26-09-2012 Poznań-Warszawa-Pekin 北京

To nasza pierwsza podróż PLL LOT. Taryfa crazy umożliwiła nam zakup biletów z Poznania przez Warszawę do Pekinu za niecałe 1800zł. O tym jak szalona była to decyzja dowiedzieliśmy się dopiero, jak odkryliśmy, że nasz wyjazd przypada na 10-cio dniowe święta narodowe Chińczyków, czyli okres wzmożonego podróżowania milionów ludzi we wszystkie kierunki, szczególnie te turystyczne. Bo Chińczycy też lubią zwiedzać.

Na lotnisku w Warszawie Podróż z naszym prawie trzylatkiem jakoś przeżyliśmy, ale spania za bardzo nie było bo Lila albo kaszlała i nie mogła spać, albo żądała własnego łóżeczka, a nie tylko własnego fotela. A jeszcze rok temu było tak spokojnie, jak nasze Maleństwo nie potrafiło mówić i stawiać żądań.
Lotowskie jedzenie zaskakująco dobre, ale za to alkoholu bezpłatnie w ogóle nie podają. System pokonaliśmy rozpieczętowując nasze zapasy Soplicy zakupione na lotnisku w Warszawie (nie ma to jak plastikowe, zgrabne, turystyczne półlitróweczki!).

Pierwszy plan po przylocie to oczywiście wymiana pieniędzy. Na lotnisku trzeba wymienić co najmniej tyle by dojechać do miasta kolejką lub taksówką. Niestety prowizja przy wymianie waluty jest dość wysoka - 60RBM od transakcji, więc lepiej mieć kartę debetową i skorzystać z bankomatu.
Dojazd do centrum Pekinu jest bardzo łatwy i szybki (20 min.) przy pomocy kolejki/metra (25RMB) i nawet nie ma się co zastanawiać nad autobusem, który tańszy jest tylko o kilka yuanów, a jedzie znacznie dłużej, bo stoi w korkach. Kolejka dojeżdża do stacji Dongzhímén, która jednocześnie jest jedną ze stacji metra. Aby pojechać dalej trzeba kupić standardowy już w Pekinie bilet na przejazd metrem za 2RMB. Uwaga, metro w dni powszednie, miedzy 7mą a 9tą potrafi być tak zapchane, że nie ma szans wsiąść na głównych stacjach. Nawet służby porządkowe nie są w stanie dopchać wszystkich wsiadających osób. Warto takie godziny przeczekać, bo z dużymi plecakami nie ma szans.

Hostel Sunrise, Pekin Bez problemu znajdujemy nasz hostel Sunrise, w samym centrum miasta, w dzielnicy hutongów, niedaleko Placu Tiananmen. Pokoje dwuosobowe z łazienką za 220RMB to całkiem dobra cena jak na taką świetną lokalizację (do metra Tiananmen Dong tylko 10min na pieszo).
Zaczynamy od próby wymiany większej części naszej gotówki w dolarach. Nie jest to wcale takie proste, bo gdy pytamy o bank z wymianą walut, w hostelu wskazują nam drogę do najbliższego bankomatu! Na szczęście w Chinach wciąż da się dolary wymienić, ale trzeba się trochę nabiegać, by znaleźć duży bank typu Bank of China lub ICBC. Niektóre banki w ogóle wymiany nie prowadzą. Znacznie prościej jest wyciągać gotówkę z bankomatów (warto mieć to na uwadze wybierając sie do Chin). Wymiana w banku to cała procedura. Trzeba wypisać formularz, pobrać numerek i czekać na swoją kolej. Potem urzędnik wklepuje wszystko na swoje formularze, sprawdza paszport, wypisuje długi formularz potwierdzenia wymiany i wreszcie wręcza gotówkę!
Jako, że jesteśmy bardzo zmęczeni po podróży, spędzamy większość dnia na odpoczynku w hostelu. Lilianie ciężko jest się przestawić o plus 6 godzin i co chwilę nam zasypia.

