04.11.2010 Qurayat - Muscat

Fort w QurayatRano ponownie odwiedziliśmy Sinkhole by skorzystać z toalety i nabrać wody do butelek. Dziś w planach już tylko jeden fort i trzeba szybko wracać do Muskatu by oddać auto do wypożyczalnie i znaleźć jakiś fajny, tani hotel na nocleg. Z autostrady zjechaliśmy w miejscowości Qurayat, zrobiliśmy zakupy w supermarkecie i udaliśmy się pod fort by zjeść śniadanko. Był to kolejny fort w remoncie, ale na chwilkę udało mi się wejść do środka i porobić fotki. Fort bardzo mi się podobał, bo nie był jeszcze odnowiony i przez to wyglądał bardzo autentycznie, z odpadającymi fragmentami tynku.

W południe byliśmy już w tzw. Wielkim Muskacie, czyli aglomeracji składającej się z Qurum, Ruwi, Mutrah i Old Muscat. Na szczęście bez problemów, szeroką dwupasmówką dojechaliśmy do Mutrah, zaparkowaliśmy przy porcie i znaleźliśmy polecany w LP tani hotelik Al. Fanar (utargowane 18OR za dwójkę z łazienką). Nasz podniszczony pokój miał wielką sofę i wykładzinę podłogową. Sofa przydała się jako łóżko dla Lilianki (przysunęliśmy ja do naszej kanapy), a po wykładzinie zadowolona Lila mogła raczkować cały wieczór. Zastanawiamy się co robić dalej. Czy przedłużać wynajmem auta i jechać nim 1000km do Salalah, czy też lepiej jechać nocnym autobusem. A może polecieć samolotem? Ta ostatnia opcja byłaby najnudniejsza i najdroższa, ale najwygodniejsza dla dziecka. Kusił nas jednak przejazd samochodem przez cały Oman. Plan ten szybko upadł, gdy dowiedzieliśmy się, że za oddanie auta w Salalah naliczono by nam dodatkowa opłatę 140OR. To dwa razy więcej niż bilet samolotowy! Opcja autobusowa też bardzo szybko odpadła, bo jakoś nie mieliśmy pomysłu co zrobić z dzieckiem podczas 12-godzinnego przejazdu. Fotelik niewygodny na tyle godzin, a jak inaczej takie małe dziecko miałoby spać. I w ten sposób zakupiliśmy trzy bilety na samolot, co nasz kosztowało 139OR w obie strony za całość.

Sułtan Qaboos na bannerze banku w Muskacie Pożegnaliśmy więc naszą Toyotę Yaris, nadal niepewni ile nas wykasują za tą przebita oponę i trochę zniszczone koło! W końcu wyszło na to, że nic nam nie policzyli (może to taka normalna przypadłość turystów.), ale zamiast tego po zapłacie gotówką, po miesiącu jeszcze raz ściągnęli nam całą należność z karty i trzeba było od nowa wszystko wyjaśnia. Ale to już inna historia. Z lotniska do Muskatu postanowiliśmy wrócić lokalnym transportem, czyli mini-busem którego można było zatrzymać na głównej ulicy koło lotniska. Coś tam udało nam się zatrzymać, ale jechało tylko do Ruwi. No to wsiedliśmy. Lilka w chuście od razu zasnęła. Wysiedliśmy w centrum Ruwi, mniej więcej po 30 minutach jazdy. Było to jakieś 20 km od lotniska i wciąż około 6 km do Mutrah. Za przejazd zapłaciliśmy po 400 biasów, czyli tyle co dwa małe sandwicze!

Właśnie zaczęło się ściemniać i ludzie zaczęli wychodzić na ulice tzw. Little India. Spacerkiem ruszyliśmy przez centrum Ruwi w kierunku Mutrah. Na około same hinduskie sklepy i jadłodajnie. I oczywiście pełno robiących zakupy Hindusów. Po kilku kilometrach dotarliśmy do Mutrah, Tu też miasto ożywione, ale atmosfera zupełnie inna. Przeważali Arabowie i Arabki, zakryte chustami. Wszyscy robili zakupy na wielkim, zadaszonym suku, a na otaczających go wąskich uliczkach tworzył się korek. Wypiliśmy po wielkim, owocowym koktajlu i do hotelu. Dziecko w końcu musi iść spać.

05.11.2010 Muscat

Targ rybny w MuskacieTarg rybny w MuskacieCały dzień mamy przeznaczony na zwiedzanie Muskatu. Co prawda jest to piątek, więc większość muzeów jest nieczynnych i Wielki Meczet otwarty tylko dla Muzułmanów, ale my i tak mamy co robić. Już o 7mej rano idziemy na pobliski targ rybny. Nie jest on duży, ale bardzo autentyczny, szczególnie o tak wczesnej godzinie. Można kupić krewetki, ośmiornice, kalmary oraz bardzo dużo nie znanych mi gatunków ryb. Wszystko ładnie powykładane na kamiennych stołach. Na tyłach targu znajduje się miejsce do obrabiania kupionych ryb. Trafiliśmy też na sympatycznego dziadka sprzedającego prawdziwą aromatyczną i mocną kawę z kardamonem! Wreszcie!

