Vienvenidos a Cuba!

Na karaibską wyspę dotarliśmy przed godziną 22-gą. Było już ciemno od paru godzin, jako że słońce zachodzi tu koło 18tej, jednak od razu po wyjściu z lotniska poczułyśmy powiew zapomnianego już w Polsce ciepełka. Listopadowa temperatura w nocy koło 20C - czemu nie!

Taksówką za 25 CUC* dotarłyśmy do zamówionej wcześniej casa particular, czyli prywatnej kwatery, najtańszej opcji noclegu na Kubie. Najtańszej, to może za dużo powiedziane, bo na Kubie nic, za co płaci się w peso covertible tanie nie jest. Taksówkarz trochę krążył nim znalazł nasz nocleg, ale dziwne to nie było, bo większość wąskich uliczek była słabo oznaczona i w dodatku jednokierunkowa. Zrobiło się już na tyle późno, że tej nocy odpuściłyśmy sobie pierwszy spacer po mieście. Poza tym ponad 24 godzinna podróż sprawiła, że jedyne o czym ja marzyłam, to rozprostować nogi na łóżku i zasnąć.

Ta noc jednak do spokojnych nie należała. Dostałyśmy pokój z oknami wychodzącymi na naszą wąską i cichą, wydawałoby się, uliczkę. W nocy jednak miejsce to się ożywiło. Bieganie, krzyki, dźwięk tłuczonego szkła. Istna zadyma...czyżby tak wyglądała Hawana po zmroku? Rano śladu nie było, właściciele twierdzili, że nic szczególnego się nie działo, a na kolejną noc przenieśli nas do wewnętrznego pokoju, z dala od ulicznych okien.

*1 CUC, czyli peso covertible odpowiada mniej więcej 1 USD

Drugi dzień zaczął się pechowo. Poszłyśmy wzdłuż nadmorskiej alei Malecon do dzielnicy Vedado, w poszukiwaniu samochodu do wypożyczenia. Kilometr, dwa, trzy, a żadnych wypożyczalni nie było widać. W pewnym momencie dołączył do nas młody Kubańczyk, mówiący bardzo dobrze po angielsku. Była to pierwsza osoba, z którą dało się dogadać w innym języku niż hiszpański. Powiedział, że idzie na Plac Rewolucji na przemówienie Raula, ale po drodze może nas zaprowadzić do pobliskiej wypożyczalni dla Kubańczyków, gdzie dostaniemy auto taniej niż w hotelach. Na miejscu powiedzieli nam, że w peso covertible płacić nie możemy, bo to waluta tylko dla turystów, a tu wszędzie obowiązuje nowe peso, wymienialne, tylko dla Kubańczyków. Oprócz tego jest jeszcze moneda nactional, czyli trzecia waluta, za którą kupić można tylko drobną żywność na targu. Z jednej strony nie za bardzo chciało nam się w to wierzyć, że mają znów trzy waluty, ale z drugiej strony, sytuacja na Kubie zmienia się co chwilę i opisy w przewodnikach bardzo szybko się dezaktualizują.

Żeby nas przekonać, Kubańczyk dał nam ta inną walutę i pojechaliśmy kilometr dalej do pierwszej knajpki dla turystów, by kupić wodę. Właściciel kasę przyjął. Wszystko wydawało się w porządku, więc zdecydowałyśmy się, przy pomocy naszego Kubańczyka, wymienić część naszej gotówki na tę "kubańską walutę". Powiedział on nam bowiem, że pieniądze te nabyć mogą tylko obywatele Kubańscy, pokazując dowód. Podjechaliśmy pod mały kantor, a następnie na Plac Rewolucji. Tam nasz znajomy zostawił nas na chwilę, udając się niby po bilety do wejścia na teren, koło pomnika Jose Martiego. Więcej już go nie widziałyśmy. Waluta, jaką kupiłyśmy, okazała się być monedą nacional. Innymi słowy miałyśmy masę lokalnych pieniędzy, za które można było kupić rum, papierosy, owoce, przekąski na ulicy.i nic poza tym. Teraz to na prawdę mogłyśmy zacząć egzystować jak Kubańczycy, którzy właśnie w tej, niewymienialnej na dolary, walucie dostają wypłaty.

Trzeba było sobie radzić jakoś dalej. Próbowałyśmy kupić bilety na dalekobieżny autobus, jednak w monedzie nacional płacić mogli tylko miejscowi, okazując dowód, a turystom sprzedawano te same bilety za CUC, jakieś 20 razy drożej. Pozostał nam więc tylko samochód, wypożyczony za resztki dolarowej gotówki i pomoc niezawodnej karty kredytowej. Ale wciąż tego auta nie miałyśmy. Następnych parę godzin spędziłyśmy na obchodzeniu hoteli w centrum. Wszędzie mieściła się ta sama wypożyczalnia, CubaCar i wszędzie mówiono nam to samo: no hay (brak!) i nie wiadomo, kiedy będą. Wygląda na to, ze nikt nie prowadzi szczegółowej ewidencji wypożyczonych aut. Pod koniec wyjazdu dowiedziałyśmy się, dlaczego. Gdy same chciałyśmy przedłużyć wypożyczenie naszego samochodu o jeden dzień, wystarczyło podpisać nową umowę w dowolnym biurze i jechać dalej. A macierzysta wypożyczalnia dopiero przy oddaniu auta sprawdzała, czy papiery się zgadzają.

Ale wracając do dnia pierwszego. Przeszłyśmy prawie całe Vedado i gdy już powoli traciłyśmy nadzieję, Ania zauważyła kilka nowych aut, stojących na parkingu koło stacji benzynowej. I wreszcie nie było to wszechobecne CubaCar ale Havana Auto. Udało się! Co prawda samochód trzeba było wziąć od razu (nie ma czegoś takiego jak rezerwacja od rana ;) i nie był to model ekonomiczny, ale stargowałyśmy cenę do 58 CUC z ubezpieczeniem za dzień.

Kolejny problem to znalezienie bezpiecznego parkingu na noc dla naszego nowiutkiego VW Polo. Sporo miejsc miało być w Starej Hawanie, wzdłuż Malecon, jednak jedno strzeżone było tylko do 19tej, w innym chcieli aż 10 CUC i dopiero w trzecim udało nam się zaparkować za 3 CUC za noc. Wydawało się ok., aż do czasu gdy przyszłyśmy rano i chcieli nas skasować ponownie, bo nie był to jednak parking całodobowy, tylko czynny od 7mej do 19tej! Tak więc całą noc auto było niestrzeżone, a wieczorem pieniądze pobrali od nas oszuści. Miałam nawet wymuszony od nich kwitek, który rano pokazałam i powiedziałam, że i tak drugi raz nie zapłacę! Co ciekawe, sam parking i nocni lewi parkingowi "pracowali" tuż pod wielkim gmachem policji!