Dzień 12 27-07-2004 AMMAN - UMM QEIS - AJLOUN - AMMAN

Dziś mieliśmy dzień autobusowo - objazdowy, z makabryczną ilością przesiadek. Ale tak właśnie zakładał nasz ambitny plan: zwiedzić północ Jordanii bez zarezerwowanej taksówki i bez wykupnej wycieczki. W końcu odległości są tam niewielkie, a ceny za wycieczki o wiele wyższe, niż w Syrii. Najpierw chcieliśmy dostać się nad samą granicę, by zobaczyć Umm Qeis, morze Galilejskie i wzgórza Golan, potem zamek w Ajloun i jak się da, to wieczorem Jerash. Chyba nie warto było jednak tracić dnia na te połączenia autobusowe: Amman - Irbid - bus, Irbid - dworzec bus miejski, Irbid - Umm Qeis - bus, Umm Qeis - Jerash - stop (płatny), Jerash - bus na dworzec, Jerash - Ajloun - bus, Ajloun - zamek - taxi, Ajloun - Jerash -Amman - bus.

Umm Qeis w ogóle nas nie zachwyciło po tym co widzieliśmy w Syrii, poza tym była mgła i ledwo co było widać wzgórza Golan, nie mówiąc już o Morzu Galilejskim L. Zamek w Ajloun też lepiej wyglądał w folderze - jest wciąż odbudowywany, ale nie ma tu syryjskiej swobody chodzenia gdzie się chce - wszystko pozabezpieczane, powylewany beton, w oknach kraty i brak klimatu. Jedynie warte zobaczenia, to widok na okolicę z tarasów na dachu zamku.

Nie starczyło nam już czasu na zwiedzanie Jerash tego dnia, główne dlatego, że busy do Ammanu jeździły tylko do 18 - tej, a potem to już różnie mogło być. Najciekawszą częścią dnia niespodziewanie okazał się wieczór i szukanie rzymskiego teatru w Ammanie. Nie było to łatwe, bo Amman dopiero od niedawna posiada jednoznaczne nazwy ulic, nadane przez władze. Przedtem cześć ulic nazw nie miała, cześć miała takie same nazwy w różnych dzielnicach i był totalny chaos. Teraz chaos też jest, bo niektóre ulice zostały nazwane inaczej, niż były kiedyś zwyczajowo nazywane i obowiązują po dwie nazwy. I jak tu szukać tego teatru? Niby proste, ale nikt nam tak dokładnie nie był w stanie powiedzieć jak iść - a Amman to same górki, schody i wąskie uliczki. Szliśmy cały czas w kierunku wzgórza z jakimiś murami. Myśleliśmy że to ten teatr, jednak dopiero, gdy się tam wdrapaliśmy okazało się, że jesteśmy na Cytadeli, ze świątynią Herkulesa i pałacem Ummayadów...a nasz rzymski teatr znajduje się kilka pięter pod nami. Ale warto było - na Cytadelę doszliśmy na zachód słońca i był to chyba najbardziej urokliwy obrazek, jaki zapamiętałam z Ammanu. Starożytne ruinki podświetlone zachodzącym słońcem, a w dole iskrzące się światła stolicy.

Dzień 13 8-07-2004 AMMAN - ZAMKI PUSTYNNE - AMMAN

Qsar HarnehNauczeni doświadczeniami dnia poprzedniego, tym razem wykupiliśmy w naszym hotelu wycieczkę po jordańskich zamkach pustynnych (zresztą, tam i tak transportem publicznym chyba by nam się nie udało dostać). Za półdniowy wyjazd busem, w około 8 - osobowej grupie zapłaciliśmy po 10 JD (15 USD).
I tu znów małe rozczarowanie - to nie to co zamki syryjskie - tutaj to tak na prawdę były niewielkie twierdze, łaźnie i pałace, położone na pustyni, na wschód od Ammanu. I to ta pustynia była najciekawszą częścią naszej wyprawy. Największy zachwyt wzbudzały tablice drogowe, z informacją ile kilometrów mamy do granicy z Saudi Arabią i Irakiem ;).
Jakbym miała wybierać, to na drugi raz w ogóle bym z tych ostatnich dwóch dni zrezygnowała. Tego dnia znów ciekawsze okazało się popołudnie w Ammanie - tym razem doszliśmy już do prawdziwego rzymskiego teatru, no i wreszcie wybrałyśmy się z Kasią na zakupy! Najbardziej jordańskimi prezentami okazały się być przyprawy: szafran, kardamon - tylko do nich była pewność, że są to wyroby lokalne. Reszta towarów to produkcja indyjska i chińska. I jak tu wybrać pamiątki?