Niestety ja się muszę zająć planowaniem kolejnych dni i rezerwowaniem przejazdów kolejowych (nie da się tego zrobić online przed przyjazdem, jako że przy zakupie zawsze trzeba pokazać paszport). Za pośrednictwem hostelu sprawdzam połączenia do Datong i Tayuan. Na najbliższe dni nie ma nic, a w rozkładzie jest kilkanaście pociągów. Wszystko wyprzedane. Udaje mi się tylko dostać bilety na nocną kuszetkę do Xi'an, za 10 dni (soft sleeper 423RMB + 20RMB za pośrednictwo hostelu). W desperacji sprawdzam nawet połączenia do Szanghaju, ale też nie ma nic. Trzeba będzie się przerzucić na autobusy, bo przecież nie spędzimy 10-ciu świątecznych dni w Pekinie!

Dworzec Zachodni w Pekinie Po południu jedziemy autobusem 99 spod stacji metra Tiananmen (można też 52) na Dworzec Zachodni (Beijing Xi). Ponoć w kasach często można dostać bilety ze zwrotów, więc jeszcze nie wszystko stracone. Dworzec jest ogromny i bardzo przypomina mi warszawski Centralny. Pełno zakamarków, podziemnych poziomów i betonu. Jakieś informacje po angielsku są, ale doprowadzają nas do hali zwrotów biletów, a nie sprzedaży. Tutaj każda czynność kolejowa odbywa się w osobnej hali. Jest osobne wejście na perony tylko dla tych co już posiadają bilety, jest wejście z zewnątrz do hali sprzedaży biletów. A zwroty są w zupełnie innym miejscu. I do tego wszędzie tłum podróżnych.

Kolejki do kas na dworcu kolejowym Jakoś się w tym wszystkim odnajdujemy i stoimy we właściwej kolejce do kas. Na tablicy przed naszą kasą co jakiś czas pojawia się informacją English Service, więc jest szansa że się dogadam. Ale i tak, na wszelki wypadek, mam przy sobie wydrukowane w Polsce kartki z chińskiego rozkładu jazdy. Kolejka bardzo długa, ale wszyscy spokojnie stoją w rządkach. Takich kas jest oczywiście kilkanaście. Udaje mi się dostać miejsca stojące do Datong (54RMB) i hard seat (54RMB), czyli siedzącą drugą klasą nocą z Datong do Pekinu. Przynajmniej juz mamy jakiś plan wydostania się na parę dni z Pekinu!
Na przeciwko dworca jest bardzo dużo knajpek i sieciowych, chińskich fast foodów. My jemy po raz pierwszy pierożki na parze ze szczypiorem i z czosnkiem. Ale nam smakuje!
Jakimś cudem udaje nam sie dojechać komunikacją publiczną z powrotem do hostelu, mimo że totalnie pogubiliśmy drogę (a trzeba było po prostu podejść 500metrów do stacji metra Military Museum, drogą prostopadłą do dworca...)

27-09-2012 Pekin 北京

Noc bardzo niespokojna. Lila budzi się, płacze i kaszle. Obawiam się że razem z nią budzi się też pół hostelu... Ja również się budzę o 2giej w nocy i nie mogę spać. Idę na darmowy Internet i rezerwuję hostel w Xi'an na końcówkę naszego wyjazdu.

Wejście do Zakazanego Miasta, Pekin Z łóżek zwlekamy się o 10 tej i rozpoczynamy zwiedzanie najbliższej okolicy, czyli tak naprawdę najbardziej znanych miejsc w Pekinie. Plac Tiananmen zupełnie inaczej sobie wyobrażałam i prawdę mówiąc nie zauważyłam go idąc do Zakazanego Miasta! Jest on tak wielki... że można go przeoczyć, znajdując się na jego terenie. Szczególnie, że wejście do Zakazanego miasta znajduje się na jego północnym krańcu, przy bardzo ruchliwej, kilkupasmowej ulicy.

