29-07-2003 Cusco - Valle Sagrado

Pogadaliśmy z naszym gospodarzem, żeby spróbował nam załatwić jak najszybsze wejście na Inca Trail. I tak wiązało się to z kilkudniowym czekaniem, więc zaczęliśmy organizować sobie czas w okolicy.

Sacsayhuaman Pierwszy dzień w Cusco zaczęliśmy od przeglądu inkaskich ruin. Po zakupieniu za 35 soli "boleto turistico", podjechaliśmy lokalnym autobusem do Tambo Machay, najdalej wysuniętej od Cusco ruinki. Stamtąd można przejść się spacerem do Cusco, około 5-6 km., zwiedzając po drodze wszystko to, za co tak drogo zapłaciliśmy na boleto turistico. Są to łaźnie Tambo Machay oraz ruiny Puka Pukara, Quenqo i Sacsayhuaman. To co pozostało daje jakieś wyobrażenie o stylu budowli inkaskich ale tak naprawdę dobrze do dzisiaj zachowała się tylko twierdza Sacsayhuaman ("Sexy Woman" - żeby łatwiej było wymówić ;)

Hoy Chicha! Ale spacer był bardzo miły, szczególnie, że po drodze zatrzymaliśmy się przy chatce z napisem "HOY CHICHA", żeby spróbować miejscowego piwa warzonego z sfermentowanej kukurydzy. Smakowało trochę jak młode wino. Wypiliśmy z Pawłem jeden kufel na pół i woleliśmy nie ryzykować więcej.
Spacer zakończyliśmy zejściem do Plaza de Armas, która mi, atmosferą i stylem kamieniczek, do złudzenia przypomina rynek w Kazimierzu Dolnym. Piękna, kolonialna zabudowa, wąskie uliczki, drewniane balkoniki...I pełno włóczących się ludzi, tak też dobra okazja do handlu dla miejscowych . Żadnego turystę nie ominie intratna oferta nabycia, a przynajmniej dokładnego obejrzenia, kolejnego "chompas", czyli sweterka z wełny alpaki oraz przejrzenia zestawu kartek pocztowych i wyczyszczenia butów, niezależnie czy są one skórzane, czy zrobione z materiału. Po paru dniach ma się już dosyć. Przypadkiem znaleźliśmy na naszej ulicy super knajpkę Inca Food. Odtąd tylko tam się stołowaliśmy. Nigdy nie jadałam tak pysznego pstrąga w słodkim sosie!

30-07-2003 Cusco

Ponieważ nadal czekaliśmy na naszą wyprawę do Machu Picchu, postanowiliśmy wybrać się na rafting. Żadne z nas nigdy tego nie próbowało i za bardzo nie wiedzieliśmy czego się spodziewać oraz na ile niebezpieczne to może być. Trochę się musieliśmy wykosztować, Eric Adventures liczyli sobie za taką wyprawę po 23 $ od osoby. I tak była to cena konkurencyjna. Ważne było też, że mieliśmy przewodniczkę mówiącą po angielsku. W sumie jechały dwa busiki - 6 osób w anglojęzycznym i drugie tyle w hiszpańskojęzycznym. Podział na języki jest na raftingu bardzo ważny, ponieważ przewodnik musi nauczyć swoją grupę podstawowych komend.

RaftingPojechaliśmy w górę rzeki Urubamba, gdzieś nad Ollaytamtambo i tam zaczęły się pierwsze przymiarki i szkolenia. Każdy z nas dostał piankę, kask, rękawiczki i kamizelkę ratunkową. W takim stroju rozpoczęliśmy instruktaż na sucho. Trudne to nie było: Forward, Back, Hold On, Stop. Nikt nie chciał usiąść z przodu pontonu więc padło na mnie i Pawła. I dobrze na tym wyszliśmy! Rzeka nie była jakoś szczególnie trudna, ale było parę ciekawych momentów, szczególnie jak pojawiały się w dużych ilościach kamienie. Ponton nabierał rozpędu i nieźle musieliśmy się z przodu napracować, żeby wykonywać polecenia Lindy. Wszystko było zalane spienioną woda, a my z całych sił wiosłowaliśmy i staraliśmy się, aby nasze stopy nie wyślizgnęły się z zabezpieczeń na dnie pontonu. Ale była walka!

