Z wizytą w Nur-Sułtanie

Położona w środku stepów AstanaWykorzystując ponad tygodniową przerwę w nauce szkolnej i walentynkową promocję LOTu do Astany, w połowie kwietnia wyruszyliśmy na podbój Uzbekistanu. Od jakiegoś czasu kusił mnie ten kierunek, szczególne, gdy poznałam już piękno niebieskiego Iranu. Jednak budżetowy przelot do Uzbekistanu to nie taka prosta sprawa, a do tego jeszcze do zeszłego roku obowiązywały wizy. Od lutego 2019 wiz już nie ma, a przy dwumiesięcznym wyprzedzeniu, Uzbekistan Airways oferuje całkiem przyzwoite połączenie między Astaną a Taszkientem. Przelot w całości na trasie WAW – TSE – TAS kosztował nas około 1200 zł od osoby, z 12-godzinną przerwą w ciągu dnia na zwiedzanie Astany.

Lotnisko w Astanie czyli w Nur-Sułtanie Właściwie nie powinnam już nazwy Astana używać, bo trzy tygodnie przez naszym wylotem, pod koniec marca 2019, po ustąpieniu kazachskiego prezydenta Nursułtana Azarbajewa z urzędu, parlament zadecydował o zmianie nazwy stolicy na Nur-Sułtan. Astana jednak nadal istnieje w nazwach własnych i wielu instytucjach, gdzie taka zmiana może zabrać miesiące. Z Polski już LOT wystawił nam bilety na Nur-Sułtan, ale na lotnisku nawoływał na lot do Astany. W Taszkiencie również posługują się tylko nazwą Astana, a my mamy okazję zachować ostatnie ślady tej nazwy, chociażby na biletach.

Wciaz istnieją linie Air Astana, ciekawe jak długo... W Astanie lądujemy przed 8-mą rano. To aż 4 godziny do przodu w stosunku do czasu polskiego, co oznacza dla nas zarwaną noc, bo wylecieliśmy przed północą. Trzeba jakoś dotrwać do wieczora, kiedy to mamy kolejny lot. Lotnisko składa się z dwóch terminali, my przylatujemy na ten międzynarodowy. Szybko przechodzimy odprawę, chociaż musimy wypisać kwitki celne, na dorosłych. Papierki są głównie w języku rosyjskim, niewielkim tłumaczeniem na angielski i urzędnicy pomagają je wypełnić, mówiąc do nas oczywiście po rosyjsku. Na lokalnym terminalu zostawiamy w przechowalni duży bagaż za 680 tenge, wymieniamy walutę i ruszamy na zwiedzanie.

Meczet w AstanieCentrum Astany - wieża Bajterek W informacji dowiadujemy się że istnieje bezpośredni dojazd autobusem nr 10 oraz nr 12 z lotniska do centrum (180 tenge, dostępne u kierowcy), ale jedzie się długo. Po drodze ogromne przestrzenie i blokowiska. Za to centrum pełne nowoczesnych budowli, dużo szkła i błyszczących elementów. Jadąc autobusem mija się najważniejsze budowle. Najlepiej wysiąść w okolicy wieży Bajterek, bo to świetne miejsce na początek spaceru, chociażby wzdłuż bulwaru Nurzhol. Widok z samej wieży Bajterek nieciekawy, bo są przyciemniane szyby i ciężko zrobić zdjęcie. Można za to poobserwować lokalnych turystów jak robią sobie fotki z złotym odciskiem dłoni Nazarbajewa. Na widoki lepsze jest młyńskie kolo przy Ailandzie.

Młyńskie koło przy AilandzieAquapark Ailand Aby nie zasnąć w ciągu dnia, już samego rana bierzemy dzieci do aquaparku Ailand. Kompleks otwarty w 2017 jest bardzo fajnym miejscem dla młodszych dzieci, ale niestety jest mega drogi. Za rodzinę wychodzi nam prawie 50 USD za 4 godziny zabawy. Mimo że to sobotnie przedpołudnie, przez cały nasz pobyt jest niewielu ludzi, w przeciwieństwie do naszych aquaparków. Cena robi swoje.
Jest świetny plac zabaw, bardzo duży i z różnymi mini wodospadami dla najmłodszych. Są też zjeżdżalnie, jednak dość ostre i niektóre mało bezpieczne. Najciekawsze są zjeżdżalnie na pontonach dwuosobowych.
Lepiej nie liczyć na ratowników bo głownie zajęci są swoimi telefonami  komórkowymi. Dopiero gdy gubimy okulary Lili i po sprawdzeniu w słowniku oznajmiamy ze doczka zgubiła oczki, to ratownik od razu się ożywia i nurkuje pod zjeżdżalnię! Oczki uratowane!

Hostellnd Astana wita nas resztkami kwietniowego śnieguPrawie spóźniamy się na samolot, bo autobus bardzo długo jedzie przez przedmieścia. Docieramy 40 min przed odlotem jako ostatni pasażerowie!
Do Astany wracamy jeszcze raz, późnym wieczorem, po przylocie z Taszkientu i autobusem udajemy się do hostelu Hostelland Astana. Jak go zamawiałam, starałam się znaleźć coś taniego, ale w miarę w centrum. I tak to na mapie wyglądało. Ale w stolicy odległości są ogromne i szybko okazuje się, że z naszego hostelu żadnej pieszej wycieczki do centrum nie zrobimy. Za to możemy pochodzić po resztkach śniegu, zalegających na poboczach! Śnieg spadł dwa dni temu i jest bardzo zimno.
Okazuje się że nasz hostel tylko dokonał rezerwacji kartą przez Booking, ale kasy nie ściągnął i musimy zapłacić gotówką...której za dużo nie mamy, bo przecież jesteśmy tylko przelotem. Na szczęście po wielu kombinacjach udaje się ściągnąć zapłatę bezpośrednio przez Booking. Nic już nie zwiedzamy, bo mieszkamy w blokowisku i na około nic ciekawego się nie znajduje. Nawet za bardzo nie ma większych sklepów spożywczych, ale małe budki w blokach są, więc z głodu nie zginiemy i ostatnie drobne jest gdzie wydać.
Znów ledwo zdążamy na samolot, jesteśmy na lotnisku 49 minut przed odlotem i na szczęście obsługa jeszcze czeka na nasz check in.

