27-07-2003 Puno - Uros - Taquile - Puno

Właściwie w samym Puno nie ma żadnych większych atrakcji. Turyści przyjeżdżają tu tylko dla ogromnego, najwyżej położonego żeglownego jeziora na świecie - Titicaca (3800 m.n.p.m.). Port w Puno nie wygląda zbyt ciekawie: brudno, śmierdząco i nawet samo jezioro ma tutaj szary kolor. Należy jak najszybciej znaleźć kurs i ruszyć na wyprawę po Islas Flotantes, docierając ewentualnie aż do wyspy Taquile.

Islas Flotantes - Uros Nam właśnie trafiła się taka fajna wycieczka po jeziorze, motorówką, w 20 osób, z miejscowym sternikiem - przewodnikiem, z plemienia Quechua (25 soli/os.). Pierwsze były pływające wyspy Uros. Niby to największa komercja, na jaką się można w okolicy załapać, ale i tak warto. Pierwszy krok na słomianej wyspie robi niesamowite wrażenie. Wszystko się kołysze tak, że człowiek nie wie czy to mu się w głowie kręci czy to podłoże jest aż tak niestabilne. Każdy krok to lekkie ugrzęźnięcie w podmokłym podłożu. Na Uros wszystko zrobione jest ze trzciny, począwszy od podłoża, przez stragany z pamiątkami, same pamiątki, wieże obserwacyjną, a kończąc na łódkach. Niegdyś tutejsi Indianie zajmowali się rybołówstwem, teraz już żyją tylko z turystów. Pływających wysp jest wiele, każda ma swoich przewodników i otrzymuje opłatę za możliwość jej zwiedzania. Średnio co trzy miesiące Indianie zmieniają namokłe, trzcinowe podłoże na wyspach. Poza tym robią pamiątki i odpoczywają.

Wyspa Taquile Pojechaliśmy dalej. Po trzech godzinach drogi dopłynęliśmy do odciętej od świata wysepki Taquile, oddalonej od Puno o 35 kilometrów. Wg lokalnych ustaleń, na wyspę przypłynąć można tylko w południe i wypłynąć o 16-tej. Istnieje też możliwość pozostania na noc, ale wtedy trzeba znów czekać do następnego dnia do 16-tej na podróż powrotną. Na wyspie żyje zamknięte społeczeństwo około 1000 Indian z plemienia Quechua. Kobiety chodzą w krótkich, bombkowatych spódnicach i mają głowy nakryte czarnymi chustami. Mężczyźni noszą zaś kolorowe czapki, dziergane własnoręcznie na drutach. Tak! Mężczyzna z drutami, dziergający coś na ulicy to bardzo częsty widok! Na wyspę warto przyjechać właśnie dla tego społeczeństwa. Nic szczególnego do zwiedzania tu nie ma, chociaż dla mnie już samo płynięcie malowniczym jeziorem Titicaca, w łódce sterowanej przez doświadczonego Quechua było dużą atrakcją.
Późnym wieczorem, spaleni od słońca po całodniowym pobycie na wodzie, dotarliśmy do Puno.

28-07-2003 Puno - Sillustani - Cusco

SilustaniJakoś nie mogliśmy się zdecydować czy jechać do Sillustani. Za bardzo nawet nie wiedzieliśmy jak tam dojechać przy pomocy transportu publicznego. Próbowaliśmy też za pośrednictwem właściciela hotelu zarezerwować Inca Trail, ale nie dało rady. To nam dobrze nie wróżyło, bo na trasie spotykaliśmy już podróżników, którzy mówili, że czekali na permit nawet więcej niż tydzień!
Do odjazdu autobusu do Cusco mieliśmy jeszcze 6 godzin, więc postanowiliśmy jednak, bez bagaży, spróbować z tym Sillustani. Najpierw był to lokalny bus w kierunki Jualica. Mimo, że busy odjeżdżały co 10 minut, kolejki na dworcu były przeogromne! Pracownicy dworca ustawiali ludzi na każdym stanowisku w równe ogonki i pilnowali by nikt się nie wpychał, tak, że już po pół godzinie czekania nadeszła nasza kolej. Tak dotarliśmy na skrzyżowanie do Sillustani. Stamtąd udało nam się złapać stopa aż po same grobowce. Dowiozła nas tam angielska wycieczka szkolna. Dzieciaki uczyły się hiszpańskiego, więc nawet miały hiszpańskojęzycznego przewodnika.

Same preinkaskie grobowce wyglądają jak ogromne wieże. Służyły one jako miejsce pochówku dla ludu Colla, którego władcy chowani byli w pozycji pionowej. Miejsce to można odwiedzić, jednak w porównaniu z innymi peruwiańskimi zabytkami nie robi aż takiego wrażenia. Angielska wycieczka odwiozła nas z powrotem do Puno, dzięki czemu mieliśmy jeszcze czas na pyszny obiadek - La Trucha po raz pierwszy (pstrągiem objadać się też będziemy w Cusco).

Wieczorem, chcąc nie chcąc, wsiedliśmy do luksusowego autobusu klasy pierwszej, który zawiózł nas do Cusco (Oromeno Royal, 40 soli/os.). Bus miał skórzane, niebieskie siedzenia, był dwupiętrowy, klimatyzowany i wypchany turystami. Akurat na niego udało nam się zdobyć bilety. W przeciwieństwie do lokalnych autobusów, tutaj na całą drogę dostaliśmy tylko colę i ciasteczka L I do tego cały czas puszczana była europejska muzyka pop (ta sama płyta non-stop). Nie ma to jak dogodzić turyście ;)

Trochę mieliśmy problemów ze znalezieniem noclegu w Cusco. Jak dotarliśmy, było już ciemno, a wszystko było już pozajmowane. Ostatecznie miejsce znaleźliśmy w Hospedaje El Balcon (16 soli). Może dlatego to miejsce się uchowało, że było tam bardzo zzzimno.