29-07-2004 AMMAN - JERASH

Jerash jest dość dobrze skomunikowane z Ammanem, więc już koło 8-mej z rana ruszyliśmy na dworzec autobusowy z nadzieją, że szybko dotrzemy do celu naszej wycieczki. Nasz poranny pośpiech okazał się jednak niepotrzebny, bo rano nikt nie podróżuje tylko wszyscy śpią...i tak czekaliśmy w autobusie do Jerash przez godzinę na zebranie się pasażerów. Bus cały czas stał na włączonym silniku i co chwila ruszał kawałek do przodu i do tyłu żeby pokazać wszem i wobec, że za chwilkę odjeżdża.
W Jerash warto poprosić kierowcę by wysadził turystów by ruinach starożytnego miasta, obok których przejeżdża. Dworzec autobusowy jest znacznie dalej i trzeba by wracać do starej części. Oficjalne wejście do ruin jest przy bramie Południowej, jadąc od Ammanu - za placem wyścigów rydwanów. Tam są sprawdzane bilety. Jednak bilety kupuje się zupełnie w innym miejscu. My musieliśmy zwracać dość daleko, bo punkt sprzedaży biletów znajduje się poniżej stadionu, poza kompleksem ruin, przy drodze do nowej części miasta, czyli tam gdzie można wysiąść z busu z Ammanu.

Miasto robi wrażenie - bardzo ładnie usytuowane jest na wzgórzach. W tym czasie, gdy byliśmy rozpoczął się najsłynniejszy Festiwal w Jerash i trochę psuło to zwiedzanie - wszędzie rozstawiane były kolorowe stragany. Były to dopiero przygotowania do tego, co miało się dziać wieczorem. My jednak do wieczora zostać nie mogliśmy, bo podobno byłyby duże kłopoty z transportem powrotnym do Ammanu.

Jerash wygląda inaczej niż Palmyra czy Afamia. Nie da się go w całości ogarnąć wzrokiem, bo jest położone na wzgórzach, ma wiele fajnych zakątków i jest lepiej zachowane. Chodziliśmy tam ponad 3 godziny. Z powrotem do Ammanu nie było żadnego problemu. Nawet nie musieliśmy iść na dworzec do miasta. Busiki, które jechały do Ammanu, same stawały na rogu jak z daleka wdziały turystów wychodzących z ruin i kierowcy krzyczeli że nas zabiorą.

Wieczorem poszliśmy obejrzeć najsłynniejszy, nowoczesny meczet w Ammanie - niebieski meczet króla Abdullacha. Jest on na prawie każdej pocztówce, niestety turystom nie wolno wejść do środka. Pod meczetem zagadał nas po polsku jakiś facet. Myśleliśmy że to Rosjanin, bo mówił po polsku z trochę innym akcentem, Okazało się, że to Jordańczyk, który studiował w Polsce architekturę. Ucieszył się, że w końcu może z kimś pogadać po polsku i zaprosił nas do siebie do domu na wieczór. Jordańczyk mieszkał w lepszej dzielnicy Ammanu. Chcieliśmy pojechać taksą, ale nikt nie chciał zejść poniżej 3 JD (normalny kurs to poniżej 1 JD). No i się uparliśmy, że w takim razie dotrzemy tam autobusem miejskim. Jakiś Arab nam pomógł znaleźć autobus na dworzec, następny Arab nas wsadził do zwykłego serveece taxi i tak dojechaliśmy. Przed domem naszego Jordańczyka siedziała cała rodzina - niestety nikt nie mówił po angielsku. Spędziliśmy bardzo miły wieczór - były owoce, zimny koktajl, kawka i herbatka.