Tranzytowy Taszkient

W Taszkiencie lądujemy wieczorem, więc nie pozostaje nam nic innego niż przejazd do hostelu Backpackers. Z ceną taksówki nikt nie chce zejść poniżej 25 tyś. sum. Na pewno dojechać da się taniej gdy ma się zainstalowaną aplikacje rosyjskiej korporacji Yandex. Przejazd kolejnego dnia zamawiany z lokalnej komórki z hostelu na dworzec Jużnyj (dość daleko) kosztuje tylko 12.600 sum.

Pociąg Sharq z Taszkientu do Samarkandy Wymiana zakupionych przez Internet biletów na pociąg przebiega bezproblemowo, bez kolejek i bez paszportów, ale pani wydrukowała jeszcze raz nawet nasze elektroniczne bilety. Co papier to papier! Na dworcu trzeba być wcześniej, bo dwa razy sprawdzają bilety i dają pieczątki, a ponoć 30 min przed odjazdem pociągu mogą już nie wpuścić. Na peronie obsługa proponuje nam większy komfort jazdy za odpowiednią dopłatę. Chcieli wepchnąć nas do wagonu z leżankami na 3 godzinną trasę! Oczywiście nie korzystamy, bo nasz wagon z siedzeniami lotniczymi, słabą herbata w cenie jest równie dobry.

Do Taszkientu wracamy ponownie, po tygodniowym pobycie w Uzbekistanie. Tym razem przejazd nocą z dworca Jużnij do centrum miasta kosztuje nas 20 tyś. sum, a kierowca w ramach dodatkowych wrażeń pędzi jak na rajdzie. Do tego nie ma pojęcia gdzie jest nasz hotel, więc ukradkiem korzysta z nawigacji  w Adama komórce!

Stacja metra w Taszkiencie Hostel Trip'Le jest całkiem fajny, tylko toalet mało i średnio czyste. Śniadanie w cenie... ale trzeba po sobie pozmywać. Lokalizacja hostelu świetna, bo blisko zarówno do lotniska, jak i do stacji metra (10 min na pieszo). Zwiedzanie  Taszkientu, w którym mamy tylko kilka godzin, zaczynamy właśnie metra. Od niedawna nie jest to już obiekt strategiczny i można fotografować murale na stacjach. Najlepsze murale znajdują się na stacji Kosmonavtlar.

Bazar Chorsu, TaszkientBazar Chorsu, Taszkient Metrem dojeżdżamy na bazar Chorsu. Oprócz planowanych ostatnich zakupów, koniecznie chciałam to miejsce zobaczyć, bo ma kształt taki sam jak nasza poznańska Arena. Różni się tylko od naszej, szarej, pięknym, kafelkowym, niebieskim dachem! W arenie sprzedaje się głównie mięso, sery i kiszonki. Warzywa i owoce sprzedawane są w zewnętrznych, otwartych halach. Długo nie możemy znaleźć suszonych owoców, a okazuje się, że a cała sekcja znajduje się na piętrze w arenie. Kupujemy świeże jasne rodzynki sułtańskie i takie bardzo ciemne oraz solone pestki moreli. Mamy też na prezenty morele nadziewane suszonymi owocami: rodzynkami, śliwkami i figami. Przepyszne i mega słodkie!

Centrum Plovu w TaszkiencieNa taszkienckim Broadwayu Z bazaru metrem podjeżdżamy na plac Niepodległości (stacja Mustakilik Maydoni) i stamtąd na pieszo, taszkienckim Broadwayem, idziemy pod pomnik Timura i wielki sowiecki hotel Uzbekistan. Tam metrem dojeżdżamy do stacji Bodomzor i dalej już na pieszo, przez całkiem ciekawe sowieckie blokowisko i szerokie miejskie aleje, pełne białych aut, docieramy do Centrum Plovu, czyli wielkiej jadłodajni, gdzie w ogromnych wokach praży się tłusty ryż z warzywami i baraniną. Miejsce bardzo popularne wśród miejscowych, kupują całe michy plovu do domu. Obok zaskakująco małej przestrzeni kuchennej, na zadaszonym podwórzu, jest też wielka jadalnia. Można plov zamówić i spożyć na miejscu. My jednak wybieramy szybszą opcję i stajemy w kolejce po porcję na wynos. Plastikowe pojemniczki są przygotowane, także nie ma problemu z transportem. Jedna porcja kosztuje około 16 tyś. sum, plus dodatki,czyli na przykład plasterek końskiej kiełbaski, bez którego ponoć żaden Uzbek nie może się obejść. Spokojnie można się tym najeść. My spożywamy dopiero na lotnisku, ale nadal jest ciepłe i pyszne, choć niestety bardzo tłuste. Reszki odgrzewam jeszcze na śniadanie w Astanie.

Niestety czasu nie starcza na bardziej dogłębne zwiedzanie Taszkientu i o 13.30 ruszamy na lotnisko za 15 tyś. sum, podwiezieni przez pracownika hostelu...a ja zapominam oddać klucza do pokoju..muszę go odesłać poczta już z Polski.