Siem Reap - Phnom Penh

Poprzedniego dnia w hotelu zamówiliśmy bilety do stolicy. Tak było najprościej, ponieważ dworzec autobusowy był bardzo daleko i nie opłacało nam się tam jechać samemu, by wcześniej je kupić. A tak za 5$ od osoby mieliśmy bilet i darmowy transport. Zwyczajowo, ranek zaczął się od opóźnienia. Kazali nam być już o 6.30, do 7-mej nie działo się nic, a niby już o 7.30 odjeżdżał nasz autobus. Na dworzec dowieziono nas koło 7.45 i autokar na szczęście nas czekał. Po siedmiu godzinach, z jedną przerwą śniadaniową, byliśmy w Phnom Penh. Najbardziej rozśmieszył nas jeden biały turysta, który w trakcie postoju, w wiejskiej, przydrożnej jadłodajni próbował się dowiedzieć, z jakiego źródła pochodzi woda na herbatę i czy aby nie jest to kranówa.

W stolicy zostaliśmy wysadzeni koło jednego z marketów i od razu zajął się nami tłum kierowców tutuków. Jeden z nich miał folder reklamowy ze zdjęciami i cenami całkiem przyzwoitego hoteliku (Okey Guesthouse) koło Silver Pagody. Postanowiliśmy tam spróbować znaleźć tani nocleg. Ceny były ok., bo za czterołóżkowy pokój z łazienką i wiatrakiem zapłaciliśmy 8$. Później okazało się, że działała u nas też gratisowo klimatyzacja!

Phnom Penh bardzo mi się spodobało. Na ulicach dość duży ruch motocyklowy, ale nikt się nie spieszy. Wszyscy płynnie jadą we wszystkich kierunkach, ale z prędkością nie większą niż 30-40 km/h. Nikt nie trąbi, a przy skrętach w lewo i na rondach obowiązuje zasada najkrótszej drogi. Chcesz skręcić w lewo, zjedź płynnie na lewą stronę drogi, skręć i przemieść się znów na prawo. Wychodzi im to perfekcyjnie, nikt się przy tym nie denerwuje, a klaksonu używa się tylko dla ostrzeżenia przed wykonaniem karkołomnego manewru. Późnym popołudniem zwiedziliśmy Royal Palace i Silver Pagodę. Mimo dość wysokiej opłaty (3$ za wstęp i 2$ za fotografowanie), warto tam pójść. Dużo ciekawych, bogato zdobionych budynków. Humor popsuła nam tylko wycieczka gburowatych Polaków, z których jeden robił wewnątrz pałacu zdjęcia telefonem komórkowym, przy zakazie fotografowania. Złapany, twierdził, ze przecież on nie ma kamery.

Phnom Penh ma bardzo ładny bulwar nad rzeką Tonle Sap, gdzie co wieczór gromadzą się tłumy miejscowych. Poszliśmy tam na zachód słońca. Gdy już zrobiło się ciemno, sprzedawcy zaczęli rozstawiać malutkie garkuchnie i grillować co tylko się dało. Najczęściej były to małe ptaszki, kaczki, a także chrabąszcze, pająki i sporych rozmiarów larwy. Koło każdej kuchni, częściowo na chodniku, częściowo na trawie leżały porozkładane maty, na których można było przysiąść i zjeść zakupione smakołyki.

Smutna historia Khmerów

Drugi dzień w stolicy zaczęliśmy od wyjazdu na Killing Fields, czyli Pola Śmierci, gdzie w trakcie reżimu Pol Pota życie straciło kilka tysięcy ludzi. Oprócz pamiątkowych tablic i ogrodzonych, zarośniętych trawą masowych grobów, niewiele tam pozostało. Miejsce to nie przemawia do wyobraźni.

Zupełnie inaczej jest z muzeum Toul Slang, które robi bardzo przygnębiające wrażenie i na długo pozostaje w pamięci. Muzeum mieści się w budynkach dawne szkoły, która za czasów Czerwonych Khmerów została przekształcona w najbardziej okrutne więzienie w Kambodży (S-21). W pierwszym budynku są tylko puste sale z żelaznymi, zardzewiałymi łóżkami i metalowymi prętami do unieruchamiania więźniów. W kolejnych salach przedstawione zostały niekończące się czarno - białe fotografie więźniów: kobiet, mężczyzn, dzieci, robione przez oprawców w ramach szczegółowej dokumentacji. Były tego setki, a przedstawieni na ich ludzie wyglądali dokładnie tak samo jak ci, których widzieliśmy na ulicach. Podobne fryzury i sposób ubierania, tak jakby więzienie to zamknięto dopiero wczoraj. Najtragiczniejszy był fragment ekspozycji, przedstawiający tych samych więźniów, ale już po torturach, umierających w cierpieniach na żelaznych łóżkach. W kolejnym budynku poczytać można było wspomnienia rodzin ofiar i zeznania Czerwonych Khmerów, pracujących w więzieniu.

Popołudnie spędziliśmy na włóczeniu się po Russian Market. Targ bardzo duży, ciekawy i różnorodny, podzielony na sektory: buty, tekstylia, jedzenie, narzędzia, elektronika, drobiazgi do domu, itd. Chyba było to najlepsze miejsce w trakcie naszego wyjazdu na kupno pamiątek. Ze zwiedzania stolicy pozostało nam jeszcze kilka świątyń, ale ponieważ sporo ich na naszym wyjeździe już widzieliśmy, zbytnio się do ich poszukiwania nie przyłożyliśmy. Chodząc po mieście dotarliśmy do Wat Phnom, a potem wróciliśmy na bulwar na Khmerską kolacje. Tym razem spróbowałam tradycyjnej ryby podawanej w sosie imbirowo-kokosowym, z ryżem.