Dzień 14 30-07-2004 AMMAN - MADABA - MT NEBO - MORZE MARTWE - KARAK - PETRA

Mt NeboMt NeboPoszliśmy za radą naszych znajomych (Hania, to o Ciebie i Henryka chodzi ;) i na przejazd ponad 250 km z Ammanu do Petry wykupiliśmy w naszych hotelu wycieczkę ze zwiedzaniem po drodze Madaby, Mt Nebo i Karaka, kąpielą w Morzu Martwym. Udało nam się w ten sposób zaoszczędzić parę dni na pojedyncze wyjazdy do tych miejsc. W Madabie do obejrzenia jest tylko słynna mozaika, pierwsza mapa Palestyny, znajdująca się w kościele greko-katolickim. Następny punkt to Mt Nebo - góra śmierci Mojżesza. Na samą górę podjeżdża się busem. Stoi tam malutki kościółek, z pięknymi, wciąż rekonstruowanymi mozaikami oraz wielki metalowy krzyż, opleciony wężem. Nawet dla niewierzących Mt Nebo jest dużą atrakcją - jest świetnym punktem widokowym na Izrael i Jordanię. W jubileuszowym roku 2000 to Święte Miejsce odwiedził Papież.

Nad Morzem Martwym Z Mt Nebo warto zjechać starą drogą królewską (King Hussein Highway) do Morza Martwego - jest to najpiękniejsza trasa w całej Jordanii. Samo Morze Martwe zobaczyć trzeba i się też w nim wykąpać. Niestety wszystkie plaże w okolicy Ammanu są płatne (min. 4 JD na plaży arabskiej, do nawet 20 JD na plażach "europejskich") Wybraliśmy opcję najtańszą i pookrywane chustami pobiegłyśmy z Kasią do wody. Kąpałyśmy, a raczej unosiłyśmy się na wodzie, już w samych strojach kąpielowych. Na szczęście nie było wiele ludzi, więc nie wzbudzałyśmy za dużej sensacji. Nie omieszkałyśmy się też nasmarować dobroczynnym błotem z Morza Martwego J. Za długo na plaży i w wodzie jednak nie dało się wytrzymać - przypominam - lipiec, około południa, co w efekcie daje pewnie koło 50 C!. Ale i tak to unoszenie się w gorącej wodzie, bez możliwości zmiany pozycji z pleców na brzuch albo skakanie jak korek, sprawia dużą przyjemność. Po wyjściu z takiej kąpieli strasznie szczypie skóra. Każda nawet najmniejsza rank została przecież wydezynfekowana 30 % roztworem soli :)

Z kąpieliska pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża bardzo malowniczą drogą na południe. Po drodze mieliśmy krótki postój przy wejściu do Wadui Mujib, miejscowego Grand Kanionu, jednak nie zrobił on na nas dużego wrażenia, bo oglądaliśmy go od dołu. Następnym punktem był najbardziej znany jordański zamek - Kerak. Ruiny świetne: bardzo duże, kilka poziomów podziemi do zwiedzania, wiele zakamarków i tajnych, ciemnych przejść. Jest to zamek mniej okazały niż Krak des Chaveliers, ale na pewno warto go zobaczyć! Natomiast odpuścić sobie można samo miasteczko - turystów tam wcale nie widać, a ceny w okolicy zamku kilkakrotnie wyższe niż w innych miejscach! Dopiero daleko w centrum można napić się czegoś po normalnej cenie. Z jedzeniem gorzej - bardzo mało knajpek. Odkryliśmy za to nasz nr 1 jeśli chodzi o napoje w Jordanii - 1,5 litrowe, bardzo gęste, prosto z lodówki soki mango. I to tylko za 1 JD! Import z Saudi Arabii :)

Tego dnia w planach jeszcze mieliśmy zamek Shobak, niestety jak tam dotarliśmy było już po 19 - tej i nie udało nam się wejść do środka. Za to bardzo pozytywnie zaskoczył nas hotel w Petrze (a dokładnie to w Wadi Musa, miasteczku graniczącym z nabatejską Petrą) - Vallentine Inn. Hotel ten polecił nam Sammy, nasz kierowca busika z Ammanu - po prostu wszystkich zawiózł w Wadi Musa pod ten hotel i nikomu już nie chciało się szukać czegoś innego. Utargowaliśmy tam 12 JD za pokój 3 osobowy (ale tylko nam się tak udało - bo dwójka Szwajcarów już miała wyższe ceny, a pojedynczy Niemiec to w ogóle miał jakąś potrójną stawkę;). Standard hotelu nieporównywalny z Farah w Ammanie: czerwone dywany, czysty pokój z łazienką, piękny widok z tarasu na zachód słońca nad Petrą. Polecają też swoje kolacje - szwedzki stół za 3 JD wegetariańskie - nie warto - jedzenie średnie, lepiej można się najeść schodząc na dół do miasteczka.