Rabat

Na Gozo dotarliśmy promem. Wieczór spędziliśmy krążąc po wyspie i szukając naszego hostelu St Joseph, który w rzeczywistości nazywał się San Giuseppe. Był tak blisko promu, że dwa razy go minęliśmy nie zauważając!

Życie na całej wyspie skupia się wokół jedynego miasteczka - stolicy Victorii, zwanej przez miejscowych Rabatem. Tam miejscowi robią zakupy, chodzą do szkoły i pracują. Miasteczko jest niewielkie, a góruje nad nim piękna, bardzo dobrze zachowana cytadela, obecnie przeznaczona w całości dla turystów. Z jej murów obejrzeć można panoramę niemalże całej wysepki. Poza tym w Victorii zbyt wiele nie ma, dwa kościoły, parę wąskich uliczek i malutkie sklepiki.

Klify Ta'Cenc

Victoria znajduje się w samym centrum wyspy i dalsze zwiedzanie polega na wybraniu dowolnej, gwieździście rozchodzącej sie ze stolicy drogi i podążanie w kierunku wybrzeża. My pojechaliśmy na południe w poszukiwaniu klifów Ta'Cenc (oj, trudno je znaleźć, w końcu do miejsca widokowego doszliśmy wąską dróżką między polami uprawnymi na klifie).

Kolejna na naszej trasie była miejscowość Xlendi, z piękną, turkusową zatoczka, w której Adam się wykąpał. Dla mnie mimo wszystko było nadal za zimno!

Dwejra Point

Drugi dzień poświęciliśmy na przejażdżkę po zachodniej i północnej części wyspy. Najbardziej znane, pocztówkowe miejsce na Gozo, to Dwejra Point ze skalnym lazurowym oknem. Bardzo fajnie to wygląda, szczególnie jak się podejdzie wąską ścieżką w pobliże skały. Oprócz malowniczej skały w okolicy jednak nic innego ciekawego nie ma, ruszyliśmy więc na pólnoc w poszukiwaniu solanek na brzegu morza. Ponoć najbardziej malownicze znajdują sie w okolicy Qbajjar, nas jednak one nie zachwyciły... może nie trafiliśmy na te właściwe...

Dziś postanowiliśmy też odwiedzić prehistoryczne ruiny świątyni Ggantija. Nigdy bym nie pomyślała, że te kilka kamieni liczy aż tyle tysięcy lat. A są to najstarsze wolno stojące świątynie na świecie (3500 pn.e.). Szkoda tylko, że połowa terenu była zamknięta, bo robili jakieś renowacje.

Ramla Bay

Wracając północną stroną wyspy, zajrzeliśmy jeszcze na Ramla Bay, małą, złocistą plażę, zupełnie pustą o tej porze roku. Wśród otoczających ją skał wyglądała malowniczo (szczególnie patrząc z góry z Jaskini Calipso), jednak tak mocno wiało, że nie było sensu zatrzymywać się tam nawet na krótki odpoczynek.

Tak naprawdę w te dwa dni udało nam się obejrzeć wszystko, co na wyspie najfajniejsze, na zakończenie pochodziliśmy jeszcze po znajdującym się przy naszym hostelu Forcie Chambray. Obecnie jest to teren prywatny i powstaje tam luksusowe osiedle mieszkaniowe i kompleks hotelowy z basenem. Zewnętrzne mury fortu zostały oryginalne, a środek tak został zaprojektowany, że wszystko razem nawet ciekawie wygląda.
I to tyle, jeśli chodzi o Gozo. Trzeciego dnia nie było już zupełnie nic do roboty, więc uciekliśmy wcześniej na Maltę i pochodziliśmy jeszcze raz po okolicach Fortu St Elmo.