Zakazane Miasto, Pekin Muzeum Pałacowe (Gugong, 60RMB), to oficjalna nazwa Zakazanego Miasta. Oczywiście nie jesteśmy tam sami, ale chiński tłum w ogóle nam nie przeszkadza, a raczej nadaje temu miejscu kolorytu. Powoli przechodzimy przez poszczególne, parterowe budynki, za każdym razem wspinając się na schody i schodząc po drugiej stronie (z wózkiem i Lilą, która odmawia chodzenia na własnych nóżkach!). Po jakimś czasie pałacowe pomieszczenia zaczynają nam się zlewać.

Zakazane Miasto po ulewnym deszczuMiłą przerwą jest krótka burza i nieco dłuższa mżawka, która powoduje opustoszenie całego terenu. Nam też już się nie chce chodzić i tylko pobieżnie zwiedzamy budynki po wschodniej stronie. Na zachodnie zakamarki w ogóle nie spojrzeliśmy! Ten teren jest naprawdę spory! Niestety przez deszcz nie ma sensu już iść na punkt widokowy, tzw. Wzgórze Węglowe, znajdujące sie po drugiej stronie ulicy przy wyjściu północnym. Nieco mokrzy znajdujemy knajpkę i jemy pierwszy chiński obiad. Adam niestety na zimno, bo zamówił same warzywa i podali mu sałatkę. Ja mam wołowinę z czosnkiem i ryżem. Bardzo mi smakuje. Lila zajada tylko ryż.

Po południu znowu wyprawa na dworzec; nie dajemy za wygraną. Sprawdzimy jeszcze połączenia autobusowe do Datong, bo jednak te miejsca stojące w nocnym pociągu z Lilą trochę nas przerażają.
Dojazd do dworca autobusowego Liuliqiao jest skomplikowany, bo chociaż dojeżdża tam metro... jest to linia nie połączona jeszcze z innymi liniami. Kończy się na dworcu Beijing West, od jego południowej strony. Metro wygląda jak nie do końca jeszcze oddane do użytku - jest tam cicho, pusto i błyszcząco czysto.
Dojście ze stacji na dworzec autobusowy nie do końca jest oznaczone - trzeba szukać znaków Transporation Hub i potem już w budynku kierować się na pierwsze piętro. Tam można kupić bilety. Kolejki były małe, bo było po 19tej. Bez problemów dostaliśmy bilety na następny dzień na autobus do Datong na godz. 10tą rano (133RMB). Teraz trzeba jeszcze oddać na dworcu kolejowym te stojące miejsca, zakupione poprzedniego dnia. A nie odpuścimy, bo to 108RMB, czyli 54zł. Z poprzedniej wizyty wiemy już gdzie znajduje się hala zwrotów (trzeba kierować sie na wyjście południowe i szukać tabliczek Ticket Refund). Kolejki długie, bo zwracanie biletów przy tak restrykcyjnym systemie rezerwacji jest dość powszechne. Przy okienku potrzebny jest znowu paszport, bo każdy petent jest sprawdzany, czy na pewno ma zamiar oddać bilet kupiony przez siebie. Potrącana jest mała prowizja za zwrot, ale dla nas nie było to więcej niż 5RMB, czyli mniej niż 5% (były to bilety na dzisiejszą noc, ale po północy).

Brama Niebiańskiego Spokoju nocą Wracamy autobusem 99 na plac Tiananmen, gdzie już zapada zmrok. Brama Niebiańskiego Spokoju jest pięknie podświetlona, portret Mao oczywiście również błyszczy.

Znów mamy ciężką noc (mam nadzieję, że już ostatnią). Wszyscy budzimy się o 2giej, a Lila żąda śniadania. Zajada pierwszy porządny posiłek na ziemi chińskiej i na szczęście ponownie zasypia.

