Izola - Pula - Rovijn - Izola

Nadmorski, ciepły i słoneczny klimat dało się odczuć od wczesnego poranka. Plany na dzisiejszy dzień nie były skonkretyzowane, a do wyboru mieliśmy siedzenie na słoweńskiej plaży lub wycieczkę do Chorwacji. W Polsce nigdy bym nie wpadła na pomysł by na długi weekend majowy pojechać aż na Chorwację. Ale od chorwackiego półwyspu Istra dzieliło nas już dosłownie kilkanaście kilometrów! Jedyne co wiedzieliśmy o Istrii to to, że na południowym jej końcu znajduje się Pula z ogromnym rzymskim amfiteatrem. Był to cel naszej wyprawy. Dobrze, że wzięliśmy paszporty, bo Chorwacja nie należy do UE.

Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie niedaleko granicy, zjeżdżając do tzw. Fiordu. Największą atrakcją tego miejsca, oprócz fajnego widoku na rzekę, okazała się budka z rakiją. Doświadczyliśmy tu po raz pierwszy chorwackiej gościnności. Nim dokonaliśmy zakupu trunków, wypróbowaliśmy wszystkie smakowe rakije, zachęcani przez sprzedawczynie by jeszcze i jeszcze. Kobieta otwierała kolejne butelki, a my już powoli przestawaliśmy odróżniać smaki :) Do Puli, oddalonej o około 80 km od granicy dotarliśmy tuż po południu. Niestety w centrum nawet przed sezonem wszystkie parkingi są płatne. Nam udało się wcisnąć na darmowe miejsca do portu. Położony niedaleko morza biały, kamienny amfiteatr robi wrażenie! Wstęp do środka to 3 euro lub odpowiednik w kunach. Kartą płacić nie można. Postanowiliśmy wiec najpierw obejść budowle dookoła. Droga szła pod górkę, tak więc wszystko było widać z zewnątrz i to pod różnym kątem. Do zdjęć było to lepsze miejsce niż wejście do środka.

Małe stare miasto przytłoczone jest trochę potęgą rzymskiego teatru. Natrafić można jednak na urokliwe, wąskie uliczki we włoskim stylu. Do Słowenii wracaliśmy droga nadmorską, zahaczając o małe, portowe miasteczko Rovijn. Na chwilę poczułam się jak we Włoszech. Stare, poniszczone kolorowe kamieniczki, port jachtowy i same pizzerie dookoła. Było to dobre miejsce na obiadek, śródziemnomorski oczywiście, czyli dla pań nadziewane szynką oraz serkiem kalmary i po karafce winka a dla panów spaghetti lub pizza i piwko :)

Tuż przed granica znów stanęliśmy na przystanku rakija. Miła rozmowa z sprzedawczynią połączona z degustacją i negocjacjami handlowymi przeciągnęła się do godziny!. Utargować można było wszystko, łącznie z wymianą pierścionków na kilka flaszek domowego alkoholu!

Piran - Socerb - Hrastovlje - Štanjel - Volarje

Przyciężkawy poranek po rakiji rozpoczęliśmy od zwiedzania słoweńskiej perełki weneckiego gotyku, czyli nadbrzeżnego miasteczka Piran. Za wyjazd do miasta i pobyt dłużej niż godzinę trzeba zapłacić ponad 2 euro, plus parking w centrum. My zostawiliśmy samochody na o wiele tańszym parkingu zewnętrznym i włóczyliśmy się po wąskich uliczkach i murach miejskich prawie trzy godziny. Tego miejsca nie pomijać w planach wycieczkowych! Dzięki własnym butlom gazowym i prowiantowi wożonemu w samochodach byliśmy niezależni od restauracji i na posiłek wybraliśmy sobie klimatyczny parking przy kamiennym zamku Socerb. Do towarzystwa mieliśmy pasące się kozy i piękne widoki na dolinę. Obejrzeliśmy również znajdująca się w pobliżu zamku jaskinię z podziemnym kościołem.

Tego dnia dotarliśmy jeszcze do otoczonego winnicami i górami kościółka w Hrastovlje, znanego z XII wiecznych fresków oraz do ufortyfikowanej wioski Štaniej. I znów było chodzenie po małych uliczkach, podziwianie starych, kamiennych domostw, oplecionych bluszczem i niezliczona ilość fotek w opuszczonych ruinach zamku, podświetlonych zachodzącym słońcem.
Niezwykle malowniczą drogą wzdłuż jasnoniebieskiej rzeki Soczą dotarliśmy późnym wieczorem do przypadkowo znalezionego kempingu nad brzegiem rzeki.

