Co ciekawego w Rumunii można zobaczyć

Najpopularniejszy środek transportu na rumuńśkiej wsiRumunia wjechała do Unii Europejskiej na furmankach. Właśnie furmanki i babuszki w chustach to moje pierwsze skojarzenie po wizycie w tym kraju. Wcześniej Rumunia kojarzyła się dla mnie jednoznacznie: Transylwania i posępne zamczyska! Transylwania to miejsce magiczne,ale teraz musze przyznać, że Rumunia ma o wiele więcej do zaoferowania niż tylko moje ulubione średniowieczne ruiny.

Ponieważ czasu na zwiedzanie za dużo nie mieliśmy, nasza trasa z premedytacją planowana była wg jednego słowa kluczowego: RUINY.Na miejscu okazało się, że trafiliśmy również na wiele niesamowitych, ogromnych, opuszczonych fabryk z czasów Caucescu, piękne malowane klasztory, kopalnie soli oraz utrzymane w całkiem dobrym stanie cytadele, warowne kościoły i zamki. Nie wspominając już o towarzyszących nam przez większość czasu górskich krajobrazach.

Polskie wioski

Wizyta w polskiej wiosceNajwiększym zaskoczeniem w trakcie wyjazdu były jednak dla mnie polskie wioski. Odcięte od świata przez brak porządnych dróg dojazdowych, całkowicie polskie, gościnne i otwarte na przybyszów z kraju przodków. Jak to możliwe, że w takich miejscach wciąż mówi się nieco archaicznym językiem polskim, a dzieci rumuńskiego uczą się dopiero idąc do szkoły?
Nowy Sołoniec, to miejsce często wspominane w wielu opisach wypraw. I my tam pojechaliśmy, przyczyniając się do powstania kolejnej opowieści o wiosce o szczególnej,polskiej atmosferze, którą tworzą zarówno miejscowi, jak i pojawiający się niemalże codziennie turyści z Polski.

Rumuńskie zamczyska

Zamki, zamki, zamki. Trudno powiedzieć, który najpiękniejszy. Każdy ma swoje kryteria. Na mnie największe wrażenie zrobiły niedostępne ruiny Rupei. Może po trosze też dlatego, że nim udało nam się znaleźć bramę wejściową do zamku, okrążyliśmy go na około, pędząc pod górkę, wzdłuż murów zewnętrznych i sporo się przy tym zmachaliśmy. A potem czekały na nas ruiny, oświetlone wieczornym słońcem.
O wiele wygodniej dojechać można do potężnie ufortyfikowanych ruin w Devie. Na szczyt stromej góry wjeżdża szybka kolejka. Niestety tu również dotarliśmy tuż przed zachodem słońca, więc za dużo czasu na zwiedzanie nam nie pozostało.

Trasa transfogarska Podjęliśmy również wyzwanie zimowego zmierzenia się z Draculą, czyli pokonania zamkniętej o tej porze roku trasy transfogaraskiej i dotarcia do prawdziwej siedziby Draculi, czyli ruin zamku w Poienari. Jednak zostaliśmy pokonani. Na własnej skórze przekonaliśmy się, dlaczego ta trasa czynna jest tylko przez trzy miesiące w roku. Zaczęło się niewinnie, od pokruszonych kawałków skał, drzew i resztek śniegu na drodze. Potem były coraz większe płaty śniegu. A potem przejechać mogły już tylko samochody terenowe i to też niewiele dalej,bo w pewnym momencie droga po prostu skończyła się w zaspie śnieżnej!

Zamek Draculi BranPozostał nam więc komercyjny Dracula, w domniemanej siedzibie w zamku Bran. I znów zemsta wampira - lalo przez cały czas, tak że aż nie chciało się wychodzić z samochodu by zamek zobaczyć. Jedyne pocieszenie to, że do zamku udało mi się wcisnąć tuż przed 18 tą, bez płacenia nieuzasadnienie drogiego biletu w cenie 16 złotych.

Na naszej trasie zwiedziliśmy również wiele mniej znanych ruin, jak Bologa, Slimnic, czy Feldioara. W każdym z tych miejsc spokojnie można by rozbić namiot. Jedyny problem mogą mieć turyści zmotoryzowani, czyli tacy jak my, bo za bardzo nie ma co zrobić z samochodem.

Klasztor w Rasca Na każdym kroku w Rumunii widać ogromne pieniądze z Unii Europejskiej. To niesamowite jak ten kraj, który w unii jest dopiero od paru miesięcy potrafi wykorzystać swoje atuty i ściągnąć do siebie ogromne, europejskie dotacje. Wiele klasztorów, warownych kościołów,zamków jest w trakcie odbudowy. Z jednej strony dobrze, ale z drugiej już za niedługi czas nie znajdziemy w Rumunii tej atmosfery tajemniczości i przeszłości. Wszystko będzie nowiutkie, czyste i odmalowane.

Przykładem może być przepiękny zamek chłopski w miejscowości Râşnov. Jeszcze można pochodzić tam po lekko zrujnowanych uliczkach, popatrzeć przez dziurę w murze na miasteczko. Ale już część murów jest odnowiona, trochę za mocno podbetonowana i oczywiście wygląda to ładnie..ale czy zawsze musi być tak ładnie?To, co na pewno warto odnawiać to stare, malowane na zewnątrz klasztory. Zrobiły na mnie wrażenie, chociaż muszę przyznać, ze po zwiedzeniu trzech czy czterech, resztę zostawiłam sobie na kolejny pobyt w Rumunii, (bo przecież jeszcze tam kiedyś wrócić muszę!!!).

Na koniec wypadałoby również wspomnieć o tych najbardziej znanych transylwańskich miastach, jak Alba Iulia, Sybin, Braszów czy Sighişoara. Dla miłośników pięknie zachowanych miast -polecam, ja jednak pozostanę przy zachwycaniu się wiejskimi krajobrazami,zapuszczonymi ruinami, górami i trudno dostępnymi wioskami.
Nadal czeka Maramuresz, Mołdawia i ten prawdziwy Dracula...może za rok.