28-09-2012 Pekin 北京 - Datong 大同 (bus 5h)

Ruch uliczny w okolicach dworca kolejowego w Pekinie Rano, ze spokojem ruszamy autobusem 99 na dobrze znany nam dworzec kolejowy Beijing West. Dziś sobota i nie ma korków, więc docieramy w 30min. Nie ma też tłoku w autobusie, a to ważne jak się jedzie z dwoma dużymi plecakami, dwoma małymi i wózkiem z wkładką. Niestety nasze dziecko nauczyło się odpinać wózkowe pasy i wysiada nam kiedy chce. Śniadanie zjadamy dopiero w knajpce przy dworcu. Ale sobie pofolgowałam - wzięłam najdroższą pozycję z menu w chińskiej sieciówce Yoshinoya, za 26RMB (podpatrzoną u kogoś na talerzu), czyli kaczkę z ryżem, gotowanymi warzywami i jakimś gotowanym mięsem. Pyszne było. Wracałam później na tę kaczkę jeszcze dwa razy w ciągu naszego pobytu w Pekinie. Lila zaś zasmakowała w ciepłym mleku sojowym, sprzedawanym ze słomką (ta słomka była najważniejsza!).
Na dworzec autobusowy docieramy 25 min. przed odjazdem autobusu i jest to akurat wystarczająco czasu by się dziesięć razy dopytać z którego wyjścia będzie jechał nasz autobus. Lepiej mieć w zapasie taki czas, bo na dworach panuje lekki chaos i oczywiście nikt nie mówi po angielsku. Czasami przy wcześniejszym przyjściu, można wcześniej wsiąść do autobusu i zająć lepsze miejsca (numery z biletów w ogóle nie mają znaczenia, każdy siada tam gdzie chce).
Autobus odjeżdża pełny, więc Lila musi siedzieć na naszych kolanach przez 5 godzin. Trochę nam ciężko, ale dzięki bajkom na mini dvd dajemy radę (Krecik rządzi, jak zwykle!). Po drodze mamy jedną przerwę na szybkie jedzenie i toaletę.

Datong w budowie Po południu dojeżdżamy do 3-milionowego Datong, na nowy dworzec południowy. Jako, że nie mamy na dziś żadnych planów, mamy dużo czasu na poszukanie hotelu i dojazd do centrum komunikacją miejską (autobus nr 30 dojeżdża do dworca kolejowego w jakieś 30 min). Wcześniej przez net zarezerwowałam jakiś chiński hostel, ale nie dostałam potwierdzenia i nie za bardzo mogę go zlokalizować na mapie, wiec szukamy czegoś innego koło dworca kolejowego, posiłkując się wydrukowanymi podróżniczymi opisami. Z dworca kierujemy się na prawo i po 500 metrach odnajdujemy chiński hotel. Nikt nie mówi tam ani słowa po angielsku, ale jakoś udaje nam sie wynegocjować apartament za 200RMB. Cena początkowa to 300RMB, ale za lepszy apartament, z dodatkowym łóżkiem. Pani uparła się, żeby nam pokazać, bo ten drugi może być dla nas za mały (wszystko wytłumaczyła nam na migi). Ten mały okazał się dwupokojowy z łazienką, więc na pewno nam starczy. W wielkim małżeńskim łożu spokojnie zmieścimy sie we trójkę. Zostajemy tu na 3 noce.

Kolacja w Datong Wieczorem kolacja w lokalnej knajpce. Oczywiście jesteśmy atrakcją dla lokalnych gości i telefony komórkowe idą w ruch. Jakoś nie możemy sie dogadać z właścicielem co do jedzenia. On mówi trochę po angielsku, ale mam wrażenie, że totalnie nie rozumie odpowiedzi. Dostajemy dwie michy makaronu z mięsem. Udaje mi się, na szczęście, jedną z nich zamienić na sałatkę warzywną z tofu dla Adama. Ale i tak nie wiem czy nie zapłaciłam za wszytko, nawet za to, co oddałam. To nic, ceny były niskie (28RMB z dwoma piwami) a jedzenie pyszne. I dużo.