W pewnym momencie zauważyliśmy, że na kamieniu na środku rzeki siedzi dziewczyna, a jej ponton fala poniosła dalej. Musieliśmy ją przechwycić do naszego pontonu. Zgodnie z szkoleniem na sucho, Paweł chwycił dziewczynę za kamizelkę i pociągnął ją do nas. Trochę się skąpała, ale została uratowana. Jak się później okazało była to niczego sobie Francuzka ;). Na zakończenie dostaliśmy pyszny obiadek i wymęczeni wróciliśmy do Cusco. Sił nam starczyło już tylko na kupienie winka na wynos i wylegiwanie się na ławeczce w parku.

31-07-2003 Cusco - Pisaq - Cusco

PisaqTrzeci dzień w okolicach Cusco spędziliśmy włócząc się po miejscowości Pisaq. Wioska ta znana jest z dwóch rzeczy: indiańskiego targu rękodzieła oraz malowniczych ruin, położonych wysoko nad miejscowością. Podjechaliśmy taksówka (12 soli) na szczyt góry, do najdalej położonych ruin i spacerkiem wracaliśmy 5 km na dół. Była to najlepsza opcja. Większość turystów ruszała z miejscowości Pisaq na pieszo, dochodziła do pierwszej grupy ruin i byli tak zmęczeni że nie chciało im się iść dalej. A był to naprawdę kawał drogi do przejścia. Te najładniejsze ruinki zaś znajdowały się na samej górze i wcale nie było tam dużo zwiedzających! Resztki domków z czerwonej cegły (zwanej Adobe), poprzylepiane do zbocza góry, słomiane dachy i oszałamiający widok na całą dolinę Urubamby sprawiły, że wspominam to miejsce jako jedno z ładniejszych jakie widziałam.

Natomiast polecany w przewodnikach targ indiański trochę mnie rozczarował. Tak to już jest, że jak coś zostanie zbyt entuzjastycznie opisane w przewodnikach, to magia takiego miejsca bardzo szybko zaczyna się ulatniać.

01-08-2003 Cusco - Machu Picchu - Aguas Calientes

Mimo, że staramy się, aby nasze wyjazdy naszpikowane były wszelkimi atrakcjami, to każda wyprawa ma jakiś jeden, najważniejszy cel. W tym roku było to Machu Picchu. Po długich oczekiwaniach w Cusco, udało nam się załapać na mini - trasę Inca Trail. Niestety nie był to pełny treking, bo na taki przyszłoby nam jeszcze czekać kilka dni. Zdecydowaliśmy się więc na wersje pośrednią - pokonanie trasy dwudniowej w jeden dzień, zejście do Aguas Calientes i następnego dnia powrót rano do Machu Picchu na samo zwiedzanie.

Inca Trail Na początek Inca Trail zawiózł nas obowiązkowy, strasznie drogi (35$/os.!) pociąg Inca Rail (w tej okolicy wszystko nosiło przydomek "Inca";). Wysiedliśmy na 104 km. (Chachabamba) i tam już czekał na nas przewodnik Roberto. Na trasę z nami ruszało 6 osób. Na początek, po załatwieniu formalności i sprawdzeniu permitów, dostaliśmy spore śniadanko (almuerzo): ryż z kurczakiem, cole, owoce i ciasteczko.

Inca Trail Sama droga wyglądała zupełnie inaczej niż trasa w Kanionie Colca. Tutaj ścieżka wiodła wysoką trawą, było więcej kaktusów i kwiatów (nawet orchidee!), oraz gęste drzewa porośnięte mchem. Taka dżungla. Szło się całkiem łatwo, zboczem góry. Wyprzedziliśmy przewodnika i tylko co jakiś czas czekaliśmy aż doczłapie się nasza cała ekipa.
Po drodze zwiedliśmy inkaskie ruiny Wayna Wayna. Roberto cały czas dźwigał dla nas specjalny album o Inkach i wyjaśniał nam różne kwestie architektoniczne i kulturowe.

Minęliśmy hostal, w którym normalnie kończy się pierwszy dzień wędrówki. Nawet dobrze, że się tam nie zatrzymywaliśmy na noc, bo wyglądał nieciekawie - ogromny, betonowy budynek, zupełnie nie pasujący do przepięknego otoczenia. A na około budynku powciskane wszędzie gdzie się da namioty tych, co nie załapali się na nocleg w środku. My zaś musieliśmy się spieszyć, bo o 16- tej zamykali wyjście w kierunku Intipuku, czyli Bramy Słońca, z której po raz pierwszy spojrzeć można na zaginione miasto Inków.