Gabrje - Tolimska korita - Javorca (Cerkvica sv. Duha) - Novaki (Franja) - Blegoš

Wracamy na bunkrowa trasę. Od właściciela kempingu dowiedzieliśmy się jakie obiekty i inne ciekawe miejsca warto zwiedzić w okolicy. Rozpoczęliśmy od bunkrów w Gabrje, a następnie przeszliśmy widokową trasę korytem rzeki Tolimka.
Największym wzywaniem tego dnia okazała się droga do położonej wysoko w górach Javorcy. Nie wiem, czy powinnam to nazywać drogą. Była to wijąca się górska, utwardzana dróżka, bez zabezpieczeń po boku, na której mieścił się jeden samochód. Droga oczywiście była dwukierunkowa, a każda mijanka sprawiała, że wyprawa podobała i się coraz mniej ;)

Po pięciu kilometrach takiej jazdy dotarliśmy do otoczonej śnieżnymi szczytami doliny. Stąd było już tylko 20 min. na pieszo do partyzanckiego kościółka z 1916 roku. Do odnalezienia mieliśmy jeszcze bunkry. Znalazł je Andrzej, idąc za potrzebą w krzaczki :) Ale fajny systemik! Cztery symetryczne wejścia i klatki schodowe, połączone korytarzami. I Triglavski Narodni Park na około nas. Lepiej być nie mogło.

Tego dnia w planach mieliśmy jeszcze nigdy nie zdobyty partyzancki szpital Franja z czasów II wojny światowej oraz bunkry na górze Blegoš. Do szpitala dotarliśmy na niecała godzinę przed zamknięciem, ale był to wystarczający czas na obejrzenie wszystkich pomieszczeń. Niestety na Blegoš znów jechaliśmy dość długo i wolno wąskimi, górskimi drogami i jak dojechaliśmy do parkingu słońce zaczynało już zachodzić. Po ponad godzinnej wspinaczce trafiliśmy na pierwszy mały bunkier. Nie był to jednak jeszcze szczyt. Gdy zaczęło się robić ciemno postanowiłam wracać, a tylko chłopacy dotarli do bunkrów na szczycie i zeszli powrotem już po ciemku. Nie było sensu wracać na dół do wiosek i szukać noclegu wiec rozbiliśmy się na dziko przy opuszczonym schronisku.

Bohinska Przełęcz (Lajnar 1548 m.n.p.m.) - Bled - Begunje (Kamen) - Ljubelj - Loibltunnel

Nielegalny nocleg sprawił, że trzeba było wstawać koło 7-mej rano. O tak wczesnej porze zaczęły już zjeżdżać się samochody z turystami idącymi na Blegoš. My ruszyliśmy w drogę powrotną, pierwszy przystanek robiąc na Przełęczy Bohińskiej, skąd udaliśmy się w poszukiwaniu bunkrów na górę Lajnar. Było to to samo miejsce, które odwiedziliśmy już pierwszego dnia wyprawy, ale wtedy lał deszcz i zrezygnowaliśmy z wędrówki.
Tym razem szło się całkiem miło, po ubitym śniegu, nartostrada, przy grzejącym słoneczku. Już przed dojściem do szczytu naszym oczom ukazała się w oddali bunkrowa kopułka, otoczona polem krokusów. Znaleźliśmy również trzy wejścia do systemu i duże, zniszczone koszary na zboczu góry. Powoli szykowaliśmy się do powrotu do domu. Pozostała nam już tylko jedna atrakcja - znaleziony wcześniej w Internecie zruinowany zamek Kamen, w miejscowości Begunje. Ogrom ruin na tle białych, alpejskich szczytów nas zaskoczył. Nie spodziewaliśmy się, że będą aż tak wielkie i z tyloma zakamarkami! Dobre miejsce na zakończenie wyprawy.

I tak minął nam wydłużony weekend majowy na Słowenii. Warto było przejechać te kilkanaście godzin samochodem, by znaleźć się w innym, często niedocenianym przez pędzących nad chorwackie wybrzeże turystów, regionie. Kraj mniejszy od województwa Wielkopolskiego, a do zaoferowania ma tyle atrakcji, że jeździć można by po nim przynajmniej z dwa tygodnie. Nie mówiąc już o pieszych wycieczkach w Alpy Julijskie. Do wyboru mamy parki krajobrazowe i narodowe, wysokie i niższe ma górki, jaskinie, zamki i krótkie ale malownicze wybrzeże. Do tego piękno alpejskiej przyrody na północy i winnice na południu. Nie wiem czy któreś państwo w Europie ma na tak niewielkiej powierzchni nagromadzone aż tyle atrakcji. Warto tam wrócić jeszcze nie raz.