Mutrah Corniche, główna promenada w Muskacie Po targu wróciliśmy na śniadanko do hotelu. Lila trochę pospała i koło 11tej wyruszyliśmy na spacer główna promenadą z Mutrah do Old Muscat. Trasa liczyła koło 5-6km i była bardzo malownicza. Niestety słońce piekło niemiłosiernie, a po drodze było bardzo mało zacienionych miejsc. Udało nam się tylko raz odetchnąć w miejskim parku.

Wejście do pałacu sułtana w Starym Muskacie Stary Muskat stary jest tylko z nazwy, wygląda bowiem jak małe, nowoczesne miasteczko. Ma wielkie, piękne bramy wjazdowe, dwa niedostępne dla zwiedzających forty, umieszczone wysoko na skałach, niezliczoną ilość nasz oraz Pałac Sułtana i kilka ministerstw. Pałac również wygląda nowocześnie i oglądać go można tylko zza płotu. Po zjedzeniu obiadku i pokręceniu się po mieście jakieś pół godziny, nie było już co robić. Lilianka zasnęła w wózku, więc nie czekaliśmy na mini bus, tylko ruszyliśmy na pieszo z powrotem wzdłuż wybrzeża. Było to już piątkowe popołudnie i na promenadzie pojawiało się coraz więcej miejscowych Arabów i Hindusów. A największą atrakcję stanowił Adam, wielokrotnie proszony o wspólne zdjęcie z Omańczykami. Fotki, z wielkim entuzjazmem najczęściej robione były komórka i pod słońce ?

Suk w MutrahPo krótkim odpoczynku w hotelu, znów wyszliśmy do miasta, tym razem tylko na małą kolację i przechadzkę po suku. Adam chciał kupić nowe sandały, bo zerwał mu się pasek podczas kąpieli w morzu. Jednak rozmiar 45 był prawie niemożliwy do dostania (i dobrze, bo fasony były co najmniej dziwne ...i mało męskie), więc skończyło się na zszyciu starych sandałów. Na małym, lokalnym stoisku zjedliśmy pyszne shawarmy z kurczaka i baraniny (ja) oraz falafele (Adam) i na tym zakończyliśmy dzień. Pozostało nam tylko perfekcyjne spakowanie plecaków przed jutrzejszym lotem.

06.11.2010 Muscat - Salalah

Wielki Meczet w MuskacieDziś wszystko musiało być na czas, by zdążyć odwiedzić Wielki Meczet i nie spóźnić się na samolot o 11tej. Odprawa kończyła się o 10tej a meczet otwierano o 8mej. Dobrze, że meczet położony jest całkiem blisko lotniska (jakieś 8 km). W przelocie zdążyliśmy kupić dwa egg sandwich i w drogę! Adam znalazł taxi za 6OR i o 8.30 byliśmy pod Grand Mosque (w sumie jakieś 25 km od Mutrah). Zwolniliśmy taksówkę i na zmianę poszliśmy zwiedzać meczet. Dla turystów przeznaczone jest tylko jedno wejście, gdzie ochrona sprawdza, czy jest się przyzwoicie ubranym. Kobiety muszą mieć chusty na głowach, długie spodnie lub spódnice i zakryte ramiona. Mężczyźni powinni mieć długie spodnie. Opłat za wstęp nie ma. Meczet jest rzeczywiście wielki, a o poranku prawie wcale nie ma turystów, więc bardzo fajnie się go ogląda, chociaż bez tłumu wiernych wygląda trochę jak muzeum. Jest to fajne miejsce na odpoczynek, a do oglądania za dużo nie ma.

Salalah, południowy Oman Bez problemów złapaliśmy taksówkę na lotnisko (5OR) i już o 9.20 byliśmy na miejscu. Lecieliśmy liniami OmanAir i o dziwo, mimo tylko 1,5 godzinnego lotu, dostaliśmy nawet obiad.
Dopiero na miejscu w Salalach mieliśmy zamiar wynająć jakieś auto. Niestety Europcar w ogóle nie miał tanich aut. Wszystko powypożyczane. Na szczęście udało nam się dostać samochód w innej, lokalnej wypożyczalni. Nazywała się 4x4, a dostaliśmy tam starą i bardzo rozklekotaną Toyotę Yaris za 11 OR za dzień na 7 dni, z limitem 200 km na dzień. Limit ten nam nie przeszkadzał, bo przy odległościach na południu kraju, były małe szanse byśmy w tydzień przejechali więcej niż 1400km.

Resztę dnia spędziliśmy na poszukiwaniu butli gazowej typu Camping Gas. W Muskacie nie było z tym problemów, ale tu objechaliśmy wszystkie możliwe supermarkety i nic! Najwyżej nie będziemy gotować. Na nocleg wybraliśmy sobie okolice nowo budowanych nadmorskich rezydencji koło Salalah. Było to jedyne miejsce, gdzie z daleka widać było palmy i gdzie do plaży dało się dojechać osobowym autem. Z bliska okazało się, że nasza plaża też jest w budowie, a palmy dopiero co zostały posadzone! Nawet nie jestem pewna, czy tego pięknego plażowego piasku również nie dowieźli, bo samo wybrzeże było dość kamieniste.