnika nie wzięliśmy, bo droga wydawała nam się prosta.
Zgubiliśmy się już na początku trasy, w samym Cabanaconde, ale jakaś Indianka skierowała nas na właściwy szlak. To był dopiero początek naszych pomyłek. Trasa bardzo fajna, trawersując schodziła w kierunku mostu na rzece Colca. Po trzech godzinach doszliśmy do jakiejś miejscowości, odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej tą samą ścieżką, nie wiedząc jeszcze że to nie TA ścieżka. Tak sobie szliśmy, mijając opustoszałe domki, zagrody i osły. Ścieżka była wąska i kamienna i myśleliśmy, że tak miało być. Po pewnym czasie mijaliśmy już tylko rzeczki, poletka i osły. Nie było nawet kogo spytać o drogę! Szliśmy już ponad 2 godziny, a Oasis w ogóle nie było widać. Wiedzieliśmy już, że to nie ta droga.

Kanion Colca Próbowaliśmy dostać się do góry, ale było za ciężko. W dół, do samej rzeki też się nie dało dojść. Cały kanion usiany był drobnymi ścieżkami prowadzącymi do nikąd. Nie mieliśmy już jedzenia ani picia, a Paweł w ogóle tego dnia nie jadł nawet śniadania, tak że w końcu padł wycieńczony z głodu. Znaleźliśmy opuszczoną, zabitą dechami chatkę, Paweł rozwalił kłódkę i położył się w środku, żeby odpocząć, a ja postanowiłam poszukać jakiejś pomocy (AYUDA!!!). W końcu skoro były osły to jacyś ludzie też powinny być! Po długim chodzeniu w tą i z powrotem udało mi się odnaleźć Indiankę, która przyszła po swoje osły (była kilka tarasów niżej, a ja widziałam ją z góry). Nie wiem jakim cudem udało mi się z nią dogadać po hiszpańsku, ale dowiedziałam się że do Oasis jest "media hora" i że ona idzie do pueblo, też w tym kierunku.
Jak powiedziałam Pawłowi, że to tylko pół godzinki, to od razu odżył! Ruszyliśmy w drogę. Pół godziny zamieniło się w półtorej (może to jednak była "media y hora"???). W ciemnościach, z jedną czołówką dotarliśmy do mostku. To był dobry znak...niestety na mostkiem droga znów zaczęła piąć się w górę. Oboje już nie mieliśmy sił. Na szczęście zauważył nas ktoś z Oasis i doprowadził do naszego campingu. Dostaliśmy słomianą chatkę i górę makaronu na kolację. Nawet nie mieliśmy siły tego zjeść.

24-07-2003 Oasis - Cabanaconde

Kanion ColcaJuż planując wyprawę w Polsce wiedzieliśmy, że na dnie kanionu, w Oasis, jest wspaniały basen. Niestety rano okazało się, że właśnie wymieniają w nim wodę i trzeba poczekać parę godzin żeby się znów napełnił :). Odzyskaliśmy już siły, więc poszliśmy przyjrzeć się z bliska rzece Colka. Dotarcie do wody nie było łatwe. Oasis leżało na zboczu kanionu i trzeba było przebić się przez kaktusy i kamienie, aby zejść do wody.

Kanion Colca W między czasie nieco napełnił się nasz basen i po kąpieli ruszyliśmy w drogę powrotną. Powiedziano nam, że mamy "tres horas para arriba" i rzeczywiście były to nawet ponad trzy godziny, cały czas pod górkę, po kamieniach, kamyczkach i piachu. Ani kawałka po płaskim, tylko ciągle zakręty i następny kawałek ostro pod górę. Świeciło ostre słońce i w ogóle nie było widać końca.
W nagrodę, w Cabanaconde zafundowaliśmy sobie steki z alpaki.

25-07-2003 Cabanaconde - Cruz del Condor - Arequipa

Śmiesznie się dziś jechało. Wyszliśmy na poranny autobus w kierunku Chivay, żeby zobaczyć kondory. Udało nam się znaleźć autobus, w połowie wypełniony turystami, którzy także jechali pooglądać kondory, a w połowie miejscowymi. Ledwo nam się udało wcisnąć z naszymi ogromnymi plecakami, a tu słyszymy, że wszyscy mamy wysiadać, bo to nie ten autobus. Wpychamy się do następnego autobusu, siedzimy, siedzimy i nic się nie dzieje. Kierowcy się kłócą i chyba znów chcą żebyśmy zmienili autobusy. Ale tym razem już nikt nie chciał wysiąść i w końcu ruszyliśmy. Autobus przejechał jedną ulicę i znów stanął - zaczęli się wpychać do niego kolejni miejscowi, z ogromnymi pakunkami. Ci, co siedzieli już w środku zaczęli się denerwować i głośno krzyczeć "Vamos, vamos!". Kierowca więc wyrzucił cześć ludzi stojących w drzwiach i z trudem ruszył w dalszą drogę.

Tu gdzieś powinny być kondory!Po kilkunastu minutach dotarliśmy do Cruz del Condor... a tam czekały już tłumy i w dodatku trzeba było kupić bilety za 4$!!! Udało nam się przekonać sprzedawcę, że jesteśmy studentami i dostaliśmy 50% zniżkę. Po długich oczekiwaniach nadleciały kondory. Najpierw było je widać tylko z daleka, później coraz bliżej i wyżej. Ale wrażenie - jeden przeleciał tuż nad naszymi głowami! Tylko zdjęcia było trudno robić, bo słońce akurat wschodziło po drugiej stronie kanionu.
Po południu dotarliśmy do Arequipy i po znalezieniu noclegu poszliśmy skosztować słynnych tutejszych tortów. Było warto!

26-07-2003 Arequipa - Puno

Santa Catalina, ArequipaGłówną atrakcją Arequipy jest klasztor Santa Catalina. Tam też się udaliśmy z samego rana. W sumie to jest małe miasto w mieście. Na zamkniętym terenie znajdują się kolorowe domki, wąskie uliczki, ogródki, patia ...Dominuje kolor ceglastoczerwony lub błękitny. I do tego dużo wypielęgnowanej zieleni. Wszystko wygląda bardzo nierealnie jak na południowoamerykańskie warunki, atmosferę i klimat. Zakonnice stworzyły tu sobie replikę Hiszpanii.

Santa Catalina, Arequipa Na chodzeniu po klasztorze i włóczeniu się po uliczkach Arequipy minął nam cały dzień. Na zakończenia dnia postanowiliśmy spróbować "chifas" (czyli dań chińskich w wykonaniu peruwiańskim) oraz, tradycyjnie już, zjeść po kawałku przepysznego tortu. Ledwo doczłapaliśmy do autobusu do Puno.
Do Puno przybyliśmy w godzinach wieczornych i ledwo co udało nam się znaleźć nocleg. Nie dosyć, że było bardzo zimno, to ja jeszcze odczuwałam skutki choroby wysokościowej (w końcu Puno leży na wysokości 3800 m.n.p.m.!). Paweł leczył mnie domowymi, sprawdzonymi metodami, czyli kubek grejpfrutowej Danzkiej do ręki i do łóżka ;). Pomogło.