Little Circut - rozpoczynamy zwiedzanie Angkoru

Wschód słońca nam nie wyszedł, bo przez pomyłkę nastawiłam zegarek na 5.20, zamiast na godzinę wcześniej. Na szczęście to dopiero pierwszy dzień, więc na wschody słońca czas będzie jutro i pojutrze. Na trzy dni mieliśmy już dla naszej trójki zamówionego tutuka z kierowcą z naszego hotelu (42$ za całość, dwa dni po 12 $ kółka po Ankorze i ostatni dzień dalszy wyjazd; facet był z nami w trasie od świtu do zachodu słońca, chociaż w sumie to więcej spał, czekając na nas, niż jeździł).

Pierwszego dnia o 6tej rano ruszyliśmy na trasę Little Circuit, ale w odwrotnym kierunku niż w przewodnikach. Była to jedyna szansa na uniknięcie tłumów.
W kolejności odwiedziliśmy:
BANTEAY KDEI - pierwsza na liście, więc tu rozszaleliśmy się z fotkami przy wschodzącym słońcu. Po terenie kręciło się tylko kilku indywidualnych turystów, więc w spokoju można było ustawiać kompozycje.
SRAH SRANG - wieki basen z mała budowlą na brzegu. Do zwiedzenia w 10 minut, chyba, że da się namówić licznym miejscowym sprzedawcom na poranne zakupy lub coś zimnego do picia.
TA PROHM - innymi słowy Tomb Rider i biegająca po kamieniach Angelina Jolie. Miejsce fajne, ale na pewno nie są to pozostawione naturze, zagubione w dżungli świątynie, jak zwykło się je reklamować. Korzenie oplatające budynki, a w szczególności wejścia, rzeczywiście widać, ale poza tym to wszystko jest wysprzątane, a dżungla starannie wykarczowana. Nawet liście spadające z drzew są od razu zamiatane, przez armie Kambodżanek, wzniecających przy tym ogromne tumany kurzu. Po odegraniu i sfilmowaniu własnej wersji Tomb Ridera, z maczetą do straszenia japońskich turystów w roli głównej, ruszyliśmy dalej.
TA KEO - bardzo fajna, wysoka budowla, z ogromną ilością schodów, schodków i wieżyczek. Tu już było więcej ludzi, ale jeszcze nie tłumy. Zorganizowane chińskie wycieczki, w pełnej dyscyplinie, przemykały przez świątynie w szybkim tempie.
THOMMANON - mała, urokliwa świątynia, do zwiedzenia w pół godziny. Naprzeciwko niej znajduje się Chau Say Tevoda, ale jest w rekonstrukcji, także nie ma sensu tam wchodzić.
BAYON - początek zwiedzania kompleksu Angkor Thom. Wjazd dokładnie taki, jaki zapamiętałam z filmów, przez most wysadzany posągami i ogromną angkorską bramę. Ponad 200 wykutych na wieżach Bayonu twarzy robi ogromne wrażenie. Chyba jednak to, a nie sam Angkor Wat jest najsłynniejszym obrazkiem z Kambodży. Spędziliśmy tu sporo czasu, fotografując twarze w różnym świetle i wylegując się na nagrzanych południowym słońcem kamieniach.
BAPHUON - świątynia już od dłuższego czasu znajduje się w rekonstrukcji, ale warto się przejść po prowadzącym do niej kamiennym moście.
PHIMEANAKAS - stosunkowo niewielka budowla, na której szczyt można wejść po stromych schodkach by popatrzeć z góry na teren Angkor Thom. Czas tu głównie spędziłam na przeglądaniu i negocjacjach cenowych kolorowych kambodżańskich chust, sprzedawanych przez małe dziewczynki.
TERRACE OF ELEPHANTS - podest rzeźbiony w słonie, których trąby stanowiły kolumny. Ciekawie to wygląda, bo w pierwszej chwili w ogóle się nie zauważa, że są to wyrzeźbione zwierzęta.
PRASAT SOUR PRAT - pojedyncze wieżyczki, otoczone wodą i niesamowicie zieloną trawą.

I tak nam minął dzień aż do 16tej. Żywiliśmy się tylko wafelkami i świeżym ananasem oraz piliśmy ogromne ilości wody. Rano jeszcze zjedliśmy po suchej, kambodżańskiej bagietce. Taki posiłek w tutejszych warunkach klimatycznych w zupełności nam wystarczał.

Na zachód słońca pojechaliśmy do Angkor Wat. Trochę ludu było, ale teren jest na tyle duży, że tłumy się rozpierzchły. Zachodzące słońce oświetlało kompleks, a my znów robiliśmy fotki. Niestety w centralnym miejscu, nad stawkiem tuż przed budynkami, zaczęto rozstawiać jakąś instalację i rozkładać białe, plastikowe worki. Nie ma to jak uszczęśliwić turystów! I tak dobrze, że nie przyjechaliśmy tu dzień później, bo w ogóle zdjęć by się nie dało zrobić. Wymęczeni po całym dniu chodzenia, zjedliśmy kambodżańską kolację ze straganu i poszliśmy spać. W końcu następnego dnia czekał na nas wschód słońca!