Machu Picchu Po pokonaniu ogromnych, kamiennych schodów dotarliśmy Intipuku, gdzie zwyczajowo na wschód słońca czekają poranne ekipy turystów, ruszające z Wayna Wayna. My byliśmy tam już późnym popołudniem i w pierwszym momencie w ogóle nie mogliśmy znaleźć tego Machu Picchu, które miało się ukazać gdzieś pod nami. Zaślepiało nas ostre słońce, a na około pełno było szpiczastych gór, z których każda wyglądała jak Huayna Picchu :). W końcu dostrzegliśmy miasto, ukryte wśród chmur! Dokładnie taki obraz mieliśmy w głowach na podstawie przeglądanych wcześniej zdjęć i opisów. Tyle o tym czytaliśmy, marzyliśmy...a tu sobie stoimy i patrzymy na to cudo z góry!
Powinniśmy zejść na skróty do Aguas Calientes, ale wybraliśmy drogę na około, zahaczając o Machu Picchu. Udało nam się zrobić kilka pierwszych zdjęć miasta, tuż przed zachodem słońca.

02-08-2003 Machu Picchu

Machu PicchuOd rana lał deszcz! Co za pech! Kontynentalne śniadanko z hotelu uzupełniliśmy polską kiełbasą i już o 7-mej wjechaliśmy autobusem pod bramę do Machu Picchu. Dobrze, że dzień wcześniej kupiliśmy bilety na autobus, bo wchodzenie pod górę w taką pogodę zupełnie nie miało sensu. Cała nasza zaplanowana trzygodzinna wyprawa po mieście z przewodnikiem odbyła się w deszczu i we mgle. Miało to swoisty urok i klimat zaginionego miasta wśród chmur i mgieł. Co chwila odsłaniała się jakaś część murów i zabudowań, podczas gdy inna już tonęła w chmurach.

Machu Picchu Nagle, koło 10 - tej, zaczęły pojawiać się pierwsze promyki słońca. Razem z nimi pojawiać się również zaczęły grupki turystów, którzy przyjechali na jednodniową wyprawę z Cusco pociągiem. Zrobiło się bardziej tłoczno, ale też z minuty na minutę coraz bardziej słonecznie. Ponoć jest to typowa pogoda dla tego rejonu. Rano, gdy chmury są nisko, może padać deszcz, natomiast koło południa pojawia się słonko. Warto więc wybrać się na cały dzień, szczególnie że ruiny są sporej wielkości i z dobrym przewodnikiem można je dość długo zwiedzać. Zresztą, nawet samo wylegiwanie się na inkaskich tarasach i obserwowanie miasta Inków sprawia ogromną przyjemność.
Po południu, już na pieszo, ruszyliśmy w drogę powrotną do Aguas Calientes. Wieczór przywitał znów nas deszczem...

03-08-2003 Aguas Calientes - Ollaytaytambo - Salinias - Cusco

W lokalnej soczkarniNa nogach byliśmy już o 5-tej rano, bo o tak wczesnej godzinie wracał pociąg Backpackers w kierunku Cusco. Znów był to obowiązkowy transport dla turystów i nie było innej możliwości wydostania się z Aguas Calientes. Wsiedliśmy w Ollaytaytambo, by zwiedzić tamtejszą twierdzę, jednak po Machu Picchu takie ruiny nie robiły już wrażenia. Na miejscowym targu wypiliśmy pyszne "jugo combinado" i zgodnie z planem, lokalnym busem ruszyliśmy na poszukiwanie Salinas, czyli tarasowych, słonych jeziorek - kopalni soli. Warto odwiedzić to miejsce! Sól pozyskuje się tam takimi samymi metodami jak za czasów Inków!

Z wioski trzeba przejść kawałek na pieszo, kierując się żwirową droga pod górę. Już po pokonaniu niewielkiego odcinka góry na zboczu zauważyć można pierwsze Salinas. Nie ma tam płotu, więc od razu zacząć można zwiedzanie, nie zbliżając się w ogóle do oficjalnej bramy, gdzie należałoby kupić bilety. Małe, płytkie solne jeziorka mają przeważnie prostokątne kształty i wysokie brzegi ze skamieniałej soli, oddzielające jedno jeziorko od drugiego. Każde z nich jest trochę innego koloru, więc razem tworzą przepiękną mozaikę.
Na wieczór już znów byliśmy w Cusco i znów siedzieliśmy na Plaza de Armas. Tym razem już po raz ostatni, czekając na wieczorny autobus do Boliwii.