Grand circut ze wschodem słońca

Na wschodzie słońca w Angor Wat było nawet mniej ludzi niż się spodziewaliśmy. Niestety ci, co byli, szli pod sam Angor główną drogą, świecąc silnymi latarkami, także trudno było zrobić dobre zdjęcie z daleka. Dzięki Krzyśkowi, jako jedni z niewielu, mieliśmy statyw, więc fotek robiliśmy sporo, jednak sam wschód słońca nie był zbyt spektakularny i kolorowy.

Dziś przed nami Grand Circuit, czyli druga podstawowa trasa w Angorze, po świątyniach nieco mniej znanych i nieco bardziej od siebie oddalonych.
Oto, co zobaczyliśmy w kolejności:
PRAH KHAN- kompleks porównywany do Ta Prom, tylko jeszcze bardziej zniszczony. Dla mnie miejsce to nawet było ciekawsze od Ta Prom. Niesamowite czerwone i zielone kolory murów, pełno tajemniczych zakamarków z rzeźbami i znów korzenie drzew, oplatające budowle.
NEAK PEAN - dwa baseny z mała pozostałością na środku. Jedyne, co zapamiętałam z tego miejsca, to że było tam bardzo gorąco, a na drodze grali inwalidzi wojenni.
TA SOM - jako że byliśmy tam prawie sami, znów dopadł nas tam tłum dzieciaków sprzedających pocztówki, książki i inne niezbędne turyście akcesoria.
MEBON ORIENTAL - bardzo malowniczy dojazd do kompleksu, przez soczyście zielone pola ryżowe. Miejsce warte odwiedzenia dla ogromnych kamiennych rzeźb słoni rozmieszczonych w czterech narożnikach. Fajny klimat oraz kolory kamieni i znów bardzo mało ludzi. PRE RUP - kompleks prawie identyczny z poprzednim, ale bez słoni i o wiele bardziej zniszczony, wytarty czasem i pozarastany wysokimi trawami. Dobre miejsce na dłuższy odpoczynek.

Zwiedzanie znów zakończyliśmy tuż przed zachodem słońca. Czekała nas jeszcze kolacja w miejscowej, ulicznej jadłodajni, z standardowym, kambodżańskim zestawem: ryż lub jeden z dwóch rodzajów makaronu oraz do wyboru warzywa, kurczak lub wołowina.
Ponieważ było jeszcze w miarę wcześnie, zdecydowałam się też na khmerski masaż. Pół godziny masaż stóp i pół godziny masaż całego ciała. Pierwsza część czyli masaż stóp podobała mi się najbardziej. Polecam!

Świątynie w okolicach Siem Reap

Resztkami silnej woli, znów zerwaliśmy się o 4tej rano by zdążyć na wschód słońca. Tym razem wybraliśmy Bayon. Było warto, chociażby dlatego, że przez pierwsze półtorej godziny byliśmy tam prawie sami. Tak jak w Angor Wat, wschód nie miał szczególnie pięknych kolorów, ale za to kolejna godzina przy wznoszącym się coraz wyżej i oświetlającym kamienne twarze słońcu, była super.

Ostatni dzień w Angkorze spędziliśmy na objeździe świątyń w okolicach Siem Reap. Więcej tu było jeżdżenia niż samego zwiedzania, ale nawet mi się to podobało, bo wiejskie krajobrazy były przepiękne. Znów miałam okazję poprzyglądać się moim ulubionym, zielonym polom ryżowym.

Największą atrakcją tego dnia miało być BANTEAY SREI, słynne z bogatych, precyzyjnych płaskorzeźb. Jednak już o poranku krążył tam kosmiczny tłum turystów, wysypujących się co chwila z wielkich autokarów. Teren był niewielki, więc nawet nie było gdzie się rozejść. Aż nie chciało się zwiedzać. Kolorytu miejscu nadała jedynie wycieczka mnichów buddyjskich w pomarańczowych szatach i zawieszonych na szyjach aparatach.

BANTAEY SAMRE to kolejna świątynia, jaką tego dnia odwiedziliśmy. Również nie za duży, zwarty kompleks o ciekawej strukturze kamienia i kolorach. Miejsce to jednak zapamiętaliśmy z powodu niezwykle eleganckiej francuskiej wycieczki, która wyglądała jakby przeniosła się tu wprost z czasów kolonialnych. Panowie w kapeluszach i wyprasowanych koszulach, panie w jasnych sukienkach i zwiewnych chustach na głowach. To dla takich ludzi Siem Reap wygląda jak jeden wielki plac budowy, a już za parę lat stanie się luksusowym miejscem wypoczynku.

Zwiedzanie szło nam coraz szybciej i z coraz mniejszym zapałem. Małą, bardzo zniszczoną LOLEI obeszliśmy w 10 minut, a resztę czasu spędziliśmy w cieniu knajpki, popijając zimną colę.

Całkiem ciekawy okazał się ostatni obiekt - BAKONG. Obok starych budowli, na terenie kompleksu mieści się klasztor. Jest to spokojne miejsce, z duża ilością zadbanej roślinności.
Na tym zakończyliśmy nasza objazdówkę, pomijając już ostatni kompleks, z grupy Roluos (Prah Ko), ponieważ był w rekonstrukcji, a my już po trzech dniach mieliśmy przesyt angorskich budowli.